[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jørn dochodziÅ‚ już do wielkiego gÅ‚azu, gdy nagle krzyknÄ…Å‚ i runÄ…Å‚ na ziemiÄ™. PodkurczyÅ‚
nogę i wił się, jakby chwycił go skurcz. Ole nie widział z góry, co się właściwie stało, ale ryki
Jørna wciąż odbijaÅ‚y siÄ™ echem o skaÅ‚y.
Obcy mężczyzna tymczasem wstał i ruszył naprzód.
Teraz na pewno okradnie Jørna, opróżni mu kieszenie, a potem zabierze jeszcze sakwy
przymocowane do siodła, pomyślał Ole. Mężczyzna jednak ominął szerokim łukiem
skrÄ™cajÄ…cego siÄ™ z bólu Jørna i pospiesznie ruszyÅ‚ w stronÄ™ Olego. Zaskoczony Ole schyliÅ‚ siÄ™ w
nadziei, że nie zostanie dostrzeżony.
Tymczasem obcy dotarł do podnóża rumowiska, zatrzymał się i popatrzył w górę.
Zupełnie jakby wiedział, że między głazami ktoś się ukrył. Ole nie widział dokładnie jego
twarzy, ogarnął go jednak jakiś dziwny spokój. Nie czuł najmniejszego lęku na myśl, że miałby
spotkać się z tym człowiekiem w dole. A mimo to zwlekał z ujawnieniem się.
- Hej! - rozległo się znów wołanie. - Wiem, że jesteś tam na górze. Nie bój się, możesz
spokojnie zejść.
Ole wciąż nasłuchiwał. Kto to może być? Głos wydal mu się znajomy.
- Potrzebujesz pomocy? Jesteś ranny? - pytał obcy mężczyzna, wspinając się po
rumowisku.
Z ogromnym wysiłkiem Ole wstał i pomachał zdrową ręką.
- Schodzę już, ale to trochę potrwa - odpowiedział niewyraznie odrętwiałymi z zimna
wargami.
Poruszał się sztywno i kręciło mu się w głowie. Nie widział dokładnie, gdzie stawia
stopy. Zlizgał się więc na kamieniach i wciąż niebezpiecznie potykał. Mężczyzna na dole
domyślił się, że Ole nie dojdzie daleko o własnych siłach, krzyknął więc do niego:
- Powoli! Zaraz sprowadzÄ™ konia.
Dzień chylił się już ku wieczorowi, gdy Ole, kompletnie wyczerpany, dotarł do podnóża
rumowiska. Niemal w tej samej chwili zjawił się jego własny koń, spokojny i posłuszny. Ole nie
posiadał się ze zdumienia.
- Tylko siÄ™ nie przejmuj żaÅ‚osnymi nawoÅ‚ywaniami Jørna. Na pewno sobie jakoÅ› poradzi.
Jutro będą tędy wracać ludzie z targu - odezwał się mężczyzna.
Ole starał się uchwycić spojrzenie człowieka, który do niego przemawiał, ale powieki
same mu opadały. Pomrugał i otarł mokrą twarz.
Zobaczył parę przyjaznych oczu i wreszcie rozpoznał swego wybawcę. Odetchnął z ulgą.
To był Lars, człowiek-wilk, mężczyzna pokryty na całym ciele gęstym owłosieniem, którego
matka Olego uratowała kiedyś przed aresztem. Uśmiechnął się lekko do Olego, podał mu wodę,
a potem sięgnął po mniejszy bukłak i rzekł:
- Wypij jeszcze Å‚yk tego.
Ole nie miał siły protestować. Wlał w siebie mocny trunek i od razu poczuł
rozgrzewające go od środka ciepło. -Skąd...
- Nie męcz się. Wyjaśnię ci wszystko w drodze do Bjobergo - przerwał Lars, po czym
zakręcił korki w bukłakach i pomógł Olemu wstać. - Dasz radę wsiąść na mojego konia? Ja siądę
za tobą i będę cię podtrzymywał, twój koń pójdzie za nami.
Powoli posuwali się wzdłuż Eldrevatn w stronę Morkedalen. Ole, wycieńczony,
niezdolny do jakiegokolwiek działania, jak dziecko poddał się woli Larsa. Teraz słuchał jego
opowieści.
- Wiesz, że znam te strony jak własną kieszeń. Spędziłem w górach niejedno lato.
Ole pokiwał głową, ale nie był pewien, czy Lars to zauważył. Pamiętał, jak kiedyś Lars,
niezauważony przez nikogo, przybył do Rudningen. Jego wygląd wywoływał w ludziach strach,
dlatego wolał trzymać się na uboczu.
- Przypadkiem miałem coś do załatwienia tu w okolicy. Sprawdzałem pułapki na
zwierzynę i natknąłem się na uciekającego w popłochu konia. Coś musiało się stać, pomyślałem,
więc złapałem zwierzę i uspokoiłem, po czym skierowałem się w stronę, skąd przygalopowało.
Po drodze znalazłem sakwę, którą koń musiał zgubić, pędząc na oślep, a w niej pożyteczne
przedmioty.
Ole słuchał, ale myślał zbyt wolno, by zrozumieć, o jakich przedmiotach mówi Lars.
Zamknąwszy oczy, chłonął słowa swego wybawcy, nie zadając żadnych pytań. Oparty plecami o [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •