[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Oczywiście - odparłem.
- Wyjdzmy na zewnątrz - zaproponował. - Powinniśmy porozmawiać na osobności. Nie chcę,
aby któryś z tolnedrańskich szpiegów doniósł Ranowi Borunie, o czym mówiliśmy. To dobry
człowiek, jak sądzę, ale robi się nerwowy na widok rzeczy, których nie rozumie.
Uśmiechnąłem się.  Nerwowy" to było bardzo delikatne określenie. Wyszliśmy z Brandem z
koszar i ruszyliśmy przez mokry trawnik imperialnej warowni.
- Bywałeś już w przeszłości narzędziem Konieczności, prawda? - zapytał, gdy upewniliśmy
się, że nikogo nie było w pobliżu.
- Nie jestem pewny, czy ciÄ™ dobrze rozumiem, przyjacielu
- odparłem. - Całe życie spędziłem na wypełnianiu zadań, które mi stawiała.
- Mam na myśli coś bardziej konkretnego. Zdaje mi się, że ty i Konieczność byliście związani
ze sobą podczas wyprawy z Cherekiem i jego chłopcami do Cthol Mishrak.
- Tak. Co z tego?
- Czy rozmawiała z tobą?
- Owszem.
- Cieszę, że to mówisz. Myślałem już, że tracę zdrowy rozum. Ma osobliwy sposób
mówienia, prawda?
- Ma spaczone poczucie humoru. Co ci mówi?
- Nic szczególnego. Byłem nieco zdenerwowany tym, co mam zrobić pod Vo Mimbre. Ona
jednak powiedziała mi, abym nie przejmował się zbytnio. - Zatrzymał się i spojrzał na mnie.
- Czy ty wiedziałeś, co zrobisz, nim to zrobiłeś? To znaczy, czy wiedza o tym, jak
zareagować, po prostu pojawiła ci się w głowie, w chwili gdy coś się wydarzyło?
Kiwnąłem głową.
- Tak to się odbywa - odparłem. - Przyjaciel, którego masz w głowie, zwykle nie kłopocze się
wyjaśnianiem rzeczy, on po prostu wbudowuje w twój umysł prawidłowe reakcje. Nawet nie
musisz o tym myśleć. Co każe ci teraz zrobić?
- Mam przekonać Tolnedran, że armia Urvona wcale nie jest taka grozna. Urvon i Ctuchik
popełnią błąd. Nawet nie dotrą do Nyissy.
- Jaki błąd?
- Nie mam pojęcia. Problem w tym, że Cerran przekona się o tym dopiero, gdy Torak prawie
dotrze pod Vo Mimbre. Nie będziemy mieć czasu, by przeprowadzić jego legiony z
południowej Tolnedry na pole bitwy.
- Nie będą wcale musieli maszerować - powiedziałem.
- Jak zatem dostanÄ… siÄ™ tutaj?
- Przewiozą ich okręty Chereku.
- Skąd to wiesz? Skrzywiłem się.
- Nasz wspólny przyjaciel umieścił ten pomysł w moim mózgu kilka tysięcy lat temu.
- Chcesz powiedzieć, że cały czas o tym wiedziałeś?
- Ale nieświadomie. Przyzwyczaisz się do tego, Brandzie. Wskazówki nie pojawiają się,
dopóki ich nie potrzebujesz. Myślę, że to część umowy pomiędzy Koniecznością naszą i
Toraka. Gdy tylko powiedziałeś mi o tym  błędzie", który mają popełnić Urvon i Ctuchik, od
razu wiedziałem, jak sprowadzimy legiony pod Vo Mimbre.
Uśmiechnął się z przymusem.
- Zdaje się, że to ma dość szczególny sens. Najwyrazniej nasz przyjaciel nie chce zaśmiecać
naszych umysłów tymi sprawami, dopóki absolutnie nie będziemy musieli o nich wiedzieć.
Mam tylko nadzieję, że nie spózni się ze wskazówkami, gdy Torak i ja zaczniemy.
- Oby tak było. Czy domyślasz się może, dlaczego Klejnot jest teraz osadzony w tej tarczy
zamiast na głowni miecza?
- Wiem tylko, że nie mam uderzyć nim Toraka. Ktoś inny to zrobi. Ja mam jedynie pokazać
go Torakowi.
- Pokazać? Widział go już, Brandzie.
- Dobra, Belgaracie, nie wtykaj do tego nosa. - Oczywiście poznałem ten głos. - Ty rób swoje
i pozwól Brandowi robić, co do niego należy.
Zaskoczony wyraz twarzy Branda dobitnie świadczył, że on także słyszał słowa naszego
przyjaciela.
- Czy on zawsze tak się do ciebie zwraca? - zapytał. Skinąłem ponuro głową.
- Cały czas. Coś go najwyrazniej we mnie drażni. Zacznijmy lepiej przekonywać generała
Cerrana, by na wszelki wypadek opracował dodatkowe plany.
- A czemu po prostu nie powiedzieć mu, kim naprawdę jesteś? I skąd bierzemy nasze
instrukcje?
- Nie, Brandzie, jeszcze nie teraz. Wolę, by sprowadził swe legiony pod Vo Mimbre, nim
zaskoczę go jakimiś niespodziankami. Cerran to dobry, solidny człowiek, ale mimo wszystko
Tol-nedranin. Powiemy mu, ze flota Chereku będzie czekała u ujścia Leśnej Rzeki, na
wypadek gdyby jej potrzebował. Będzie wiedział, co zrobić, gdy nadejdzie czas.
Była wiosna 4875 roku, gdy Torak w końcu rozłożył zdegustowany ręce, przerwał oblężenie
Twierdzy i ruszył na zachód z tym, co pozostało z jego armii. Algarowie i mściwi Drasanie
podgryzali mu tyły. Za każdą armią ciągną zwykle maruderzy, ale tym razem nigdy nie
dogonili głównych sił.
Gdy Torak dotarł do Ulgolandu, sprawy przybrały dla niego jeszcze gorszy obrót. Każdej
nocy Ulgosi wychodzili ze swych jaskiń, niczym koty na polowanie, i wyłapywali
wartowników rozstawionych wokół angarackiej armii. Często udawało im się zapuścić nawet
w głąb obozowiska i zabić wielu żołnierzy Toraka. Torak starał się ignorować te
nieprzyjemności, ale w jego oddziałach zapanowała bardzo nerwowa atmosfera i większość
żołnierzy w ogóle przestała sypiać.
Okaleczony Bóg Angaraków posępnie parł naprzód, ponosząc po drodze straszliwe straty. W
końcu dotarł do głównego biegu rzeki Arend.
Rozmieściliśmy nasze siły wokół Vo Mimbre, gdy tylko blizniacy powiadomili mnie, że
Torak ruszył. Wszyscy czekali w pogotowiu, brakowało tylko legionów tolnedrańskich.
Torak zatrzymał się, by przegrupować siły, ale my nadal nie mieliśmy żadnej wieści o tym, co
działo się w południowym Cthol Murgos. Jeśli coś się tam nie wydarzy, i to szybko,
będziemy musieli walczyć bez pomocy legionów. Nie wyglądało to zachęcająco.
W końcu, pózną nocą, gdy właśnie zapadłem w niespokojny sen, obudził mnie głos Beldina.
- Belgaracie! - zarechotał. - Możesz przestać martwić się Urvonem! On tam nie dotrze!
- Co się stało?
- Murgowie wyrzynają jego armię w pień i szuka otwartego pola, by stoczyć z nimi walkę.
Poszedł na Wielką Pustynię Araga, a Murgowie podążyli za nim.
- Niszczą się nawzajem ? - zapytałem rozbawiony.
- Nie, ktoÅ› robi to za nich. Czy tam u was nadal pada?
- Beldinie, pada niemal nieprzerwanie od 4850 roku. Nigdy nie przestanie.
- Teraz pewnie przestanie. Powód właśnie przeszedł przez Pustynię Araga. Przez ostatnie pięć
lat lało na tym pustkowiu. Urvona i Murgów, którzy go gonili, przywaliły zwały błota. Nikt
stąd nigdzie nie pójdzie. Torak będzie musiał walczyć tymi siłami, którymi dysponuje.
ROZDZIAA SIÓDMY
Poszedłem do kwatery Pol, obudziłem ją i przekazałem wieści od Beldina.
- Szczęśliwy zbieg okoliczności - zauważyła, zaparzając sobie herbatę. Ja nigdy nie
przepadałem zbytnio za herbatą, ale Pol zasmakowała w niej podczas lat spędzonych w Vo
Wacune.
- To chyba coś więcej, Pol - nie zgodziłem się. - Paskudna pogoda, którą musieliśmy znosić
przez ostatnie ćwierć wieku, była przygotowaniem do tej ulewy, więc trudno nazwać to
szczęśliwym trafem. Co więcej, Urvon nie zapędziłby się na pustynię i nie dał się schwytać w
pułapkę, gdyby nie knucia Ctuchika.
- Czy to duża pustynia? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •