[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie wiedziała, czego właściwie spodziewała się po tej trzydniowej
wizycie, ale z pewnością nie tego.
- Tak, oczywiście, możemy iść na sanki - odpowiedziała szybko,
zorientowawszy się, że Jed nadal czeka na odpowiedz.
Synek wydał okrzyk radości, uścisnął ją i zaczął szybko jeść
śniadanie; chciał jak najprędzej wyjść na dwór i rozpocząć zabawę.
- Naprawdę nie masz nic przeciwko temu? - Jed dogonił ją, gdy szła
na górę po okrycia dla siebie i Scotta.
Spojrzała na niego ostro, gdy się z nią zrównał. Najwidoczniej on też
udawał się po swoją kurtkę.
- Nie, oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym mieć?
- Nie mam pojęcia - westchnął. - Po prostu zdawało mi się, że
zauważyłem wahanie z twojej strony.
Ale moim zdaniem, jest to pierwsza normalna rzecz, którą zrobiła
twoja rodzina, odkąd tu jestem.
- A co mogą teraz robić twoi bliscy? - spytała. Wzruszył ramionami.
- Zpią, jak sądzę. Pamiętaj, że różnica czasu wynosi kilka godzin -
dorzucił żartobliwie.
- Zupełnie o tym zapomniałam. - Uśmiechnęła się lekko. - Może
chciałbyś do nich pózniej zadzwonić? %7łeby życzyć im wesołych świąt?
98
R S
Jestem pewna, że rodzicom będzie bardzo miło, jeśli skorzystasz z ich
telefonu.
- Dziękuję. - Skinął głową. - Pomyślę o tym. Skrzywiła się.
- Niestety, nie mam dla ciebie żadnego podarunku pod choinkę.
- Wszystko w porządku. Ja też nie mam nic dla ciebie - odpowiedział
kpiąco, gdy szli w kierunku swoich pokoi. - Skąd moglibyśmy wziąć
prezenty? - dorzucił szorstko. - Jeszcze dwa dni temu się nie znaliśmy.
Zatrzymała się z dłonią na klamce i spojrzała na niego niepewnie.
- Jed, jeśli obraziłam cię dziś w jakiś sposób...
- Dlaczego dzisiejszy dzień miałby być inny? - przerwał jej z ironią. -
Obrażamy się nawzajem w taki lub inny sposób od chwili, gdy się
spotkaliśmy.
Zmarszczyła z namysłem brwi. Niezupełnie tak było. A może? To
prawda, od czasu do czasu ścierali się i warczeli na siebie, ale pomiędzy
tymi utarczkami i powarkiwaniem rzucali się sobie w ramiona.
- Nie martw się tym, Meg - poradził Jed, uśmiechając się smutno. -
Przecież mamy dziś Boże Narodzenie.
Tak, i jeśli nie brać pod uwagę Jeda, było to lepsze Boże Narodzenie,
niż mogła przypuszczać, wyjeżdżając przed dwoma dniami z Londynu.
Dwa dni. Tak krótko znała tego mężczyznę. A jednak wiedziała już,
że kiedy odjedzie, zostawi w jej życiu wielką pustkę.
Poczuła, że blednie, i otworzyła szeroko oczy, gdyż nagle
uświadomiła sobie prawdę.
Zaczynała kochać Jeda Cole'a. O ile już go nie kochała. I bez
wątpienia był to najbardziej lekkomyślny postępek w jej życiu.
Wstąpiła do akademii sztuk pięknych wbrew oporowi matki,
zatrzymała Scotta pomimo jeszcze większego oporu, a teraz udało jej się
99
R S
zakochać w mężczyznie, który był dla niej całkowicie nieosiągalny.
Całkowicie nieosiągalny dla każdej kobiety, sądząc z tego, co powiedział
jej wczoraj, i z faktu, że w wieku trzydziestu ośmiu lat był nadal
kawalerem.
- Dobrze się czujesz? - Jed przyglądał się jej z troską, uważnie
badając wzrokiem jej bladą twarz.
Nie, z pewnością nie czuła się dobrze, może nigdy nie będzie czuła
się dobrze, skoro była na tyle głupia, by zakochać się w tym facecie.
Ale to była jej głupota i nie zamierzała nikomu o niej mówić. Będzie
miała dość czasu, by się litować nad sobą, gdy Jed odjedzie.
- Sądzę, że za wcześnie wstałam - odpowiedziała lekceważąco,
potrząsając głową. - Sonia ma rację, wszystkim nam potrzebny jest spacer
na świeżym powietrzu.
Jed obrzucił ją zaskoczonym spojrzeniem.
- Wszystko pomiędzy wami w porządku? Zauważyłem, że podczas
śniadania bardziej przyjaznie odnosiłyście się do siebie.
Chciałaby porozmawiać z kimś o powodach ochłodzenia ich
stosunków, spytać, co powinna zrobić. Ale dawno temu złożyła obietnicę,
podobnie jak Sonia, i nie mogła jej złamać. Zbyt wiele osób mogłaby tym
zranić.
- Sprawy wyglądają... lepiej - odpowiedziała ostrożnie. - Dziękuję,
że o to spytałeś.
- To dobrze. - Skinął z aprobatą głową. Nie próbował wejść do
swego pokoju, lecz nadal przyglądał się jej czujnie.
- Czekają na nas na dole - odezwała się schrypniętym głosem.
- Tak. - Nie ruszył się jednak.
- Czeka cię ciągnięcie sanek pod górę - przypomniała mu kpiąco.
100
R S
Wykrzywił usta w uśmiechu.
- Widziałaś wyraz twarzy Scotta, gdy rozpakował swój prezent i
zobaczył sanki?
Tak, widziała. I zdenerwowało ją to. Jeśli Sonia wyobrażała sobie, że
bycie ciotką polega na obsypywaniu Scotta drogimi prezentami, to nic z
tego nie będzie.
- Przecież o to właśnie chodzi, prawda? - Jed przerwał jej milczenie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •