[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wtedy pozwalała sobie na płacz.
Ale dzisiaj nie musiała robić irygacji. Na szczęście. A jutro? Co
będzie jutro? Anastazja sięgnęła do kieszeni po kartkę od pani Gosi,
którą zaraz po pracy przełożyła tam z torebki. Rozwinęła ją i zaczęła
czytać. Kiedy doszła do końca, zgarbiła się, jakby ktoś nagle wrzucił jej
na ramiona niewidzialny ciężar. Zgniotła kartkę i schowała do kieszeni.
Wlała resztę środka czyszczącego do wanny i szorowała ją w jakimś
dzikim zapamiętaniu. Policzki jej płonęły, na czole perliły się kropelki
potu, dłonie piekły. Ale nawet zmieszana ze łzami i z mleczkiem
wybielającym krew nie była w stanie usunąć zażółceń na dnie wanny.
Anastazja zagryzła usta, żeby nie czuć bólu poranionych dłoni. I dalej
szorowała wannę.
*
Jeszcze nigdy czas nie ciągnął się Weronice tak bardzo nawet w
dzieciństwie, kiedy czekała na Boże Narodzenie. Miesiąc, który dzielił
ją od podróży od Brazylii, był najdłuższym miesiącem w jej życiu.
Miała wrażenie, że czas niemalże stanął w miejscu. Co chwilę zerkała na
zegarek z nadzieją, że od poprzedniego zerknięcia minęło co najmniej
kilka godzin. Dwa tygodnie przed wyjazdem była już prawie całkowicie
spakowana, przygotowała szczegółowe instrukcje dla Dory zarówno
odnośnie kawiarni, jak i opieki nad domowymi roślinami; szczepić się
nie zamierzała, skoro nie było to obowiązkowe, a jedynie zalecane, i
właściwie przed wyjazdem nie zostało jej już nic do zrobienia.
W ramach przygotowań do podróży wybrała się nawet do lekarza.
Ciągłym zmęczeniem by się nie przejmowała pocieszała się, że
wyjedzie i odpocznie ale ostatnio męczyły ją duszności i suchy
kaszel. Gdyby nie ten wyjazd, czekałaby, aż samo przejdzie, jednak w
Brazylii nie zamierzała marnować czasu na chorowanie, więc na wszelki
wypadek zaliczyła wizytę lekarską. Dostała jakieś witaminki, podobno
skuteczniejsze niż te, które brała przedtem, i syrop. Dodatkowo dokupiła
jeszcze jakiś wzmacniający wyciąg ziołowy zachwalany przez panią z
apteki.
Rozmawiała z Diego codziennie na Skype ie. Roztaczał przed nią
wizje atrakcji, jakie ją czekają, i liczył dni, przesypując ziarna kawy z
jednego szklanego pojemniczka do drugiego. Obiecywał, że gdy do
niego przyjedzie, zaparzy z tych ziaren najlepszą kawę na świecie i poda
jej do łóżka. Powtarzał to codziennie i oczy mu się śmiały, a Weronika
potem długo nie mogła zasnąć przez tę kawę i przez te oczy, i przez
tęsknotę, której nie umiała ugłaskać. Przewracając się z boku na bok,
próbowała liczyć barany, a kiedy to nie pomagało, zapalała światło i
sięgała po jakieś babskie czasopismo, zakłócając spokój Cynamonowi,
który spał zwinięty na kołdrze. Obudzony spoglądał na Weronikę z
wyrzutem, nie dając udobruchać się głaskaniem. Zeskakiwał z łóżka i
demonstracyjnie odwrócony tyłem zwijał się w kłębek na stojącej w
kącie pokoju walizce. Nie znaczy to wcale, że tę walizkę lubił. Wręcz
przeciwnie chyba wyczuwał związane z nią zagrożenie i na swój koci
sposób próbował je zneutralizować. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że
dobrze wychowany kot, który od początku nie miał problemu ze
zrozumieniem, do czego służy kuweta, zrobił mokrą plamę na podłodze
tuż obok walizki?
Ej, facet, bez takich numerów, bo cię wykastruję zagroziła
mu Weronika, usiłując najprzeróżniejszymi sposobami uwolnić walizkę
od kociego zapachu.
Cynamon odpowiedział jej niewinną minką, że niby nie wie, o co
chodzi i co to za nieudowodnione oskarżenia. Na szczęście więcej tego
nie powtórzył. Natomiast kiedy Weronika zbliżała się do walizki
(czasami wystarczyło, żeby tylko na nią spojrzała), Cynamon zajmował
strategiczną pozycję, kładąc się na walizce z miną, która mówiła, że
nie zamierza stąd zejść. Nigdy. I był konsekwentny w tym
postanowieniu, chyba że poczuł zapach świeżego mięsa, ale takiej woni
chyba żaden kot nie potrafiłby się oprzeć.
Ze znalezieniem opieki dla Cynamona nie było problemu.
Zaoferował się Aukasz pod warunkiem, że dostanie szczegółową
instrukcję obsługi kota; i Hanka, która obeszłaby się bez instrukcji, ale
Hance Weronika nie bardzo chciała go powierzać, obawiając się, że
Ania przywiąże się do kota i potem nie będzie chciała się z nim rozstać.
W końcu okazało się, że Cynamon wcale nie będzie musiał zmieniać
domu, bo Dora, która początkowo upierała się, że podczas remontu
będzie mieszkała w swoim mieszkaniu, przyjęła jednak ponawiane
wielokrotnie przez Weronikę zaproszenie.
Od wyjazdu dzieliło Weronikę zaledwie siedem ziaren kawy...
Tylko że duszności łapały ją coraz częściej. I kaszel wcale nie
przechodził. To emocje przekonywała samą siebie to tylko
emocje. Stres. Psychosomatyka. Nic poważnego. Kiedy już spotkam się
z Diego, wszystko będzie OK. Jestem zdrowa powtarzała sobie, gdy
duszności dopadały ją znowu zupełnie zdrowa i nie ma się czym
przejmować .
Teraz też oddychała z trudem i nogi miała jak z ołowiu. To
wszystko przez tę pogodę, chyba będzie burza, no i zasapałam się trochę
po drodze pocieszała się, otwierając drzwi Piwnicy pod Liliowym
Kapeluszem.
Dora zjawiła się w jakieś pięć minut po jej przyjściu. Karola
wzięła dwa dni wolnego na egzaminy, a Dora miała ją zastąpić i przy
okazji trochę się rozejrzeć.
A coś ty taka zmarnowana?
To ta pogoda. Jestem jakaś przymulona i nic mi się nie chce.
Nawet kawa mi nie pomaga odpowiedziała Weronika, odsuwając
pustą już filiżankę.
Zrobić ci jeszcze jedną? Ja też się chętnie napiję.
Mhm mruknęła Weronika, bo nie miała siły mówić. Oparła
głowę na łokciach, po raz pierwszy ciesząc się, że nie ma klientów.
Musiała chyba przysnąć na chwilę, bo wcale nie słyszała, że ktoś
wchodzi, ale radosnych okrzyków Andrzejka nie sposób było nie
usłyszeć.
Zdałem! Pani Weroniko, zdałem! krzyczał jej nad uchem.
Oj, przepraszam, nie chciałem pani budzić zmitygował się. A
może pani zle się czuje?
Wszystko OK, Andrzejku. Weronikę rozczulił wyraz
nieporadnego zatroskania na jego twarzy. W ogóle Andrzejek wyglądał
dzisiaj jakoś inaczej. I to nie tylko dlatego, że miał białą koszulę, nieco
przykusą co prawda, ale starannie wyprasowaną, i że trzymał w ręku
długą czerwoną różę. Było coś jeszcze w ruchach Andrzejka, w oczach,
w wyprostowanych ramionach... jakby zrzucił jakiś ciężar, który ciągnął
go do ziemi. I tylko ta przyciasna koszula jeszcze go ograniczała.
Gibonka po półroczu powiedziała, że za rok spotkamy się
znowu w drugiej klasie! A ja jej pokazałem! A wtedy, gdy mi pani Dora
tę matmę wytłumaczyła, to Gibonce po prostu szczena opadła. A ta
róża... bo ja chciałem podziękować... ale nie wiedziałem, że są panie
obie... i mam tylko jedną...
Spokojnie, jakoś się podzielimy zaśmiała się Weronika.
A tobie należą się duże lody!
Gratulacje, chłopie! Dora klepnęła Andrzejka po ramieniu.
A mówiłam, że łapiesz w mig! Inteligencji ci nie brakuje, tylko
systematyczności. No, ale już nie przynudzam, bo przecież nareszcie
masz wakacje.
Lody dla ciebie. Weronika postawiła przed Andrzejkiem
miskę pełną kolorowych lodowych kulek przyozdobionych czapą bitej
śmietany, polewą czekoladową i obficie posypanych bakaliami.
Więcej się nie zmieściło, ale jak zjesz, możesz zgłosić się po dokładkę.
Dzięki. To największe lody, jakie widziałem. Andrzejek
wyciągnął rękę po łyżeczkę.
Weronice nagle coś się przypomniało. Zniknęła na zapleczu, skąd
po chwili wróciła z zieloną trykotową koszulką z napisem Kocham [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
wtedy pozwalała sobie na płacz.
Ale dzisiaj nie musiała robić irygacji. Na szczęście. A jutro? Co
będzie jutro? Anastazja sięgnęła do kieszeni po kartkę od pani Gosi,
którą zaraz po pracy przełożyła tam z torebki. Rozwinęła ją i zaczęła
czytać. Kiedy doszła do końca, zgarbiła się, jakby ktoś nagle wrzucił jej
na ramiona niewidzialny ciężar. Zgniotła kartkę i schowała do kieszeni.
Wlała resztę środka czyszczącego do wanny i szorowała ją w jakimś
dzikim zapamiętaniu. Policzki jej płonęły, na czole perliły się kropelki
potu, dłonie piekły. Ale nawet zmieszana ze łzami i z mleczkiem
wybielającym krew nie była w stanie usunąć zażółceń na dnie wanny.
Anastazja zagryzła usta, żeby nie czuć bólu poranionych dłoni. I dalej
szorowała wannę.
*
Jeszcze nigdy czas nie ciągnął się Weronice tak bardzo nawet w
dzieciństwie, kiedy czekała na Boże Narodzenie. Miesiąc, który dzielił
ją od podróży od Brazylii, był najdłuższym miesiącem w jej życiu.
Miała wrażenie, że czas niemalże stanął w miejscu. Co chwilę zerkała na
zegarek z nadzieją, że od poprzedniego zerknięcia minęło co najmniej
kilka godzin. Dwa tygodnie przed wyjazdem była już prawie całkowicie
spakowana, przygotowała szczegółowe instrukcje dla Dory zarówno
odnośnie kawiarni, jak i opieki nad domowymi roślinami; szczepić się
nie zamierzała, skoro nie było to obowiązkowe, a jedynie zalecane, i
właściwie przed wyjazdem nie zostało jej już nic do zrobienia.
W ramach przygotowań do podróży wybrała się nawet do lekarza.
Ciągłym zmęczeniem by się nie przejmowała pocieszała się, że
wyjedzie i odpocznie ale ostatnio męczyły ją duszności i suchy
kaszel. Gdyby nie ten wyjazd, czekałaby, aż samo przejdzie, jednak w
Brazylii nie zamierzała marnować czasu na chorowanie, więc na wszelki
wypadek zaliczyła wizytę lekarską. Dostała jakieś witaminki, podobno
skuteczniejsze niż te, które brała przedtem, i syrop. Dodatkowo dokupiła
jeszcze jakiś wzmacniający wyciąg ziołowy zachwalany przez panią z
apteki.
Rozmawiała z Diego codziennie na Skype ie. Roztaczał przed nią
wizje atrakcji, jakie ją czekają, i liczył dni, przesypując ziarna kawy z
jednego szklanego pojemniczka do drugiego. Obiecywał, że gdy do
niego przyjedzie, zaparzy z tych ziaren najlepszą kawę na świecie i poda
jej do łóżka. Powtarzał to codziennie i oczy mu się śmiały, a Weronika
potem długo nie mogła zasnąć przez tę kawę i przez te oczy, i przez
tęsknotę, której nie umiała ugłaskać. Przewracając się z boku na bok,
próbowała liczyć barany, a kiedy to nie pomagało, zapalała światło i
sięgała po jakieś babskie czasopismo, zakłócając spokój Cynamonowi,
który spał zwinięty na kołdrze. Obudzony spoglądał na Weronikę z
wyrzutem, nie dając udobruchać się głaskaniem. Zeskakiwał z łóżka i
demonstracyjnie odwrócony tyłem zwijał się w kłębek na stojącej w
kącie pokoju walizce. Nie znaczy to wcale, że tę walizkę lubił. Wręcz
przeciwnie chyba wyczuwał związane z nią zagrożenie i na swój koci
sposób próbował je zneutralizować. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że
dobrze wychowany kot, który od początku nie miał problemu ze
zrozumieniem, do czego służy kuweta, zrobił mokrą plamę na podłodze
tuż obok walizki?
Ej, facet, bez takich numerów, bo cię wykastruję zagroziła
mu Weronika, usiłując najprzeróżniejszymi sposobami uwolnić walizkę
od kociego zapachu.
Cynamon odpowiedział jej niewinną minką, że niby nie wie, o co
chodzi i co to za nieudowodnione oskarżenia. Na szczęście więcej tego
nie powtórzył. Natomiast kiedy Weronika zbliżała się do walizki
(czasami wystarczyło, żeby tylko na nią spojrzała), Cynamon zajmował
strategiczną pozycję, kładąc się na walizce z miną, która mówiła, że
nie zamierza stąd zejść. Nigdy. I był konsekwentny w tym
postanowieniu, chyba że poczuł zapach świeżego mięsa, ale takiej woni
chyba żaden kot nie potrafiłby się oprzeć.
Ze znalezieniem opieki dla Cynamona nie było problemu.
Zaoferował się Aukasz pod warunkiem, że dostanie szczegółową
instrukcję obsługi kota; i Hanka, która obeszłaby się bez instrukcji, ale
Hance Weronika nie bardzo chciała go powierzać, obawiając się, że
Ania przywiąże się do kota i potem nie będzie chciała się z nim rozstać.
W końcu okazało się, że Cynamon wcale nie będzie musiał zmieniać
domu, bo Dora, która początkowo upierała się, że podczas remontu
będzie mieszkała w swoim mieszkaniu, przyjęła jednak ponawiane
wielokrotnie przez Weronikę zaproszenie.
Od wyjazdu dzieliło Weronikę zaledwie siedem ziaren kawy...
Tylko że duszności łapały ją coraz częściej. I kaszel wcale nie
przechodził. To emocje przekonywała samą siebie to tylko
emocje. Stres. Psychosomatyka. Nic poważnego. Kiedy już spotkam się
z Diego, wszystko będzie OK. Jestem zdrowa powtarzała sobie, gdy
duszności dopadały ją znowu zupełnie zdrowa i nie ma się czym
przejmować .
Teraz też oddychała z trudem i nogi miała jak z ołowiu. To
wszystko przez tę pogodę, chyba będzie burza, no i zasapałam się trochę
po drodze pocieszała się, otwierając drzwi Piwnicy pod Liliowym
Kapeluszem.
Dora zjawiła się w jakieś pięć minut po jej przyjściu. Karola
wzięła dwa dni wolnego na egzaminy, a Dora miała ją zastąpić i przy
okazji trochę się rozejrzeć.
A coś ty taka zmarnowana?
To ta pogoda. Jestem jakaś przymulona i nic mi się nie chce.
Nawet kawa mi nie pomaga odpowiedziała Weronika, odsuwając
pustą już filiżankę.
Zrobić ci jeszcze jedną? Ja też się chętnie napiję.
Mhm mruknęła Weronika, bo nie miała siły mówić. Oparła
głowę na łokciach, po raz pierwszy ciesząc się, że nie ma klientów.
Musiała chyba przysnąć na chwilę, bo wcale nie słyszała, że ktoś
wchodzi, ale radosnych okrzyków Andrzejka nie sposób było nie
usłyszeć.
Zdałem! Pani Weroniko, zdałem! krzyczał jej nad uchem.
Oj, przepraszam, nie chciałem pani budzić zmitygował się. A
może pani zle się czuje?
Wszystko OK, Andrzejku. Weronikę rozczulił wyraz
nieporadnego zatroskania na jego twarzy. W ogóle Andrzejek wyglądał
dzisiaj jakoś inaczej. I to nie tylko dlatego, że miał białą koszulę, nieco
przykusą co prawda, ale starannie wyprasowaną, i że trzymał w ręku
długą czerwoną różę. Było coś jeszcze w ruchach Andrzejka, w oczach,
w wyprostowanych ramionach... jakby zrzucił jakiś ciężar, który ciągnął
go do ziemi. I tylko ta przyciasna koszula jeszcze go ograniczała.
Gibonka po półroczu powiedziała, że za rok spotkamy się
znowu w drugiej klasie! A ja jej pokazałem! A wtedy, gdy mi pani Dora
tę matmę wytłumaczyła, to Gibonce po prostu szczena opadła. A ta
róża... bo ja chciałem podziękować... ale nie wiedziałem, że są panie
obie... i mam tylko jedną...
Spokojnie, jakoś się podzielimy zaśmiała się Weronika.
A tobie należą się duże lody!
Gratulacje, chłopie! Dora klepnęła Andrzejka po ramieniu.
A mówiłam, że łapiesz w mig! Inteligencji ci nie brakuje, tylko
systematyczności. No, ale już nie przynudzam, bo przecież nareszcie
masz wakacje.
Lody dla ciebie. Weronika postawiła przed Andrzejkiem
miskę pełną kolorowych lodowych kulek przyozdobionych czapą bitej
śmietany, polewą czekoladową i obficie posypanych bakaliami.
Więcej się nie zmieściło, ale jak zjesz, możesz zgłosić się po dokładkę.
Dzięki. To największe lody, jakie widziałem. Andrzejek
wyciągnął rękę po łyżeczkę.
Weronice nagle coś się przypomniało. Zniknęła na zapleczu, skąd
po chwili wróciła z zieloną trykotową koszulką z napisem Kocham [ Pobierz całość w formacie PDF ]