[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dodam ostatnie zioło, tak jak mi kazałaś. Ale zapewne nie będziemy go potrzebować,
bo jestem przekonana, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Spoglądam na nią i widzę szczerość w jej oczach. Czuję ulgę, że mogę zostawić
sprawy w jej rękach.
- W takim razie zabieraj się do Summerlandu, a ja zajmę się resztą. - Ava przyciąga
mnie do siebie i mocno przytula. - A kto wie? Może kiedyś znajdziesz się w Laguna
Beach i spotkamy się znowu?
Zmieje się, mówiąc te słowa, a ja chciałabym zrobić to samo, ale nie mogę. Dziwne
w pożegnaniach jest to, że nigdy nie stają się łatwiejsze. Odsuwam się, jedynie
skinąwszy głową, bo jeśli powiem jeszcze choć słowo, całkowicie się załamię. Ledwie
udaje mi się wymamrotać:
- Dzięki. - I już jestem przy drzwiach.
- Nie masz za co dziękować - mówi Ava, idąc za mną. - Ale Ever, czy jesteś pewna,
że nie chcesz ostatni raz zajrzeć do Damena?
Odwracam się, trzymając rękę na klamce i rozważam tę możliwość, ale tylko przez
sekundę. Biorę głęboki oddech i kręcę głową. Nie ma sensu przedłużać
nieuniknionego, a za bardzo boję się znów zobaczyć oskarżycielski wyraz twarzy
Damena.
- Już się pożegnaliśmy - odpowiadam, wychodząc na ganek ruszając do auta. -
Zresztą nie mam dużo czasu. Muszę jeszcze gdzieś się zatrzymać po drodze.
ROZDZIAA 44
Skręcam w ulicę, przy której mieszka Romano, parkuję na jego podjezdzie i biegnę
w kierunku drzwi, wykopując je jednym ruchem. Patrzę, jak drewno pęka na drzazgi, a
drzwi odrywają się z zawiasów i wisząc, otwierają przede mną. Mam nadzieję
zaatakować Romano z zaskoczenia, bym mogła uderzyć we wszystkie jego czakry i
mieć go z głowy raz na zawsze.
Wchodzę ostrożnie do środka, rozglądając się dokoła: ściany pomalowane na ciepły
beż, ceramiczne wazony pełne jedwabnych kwiatów, reprodukcje prac artystów,
których się spodziewałam - Gwiazdzista noc van Gogha, Pocałunek Klimta i ogromna
kopia Narodzin Wenus Botticellego, oprawiona w złote ramy i wisząca nad
kominkiem. Wszystko tu wygląda tak zadziwiająco normalnie, że zaczynam się
zastanawiać, czy nie pomyliłam domu.
Spodziewałam się kurzu, pajęczyn, czarnych skórzanych kanap, chromowanych
stołów, nadmiaru luster i niezrozumiałej sztuki - czegoś modnego, nowoczesnego, ale
na pewno nie tego staroświeckiego, eleganckiego pałacu, w którym trudno mi sobie
wyobrazić kogoś takiego jak Romano.
Chodzę po domu, sprawdzając każdy pokój, każdą szafę, zaglądam nawet pod
łóżko. Kiedy jednak upewniam się, że gospodarza nie ma, ruszam prosto do kuchni,
znajduję zapasy soku nieśmiertelności i wylewam je do zlewu. Wiem, że to dziecinada,
która nie ma sensu, bo kiedy cofnę się w przeszłość, wszystko i tak wróci do
poprzedniego stanu. Ale jeśli to będzie tylko mała przeszkoda, niech Romano wie, że
to ja ją spowodowałam.
Grzebię w jego szufladach, szukając kawałka papieru i długopisu, by zrobić listę
wszystkich rzeczy, których nie mogę zapomnieć. Prosty zestaw instrukcji, który nie
okaże się zbyt trudny do ogarnięcia dla kogoś, kto prawdopodobnie nie będzie
pamiętał żadnej z podanych spraw, a jednak dość jasny i precyzyjny, by powstrzymać
mnie przed popełnieniem tych samych koszmarnych błędów po raz drugi.
Piszę zatem:
Nie wracaj po bluzę.
Nie ufaj Drinie!
Nie wracaj po bluzę, bez względu na wszystko.
A potem, abym całkiem nie zapomniała, z nadzieją, że może cokolwiek zaświta mi
w głowie, dodaję:
Damen. V
I obok rysuję serduszko.
Czytam listę raz, potem drugi i kolejny, upewniając się, że nie pominęłam niczego
ważnego. Potem składam ją na cztery, wkładam głęboko do kieszeni i podchodzę do
okna, patrząc na niebo nabierające koloru głębokiego, bezslonecznego błękitu oraz
wiszący z boku księżyc - pełny i ciężki. Biorę głęboki oddech i siadam na brzydkiej
perkalowej kanapie, wiedząc, że nadszedł czas.
Zamykam oczy i zbliżam się do światła, pragnąc jeszcze ostatni raz doświadczyć
jego lśniącej doskonałości. Chwilę pózniej ląduję na miękkiej, bujnej trawie na
ogromnym, ukwieconym polu. Dzięki tej miękkości mogę biegać, skakać i kręcić się w
kółko na polanie, robiąc gwiazdy, salta i inne akrobacje, czubkami palców muskając
wspaniałe kwiaty, ich pulsujące płatki, i chłonąc ich boski, słodki aromat. Przedzierając
się między drzewami, ruszam w kierunku kolorowego strumienia. Chcę zapamiętać
każdy szczegół i żałuję, że nie ma jakiegoś sposobu, by utrwalić ten widok, to
cudowne uczucie, i zatrzymać je na zawsze.
A potem, jako że mam jeszcze kilka chwil i chcę go zobaczyć ten ostatni raz, być z
nim tak, jak byliśmy kiedyś, zamykam oczy i próbuję unaocznić sobie Damena. Widzę
go takiego, jaki pokazał mi się po raz pierwszy na szkolnym parkingu. Zaczynam od
lśniących, ciemnych włosów, które opadają na kości policzkowe i odrobinę na
ramiona, potem są migdałowe oczy, tak głębokie, ciemne i - nawet wtedy - takie
znajome. I te usta! Pełne, zachęcające wargi, wygięte w perfekcyjny luk. I jego ciało -
wysokie, zgrabne, idealnie rzezbione. Zadziwia mnie, jak doskonale to pamiętam,
każdy szczegół, każdy fragment jego osoby, jakby stał tuż przede mną.
A gdy otwieram oczy, Damen zgina się w ukłonie, podając mi rękę do naszego
ostatniego tańca. Oddaję mu dłoń, a on obejmuje mnie w talii, prowadząc przez
falującą polanę w serii tanecznych pas; nasze ciała kołyszą się jak jedno, stopy unoszą
w takt melodii, którą słyszymy tylko my dwoje. Za każdym razem, kiedy Damen
zaczyna znikać, zamykam oczy i wyobrażam go sobie na nowo, wracając do kolejnych
kroków bez potknięcia. Niczym hrabia Fersen i Maria Antonina, Albert i Vic- toria,
Antoniusz i Kleopatra, jesteśmy największymi kochankami na świecie, jesteśmy
wszystkimi tymi parami, którymi byliśmy w ciągu stuleci. Chowam twarz w ciepłym
zagłębieniu jego szyi, nie chcąc, by nasza piosenka się skończyła.
Ale mimo że w Summerlandzie czas nie istnieje, muszę iść dalej. Dotykam więc
palcami jego twarzy, aby zapamiętać miękkość skóry, zarys szczęki i dotyk ust, które
przyciskają się do moich. Przekonuję samą siebie, że to on - prawdziwy.
Nawet długo po tym, kiedy blednie i znika.
Gdy tylko zostawiam za sobą łąkę, zauważam czekające na mnie na jej skraju Romy
i Rayne. Z wyrazu ich twarzy wnioskuję, że podglądały.
- Kończy ci się czas - odzywa się Rayne, patrząc na mnie ogromnymi oczami, które
zawsze budzą jakiś dziwny niepokój.
Potrząsam tylko głową i przyśpieszam kroku, zirytowana, że mnie szpiegowały, i
zmęczona tym, że ciągle się wtrącają.
- Wszystko załatwiłam - rzucam, oglądając się przez ramię. - Możecie więc... -
urywam, bo nie mam przecież pojęcia, co robią, kiedy mnie nie dręczą. Wzruszam
więc ramionami i nie kończę zdania, bo gdziekolwiek chcą iść, mnie to nie dotyczy.
Biegną jednak obok, zerkając na siebie bez przerwy, jakby komunikowały się w
swoim blizniaczym języku, aż w końcu słyszę:
- Coś jest nie w porządku. - Gapią się na mnie, zmuszając, bym słuchała. - Coś jest
nie tak - mówią razem, w idealnym unisono.
Macham lekceważąco ręką, bo nie mam najmniejszej ochoty łamać tego ich szyfru,
a kiedy dostrzegam przed sobą wielkie marmurowe schody, wbiegam na nie bez
zastanowienia. Zerkam tylko przelotnie na najpiękniejsze budowle świata i wchodzę do
środka. Głosy blizniaczek znikają, gdy tylko zamykają się za mną wielkie drzwi, a ja
staję w marmurowym holu, z mocno zamkniętymi oczami oraz z nadzieją, że tym
razem nikt mnie nie uciszy i że uda mi się cofnąć w czasie.
Jestem gotowa. Jestem naprawdę, całkowicie gotowa. Więc pozwólcie mi wrócić.
Wrócić do Eugene w Oregonie. Do mojej mamy i taty, i Riley, i Maślanki. Proszę,
tylko pozwólcie mi wrócić. .. I wszystko naprawić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •