[ Pobierz całość w formacie PDF ]

słownika: od łatwego słowa bulu wa, oznaczającego  nabrzmiałą część
łodygi podziemnej , do trudnego słowa haraku teri sticini
oznaczającego  mający swoją osobną cechę , ale nawet ta próba nie
zdjęła brzemienia z mojej duszy. Co zaś się tyczy pana, sam pan
powiedział: moje życie się skończyło. W takim razie, panie, odejdzmy
razem z tego życia. Wszystko przygotowałem, nawet tusz i pędzelek,
żeby napisać pożegnalny wiersz.
Fandorin przeciągnął się, czując błogie zmęczenie w stawach.
 Daj spokój, Masa  powiedział i ziewnął rozkosznie.  Mam
lepszy pomysł. Co to tak smakowicie pachnie?
 Kupiłem świeże obuwa zianki, najlepszą rzecz w Rosji poza
kobietami  odrzekł służący ze smutkiem.  Zupa ze skisłej kapusty,
którą tutaj wszyscy się odżywiają, jest po prostu okropna, ale obuwa
zianki to piękny wynalazek. Chcę na koniec ucieszyć swoją hara, zanim
rozetnę ją kindżałem.
 Ja ci rozetnę  pogroził asesor kolegialny.  Daj no tego
obwarzanka, bo jestem strasznie głodny. Przekąsimy i do roboty.
 Pan Klonow, spod dziewiętnastego?  upewnił się ober (w
 Metropolu na modłę germańską tak nazywano starszych
pracowników).  A jakże, doskonale pamiętam. Był taki gość, kupiec.
A pan, mister, jest jego znajomym?
Idylliczny zachód słońca pod wieczór nagle zrejterował, ustępując
miejsca zimnemu wiatrowi i szybko gęstniejącemu mrokowi. Niebo
straciło dobry nastrój, zaczęło siąpić drobnym deszczykiem, który mógł
jeszcze zmienić się w nie byle jaką ulewę. Dlatego Fandorin ubrany był
tak, by przeciwstawić się żywiołom: kepi z ceratowym daszkiem,
nieprzemakalna kurtka szwedzka z glansowanej skóry, gumowe kalosze.
W rezultacie wyglądał jak patentowany cudzoziemiec i tym oczywiście
tłumaczyła się niespodziewana replika obera. Raz kozie śmierć 
zdecydował asesor kolegialny i zbiegły aresztant w jednej osobie,
przechylił się nad kontuarem i wyszeptał:
 Nie jestem żadnym jego znajomym, kochany. Jestem k kapitan
Piewcow z korpusu żandarmerii, a sprawa jest bardzo ważna i ściśle
tajna.
 Rozumiem  również szeptem odrzekł kelner.  W tej
chwileczce mówię.
Zaczął przewracać karty w książce meldunkowej.
 Taak. Kupiec pierwszej gildii, Nikołaj Nikołajewicz Klonow.
Przyjechał rankiem dwudziestego drugiego, z Riazania. A wyjechał nocą
z czwartku na piątek.
 Co?!  krzyknął Fandorin.  Z dwudziestego czwartego na
dwudziesty piąty?! I to już nocą?
 Tak jest, szanowny panie. Mnie samego przy tym nie było, ale tutaj
ma pan zapis, proszę spojrzeć. Rachunek podsumowano rankiem o wpół
do piątej, podczas nocnej zmiany.
Erast Pietrowicz poczuł w duszy wielki zapał, znany tylko zawołanym
myśliwym. Z udanym lekceważeniem zapytał:
 A jaki był ten Klonow?
 Poważny taki jegomość, solidny. Cóż tu mówić  kupiec
pierwszej gildii.
 Co, broda, duży brzuch? Niech pan opisze jego powierzchowność.
Czy miał jakieś znaki szczególne?
 Nie, szanowny panie, brody nie miał i wcale nie był gruby. To nie
jakiś Iwan Dorobkiewicz Chamow, tylko taki nowoczesny handlowiec.
Ubiera się po zachodniemu. Powierzchowność&  Ober się zastanowił.
 Zwyczajna, włosy blond. Znaki szczególne& Chyba że oczy, proszę
pana. Takie bardzo jasne, jakie czasem mają Finowie.
Fandorin drapieżnie klepnął dłonią po ladzie. Trafił w dziesiątkę!
Mamy głównego bohatera. Przyjechał we wtorek, na dwa dni przed
Sobolewem, a wyniósł się dokładnie o tej porze, kiedy oficerowie
wnosili martwego generała do obrabowanego numeru czterdziestego
siódmego. Gorąco, bardzo gorąco!
 Mówi pan zatem, że to solidny człowiek? Pewnie jacyś ludzie, inni
k kupcy, przychodzili do niego w interesach?
 %7ładnych nie było, proszę pana. Tylko parę razy umyślni z
depeszami. Od razu było widać, że człowiek nie przyjechał do Moskwy
załatwiać sprawy, tylko raczej trochę się rozerwać.
 Dlaczego od razu?
Ober uśmiechnął się konspiracyjnie i powiedział na ucho:
 Ledwo przyjechał, to się zaraz o płeć piękną rozpytywał. Gdzie tu,
powiada, są w Moskwie jakieś eleganckie damulki? %7łeby koniecznie
była blondynka, tylko trochę szczuplejsza, z talią, proszę pana. Widać,
że jegomość z dobrym gustem.
Erast Pietrowicz nachmurzył się. To było coś nieoczekiwanego.
Kapitan Piewcow raczej nie powinien się interesować blondynkami.
 Mówił o tym z panem?
 Nie, skąd, proszę pana, to mi opowiadał Timofiej Spiridonowicz.
Też u nas pracował, na tym samym miejscu  westchnął z
wymuszonym smutkiem.  W sobotę odszedł od nas, Panie świeć nad
jego duszą. Jutro, proszę pana szanownego, panichida.
 Niby jak  odszedł ?  Fandorin pochylił się do przodu.  Co się
stało?
 Nic nadzwyczajnego, proszę pana. Szedł wieczorem do domu,
poślizgnął się i uderzył głową o kamień. Tutaj niedaleko, w przechodnim
podwórzu. Był człowiek i nie ma człowieka. Wszystko w ręku Boga. 
Ober się przeżegnał.  Byłem u niego pomocnikiem. A teraz dostałem
awans. Szkoda Timofieja Spiridonowicza&
 To znaczy Klonow rozmawiał z nim o damulkach?  spytał asesor
kolegialny, czując wyraznie: właśnie teraz, za chwilę, spadnie zasłona z
oczu, a wtedy będzie mógł ujrzeć obraz wydarzeń w całej okazałości. 
A nic bliższego Timofiej Spirydonowicz nie mówił?
 A jakże, szanowny panie, nieboszczyk lubił ozorem mleć. Mówił,
że kiedy powiedział dziewiętnastce& my tak między sobą gości
nazywamy, po numerach& o wszystkich moskiewskich blondynkach
wysokiej klasy, to dziewiętnastka najbardziej interesował się mamzel
Wandą z  Róży Alpejskiej .
Erast Pietrewicz na chwilę zamknął oczy. Nitka była bardzo zaplątana,
ale jej koniuszek wreszcie się pokazał.
 To pan?
Wanda stała w drzwiach, otulając się koronkową mantylą, i patrzyła z
przerażeniem: mokra skórzana kurtka odbijała światło lampy i wydawało
się, że asesora kolegialnego otacza aureola. Za plecami póznego gościa
szemrała ruchoma ściana deszczu, a za nią była już tylko ciemność.
Strumienie wody spływały z kurtki na podłogę.
 Niech pan wejdzie, panie Fandorin, przemókł pan zupełnie.
 Najdziwniejsze  powiedział Erast Pietrowicz, zamiast się
przywitać  że pani, mademoiselle, do tej pory jeszcze żyje.
 To dzięki panu.  Szczupłymi ramionami śpiewaczki targnął
dreszcz.  Do tej pory mam przed oczami nóż, który nieuchronnie
zbliża się do mojego gardła& Nie mogę spać po nocach. Zpiewać też nie
mogę.
 Nie miałem wcale na myśli herr Knabego, tylko Klonowa. 
Fandorin patrzył jej prosto w ogromne zielone oczy.  Niech mi pani
opowie o tym interesującym osobniku.
Wanda zdziwiła się, czy też udała zdziwienie.
 Klonow? Nikołaj Klonow? A co on ma do rzeczy?
 A nad tym teraz się zastanowimy.
Weszli do pokoju gościnnego, usiedli. Paliła się tylko lampa na stole,
nakryta zielonym szalem, i dlatego cały pokój przypominał świat
podwodny. Królestwo morskiej czarodziejki  pomyślał Erast
Pietrowicz, ale zaraz odegnał te niestosowne myśli.
 Proszę mi opowiedzieć o kupcu pierwszej gildii, Klonowie.
Wanda odebrała od niego mokrą kurtkę i położyła na podłodze, ani
trochę nie litując się nad puszystym perskim dywanem.
 Bardzo pociągający  powiedziała marzycielskim tonem, a Erast
Pietrowicz poczuł coś w rodzaju zazdrości, do której skądinąd nie miał
żadnych praw.  Spokojny, pewny siebie. Dobry człowiek, z tych
najlepszych; rzadko spotyka się takich mężczyzn. Ja w każdym razie
prawie nigdy. W czymś przypomina pana.  Lekko się uśmiechnęła, a [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •