[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Cleve usłyszał tę historię z trzech niezależnych zródeł, z których żadnego nie było
na miejscu wypadku. Opowieści różniły się między sobą pewnymi cechami
indywidualnymi, ale niewątpliwie należały do tego samego gatunku. Fakty wyglądały
jak następuje:
Grupa ogrodnicza, składającą się z czterech więzniów nadzorowanych przez
jednego strażnika, poruszała się między barakami, przycinając trawę i pieląc grządki
przed wiosennymi sadzeniami. Nadzór najwyrazniej nie był zbyt dokładny, bowiem
minęło kilka minut, nim strażnik w ogóle zorientował się, że jeden z jego podo-
piecznych wymknął się z grupy i przepadł. Podniesiono alarm, rozpoczęto
poszukiwania, nie musiano jednak szukać daleko. Tait nie próbował uciekać, a jeśli
nawet próbował, to przeszkodził mu w tym jakiś atak, który całkowicie zbił go z nóg.
Znaleziono go (w tym momencie w opowieściach pojawiły się zasadnicze różnice)
na dużym kawałku trawnika przy murze. Leżał na trawie. Niektóre z opowieści
głosiły, że twarz miał czarną, leżał skulony i prawie odgryzł sobie język; inne, że
leżał twarzą w dół, gadał do ziemi, płakał i mówił coś pieszczotliwym tonem.
Wszyscy zgodzili się jednak, że chłopak postradał zmysły.
Takie plotki uczyniły z Cleve'a ośrodek zainteresowania, co go bynajmniej
nie zachwyciło. Przez następny dzień nie miał prawie chwili dla siebie; wszyscy
chcieli wiedzieć, jak to jest, kiedy dzieli się celę z wariatem. Cleve próbował
wytłumaczyć, że nie ma nic do powiedzenia. Tait był idealnym współwięzniem,
mówił; spokojnym, niewymagającym, niewątpliwie normalnym. Powtórzył to
Mayfiowerowi, a potem i doktorowi, kiedy przyciskali go następnego dnia. Nie puścił
pary z ust na temat zainteresowania Taita grobami i specjalnie postarał się o
spotkanie z Biskupem, by skłonić go do podobnej wstrzemięzliwości w słowach.
Biskup wyraził zgodę na jego prośbę pod warunkiem, że w odpowiednim czasie
pozna całą historię, co Cleve obiecał mu z przyjemnością. Jak przystało na osobę,
która przyznawała się do przynależności do stanu duchownego, Biskup zwykł był
dotrzymywać słowa.
Billy znikł na dwa dni. W międzyczasie znikł także Mayflower, bez żadnego
wytłumaczenia. Na jego miejsce, z pawilonu D, przyszedł mężczyzna nazwiskiem
Devlin, poprzedzony przez falę plotek z których wynikało, że litość nie jest
dominującą cechą jego charakteru. Plotki te potwierdziły się podczas rozmowy, na
którą Devlin wezwał Cleve'a w dniu powrotu Billy'ego.
- Powiedziano mi, że wy i Tait jesteście blisko - stwierdził Devlin. Twarz miał
mniej więcej tak wyrazistą jak bryła granitu.
- Niedokładnie, proszę pana.
- Nie mam zamiaru popełnić pomyłki Mayflowera, Smith. Jeśli o mnie chodzi,
Tait to kłopoty. Mam zamiar obserwować go jak jastrząb, a kiedy mnie tu nie będzie,
wy mnie zastąpicie, zrozumiano? Wystarczy, żeby zrobił zeza, i przechodzi do
historii. Załapie się na pociąg duchów, nim zdąży pierdnąć. Czy jasno się wyrażam?
- Odwiedziłeś rodzinny grób, co?
Billy stracił w szpitalu na wadze, a jego chude ciało nie bardzo potrafiło
pogodzić się z tą stratą. Koszula wisiała mu na ramionach, pasek spodni zapięty
miał na ostatnią dziurkę. To, że zeszczuplał, jeszcze bardziej podkreślało jego
fizyczną delikatność; Cleve pomyślał, że by go znokautować wystarczyłoby
pogłaskać po twarzy. Jego twarz zyskała za to wyraz rozpaczliwego napięcia;
sprawiała wrażenie, że składa się wyłącznie z oczu, które nie rozświetlały się już w
blasku słońca. Znikł z nich też sztuczny wyraz tępoty, zastąpiony niesamowitym
skupieniem.
- Zadałem ci pytanie.
- Słyszałem cię - powiedział Billy. Dzień był pochmurny, ale chłopak i tak
patrzył w ścianę. - Tak, jeśli musisz wiedzieć, odwiedziłem rodzinny grób.
- Devlin kazał mi cię obserwować. Chce cię stąd przenieść. Być może nawet
do innego więzienia.
- Przenieść? - nagi strach w oczach Billego był tak intensywny, że po paru
sekundach Cleve opuścił wzrok. - Do innego więzienia?
- Najprawdopodobniej.
-Nie mogą!
- Och, mogą. Nazywają to pociągiem duchów. W jednej chwili jesteś tutaj, a
w następnej już cię nie ma.
- Nie! - Dłonie chłopca zacisnęły się w pięści. Dostał dreszczy i przez chwilę
Cleve bał się, że nastąpił drugi atak. Lecz Billy, najwyrazniej samym wysiłkiem woli,
opanował drżenie, odwrócił się i spojrzał na współwięznia. Guzy, które nabił mu
Lowell, zbladły do jasnej żółci, ale wcale nie zamierzały zniknąć; nieogolone policzki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •