[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jutro rano o ósmej trzydzieści zbiórka.
- Dobrze się spisałeś, James. Może jutro połknie haczyk.
- Miejmy nadziejÄ™.
Szum wody zaprowadził Jamesa do kuchni. Anne miała ręce po
łokcie w pianie, szorowała ostrym zmywakiem półmisek po suflecie.
Odwróciła się i zamachnęła na niego.
- Kochanie, nie chcę obgadywać twojej dochodzącej, ale nie
znam drugiej takiej kuchni, w której naczynia zmywa się przed ko-
lacjÄ….
- Wiem. Ona sprzÄ…ta tylko tam, gdzie jest czysto, i w miarÄ™
upływu czasu ma coraz mniej pracy.
Usiadł na stole kuchennym i podziwiał jej smukłą figurę.
- Wyszorowałabyś mi plecy, gdybym wziął kąpiel przed kolacją?
- Tym skrobakiem?
Woda była cudownie gorąca i sięgała prawie po brzegi wanny.
James zanurzył się z rozkoszą, poddając się biernie myjącej go An-
ne. Potem wyszedł z wanny ociekając wodą.
- Kochanie, jak na kÄ…pielowÄ… jesteÅ› zbyt wystrojona - powie-
dział. - Czy nie można by coś z tym zrobić?
Anne rozebrała się, podczas gdy James się wycierał. Kiedy
wszedł do sypialni, leżała skulona w pościeli.
- Zimno mi - poskarżyła się.
- Nie martw się - uspokoił ją James - Zaraz cię ogrzeję.
Objęła go.
- Ty kłamco, jesteś lodowaty.
- Jesteś śliczna - szepnął James, usiłując przylgnąć do niej ca-
łym ciałem.
- Co z twoim planem, James?
- Poczekaj, powiem ci za dwadzieścia minut.
Nie odezwała się ani słowem przez blisko pół godziny. Potem
powiedziała:
- Wstawaj. Zapiekanka z sera powinna być gotowa, poza tym
muszę poprawić pościel.
- Nie ma sensu zawracać sobie tym głowy, niemądra kobieto.
- Nieprawda. Ostatniej nocy nie zmrużyłam oka. Zciągnąłeś na
siebie wszystkie koce i błogo spałeś, a ja okropnie zmarzłam. Ko-
chać się z tobą to wcale nie takie szczęście, jak opisują w roman-
sach.
- Kiedy skończysz gderać, kobieto, nastaw budzik na siódmą.
- Siódmą? Przecież masz być przed "Claridge'em" dopiero o
wpół do dziewiątej.
- Wiem, ale nie przełknę jajka bez popieprzenia.
- Dałbyś spokój tym sztubackim dowcipom, James.
- POmyślałem, że to zabawne.
- Tak, kochanie. Może byś się ubrał, zanim kolacja spali się na
popiół.
James był przed hotelem już o ósmej dwadzieścia dziewięć.
Wprawdzie nie miał pomysłu dla siebie, ale innych stanowczo nie
zawiedzie. Nastawił aparat, żeby sprawdzić, czy Stephen jest na
Berkeley Square, a Robin na Bond Street.
- Dzień dobry - odezwał się Stephen. - Jak spędziłeś noc?
- Bajecznie.
- Dobrze spałeś? - spytał Stephen.
IIO III
- Nie zmrużyłem oka.
- Przestań nas drażnić - powiedział Robin - i zajmij się Har-
veyem.
James stanął u wejścia do magazynu futrzarskiego Slatera; mijały
go sprzątaczki wracające już do domu i pierwsi urzędnicy spieszący
do pracy.
Harvey Metcalfe jadł tymczasem śniadanie i czytał gazety. Wczo-
raj, gdy kładł się do łóżka, zatelefonowała żona z Bostonu, a dziś
podczas śniadania córka - dzień zaczął się dobrze. Postanowił szu-
kać dalej obrazów impresjonistów w galeriach przy Cork Street i
Bond Street. Może dowie się czegoś u Sotheby'ego?
O dziewiątej czterdzieści siedem wyszedł z hotelu swoim ener-
gicznym krokiem.
- Pogotowie bojowe.
Stephen i Robin otrząsnęli się z zadumy.
- Wchodzi w Bruton Street. Idzie w kierunku Bond Street.
Harvey żwawo maszerował Bond Street mijając galerie, które już
odwiedził.
- Niespełna pięćdziesiąt kroków od ciebie, Jean-Pierre - mel-
dował James - czterdzieści, trzydzieści, dwadzieścia... o, cholera,
wszedÅ‚ do Sotheby'ego. Dzisiaj wystawili na sprzedaż Å›rédnio-
wieczne malarstwo tablicowe. Nie wiedziałem, że on się tym intere-
suje.
Spojrzał na stojącego dalej Stephena, który już trzeci dzień z
rzędu czekał w gotowości. Pogrubiony, postarzony, miał wygląd
bogatego biznesmena w średnim wieku. Krój kołnierzyka i szkła
bez oprawek wskazywały, że przybył z Niemiec Zachodnich. W
głośniku rozległ się głos Stephena:
- Idę do galerii Jean-Pierre'a. James, zajmij pozycję na północ
od Sotheby'ego po drugiej stronie ulicy i składaj meldunki co pięt-
naście minut. Robin, wejdz do środka i puść temu chartowi sztucz-
nego zajÄ…ca.
- Ale tego nie było w planie - wyjąkał Robin.
- Rusz głową i działaj, bo inaczej będziesz leczył za darmo
Jean-Pierre'a na serce. Zgoda?
- Zgoda - powiedział niepewnie Robin.
Robin wszedł do domu aukcyjnego Sotheby i przejrzał się ukrad-
kiem w najbliższym lustrze. W porządku, nikt go nie pozna. Na
górze dostrzegł Harveya siedzącego w głębi sali, gdzie odbywały się
aukcje. Ulokował się w pobliżu, rząd z tyłu.
Sprzedaż malowanych tablic średniowiecznych trwała w najlep-
sze. Harvey wiedział, że powinien się nimi zachwycać, ale nie po-
dzielał zamiłowania gotyku do klejnotów i ostrych, złotych barw. Z
tyłu Robin wahał się przez moment, wreszcie przyciszonym głosem
zwrócił się do swego sąsiada.
- Bardzo to piękne, ale nie znam się na malarstwie tego okresu.
Muszę jednak coś wymyślić dla moich czytelników.
Sąsiad Robina uprzejmie się uśmiechnął.
- Czy musi pan oglądać wszystkie aukcje?
- Prawie wszystkie, szczególnie jeśli liczę na jakieś niespodzian-
ki. W każdym razie tutaj zawsze można się dowiedzieć, co w trawie
piszczy. Nie dalej jak dziś rano jeden z pracowników Sotheby'ego
dał mi cynk, że u Lamannsa mogą mieć coś sensacyjnego z impres-
jonistów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •