[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W końcu wypatrzył ją w grupie młodszych mężatek;
sprawiała wrażenie niezbyt zajętej toczącą się między nimi
rozmową. Po pewnym czasie oddaliła się od nich i choć
przystawała tu i tam, żeby zamienić słowo z kilkoma oso
bami, które poznała od czasu przybycia na wieś, było jas
ne, co zamierza.
Bart specjalnie nie szukał dotąd jej towarzystwa, bo wie
dział, że poświęcanie jej szczególnej uwagi wzbudzi tylko
dalsze spekulacje. Miał świadomość, że obecność Abbie
w Cavanagh Court przez ostatnie kilka tygodni wywoła
ła plotki. Wcale by się tym nie przejmował, gdyby nie to,
że przyszła rola Abbie w jego życiu pozostawała nadal pod
znakiem zapytania. Był pewien swoich uczuć, ale nie mógł
tego samego powiedzieć o jej uczuciach.
Tak czy inaczej, nie potrafił ignorować faktu, że kobieta,
którą kocha, jedyna kobieta, którą naprawdę kocha, czymś się
zamartwiała. Zwłaszcza że gdyby zaufała mu na tyle, by zwie
rzyć się ze swych trosk, byłoby jej łatwiej.
Dlatego bez wahania, za jej przykładem, uciekł od tłumu,
wychodząc przez balkonowe drzwi. Dostrzegł ją niemal od
razu; stała w kącie tarasu, patrząc na tę część ogrodu, gdzie
z gałęzi drzew zwisały lampiony.
Na dzwięk jego kroków odwróciła się; jej cudowny, spon
taniczny uśmiech natychmiast uśmierzył jego lęk, choć nie do
końca rozwiał obawy.
- Męczy nas dziś towarzystwo? - rzucił, starając się utrzy
mać lekki ton.
- Wcale nie. Chciałam tylko zaczerpnąć świeżego powietrza.
Nie dał się przekonać, ale nie naciskał, ponieważ ich roz
mowę łatwo mógł podsłuchać ktoś spacerujący po ogrodzie.
Poza tym trudno mu było nie wracać myślami do tamtego ra
zu, kiedy także stali sami pod osłoną cienia na tarasie, a on dał
się ponieść żądzy. Na zawsze zapamiętał jej słodką bezwol-
ność, zanim odrzuciła jego awanse. Teraz, oczywiście, rozu
miał powody takiego zachowania. Mógł się raczej dziwić, że
w ogóle go tolerowała. Ale tak było, a nawet, był tego pewien,
zaczęła mu ufać i traktowała go jak przyjaciela.
- A co ciebie tu przywiodło? Nie zmęczyłeś się jeszcze ro
lÄ… gospodarza?
- Ani trochę. Całkiem dobrze się bawię. - Zbliżył się do niej
i z zadowoleniem stwierdził, że choć stali tak blisko siebie, że
niemal się dotykali, nie próbowała się od niego odsunąć. - Na
pracowałyście się z Kitty, żeby wszystko tak wspaniale przygo
tować. Po powrocie Kitty i jej matki z wyprawy do Brighton, za
proponuję, żebyśmy częściej pozwalali sobie na rozrywki.
Oczekiwał, że pochwali go za ten pomysł, tymczasem po
smutniała.
- Miałeś jakiś powód, by tego nie robić w przeszłości?
Wszyscy wasi sÄ…siedzi wydajÄ… siÄ™ bardzo mili.
- Są mili - zapewnił. - Choć muszę szczerze przyznać, że
niektórych lubię bardziej od innych. - Wzruszył ramionami.
- Przypuszczam, że byłem zbyt zajęty zarządzaniem posiadłoś
cią, by mieć czas na inne sprawy, a już szczególnie rozrywki.
Powinienem był lepiej dbać o potrzeby Eugenie i Kitty. Oka
załem się samolubny.
- Nie, nie jesteś samolubny, Bart - zaprzeczyła cichym gło
sem. - Czasami może trochę bezmyślny, ale nie samolubny.
Jedynie lęk przed narażeniem na szwank tego cudowne
go porozumienia, jakie znów się między nimi nawiązało, po
wstrzymał go przed pocałowaniem jej zadziornie uśmiechnię
tych ust. Przyjazń była marną namiastką tego, czego naprawdę
pragnął. Mimo to byłoby głupotą nie godzić się z bolesną my
ślą, że może nigdy nie otrzyma więcej.
- Jeśli już odetchnęłaś, to może pozwolisz, bym cię odprowa
dził z powrotem do salonu, zanim nasza nieobecność wzbudzi
zainteresowanie - zaproponował, odsuwając się od niej, żeby nie
wystawiać swego opanowania na zbyt ciężką próbę.
Abbie zgodziła się bez ociągania, ale odniósł wrażenie, że
zanim się odwróciła, by przejść przez taras do salonu, na jej
twarzy przelotnie zagościł wyraz rozczarowania.
Pokręcił głową, dziwiąc się samemu sobie, i ruszył w ślad
za nią. Pewnie niepotrzebnie łudził się, że któregoś dnia jej
przyjazń zmieni się w głębsze uczucie.
Bez żalu pożegnał ostatnich gości i poszukał towarzystwa
jedynej osoby, której mógł zwierzyć się ze swoich najśwież
szych kłopotów.
- O ile nie masz ochoty pójść w ślady pań i odpocząć, może
zechcesz dołączyć do mnie w bibliotece, żeby napić się przed
snem? - zaproponował.
Giles z radością przyjął zaproszenie.
- Nie przestajesz mnie zaskakiwać, staruszku - powiedział,
przyjmując solidną porcję brandy. Patrzył, jak Bart sadowi się
w fotelu naprzeciwko. - Jak na kogoś, kto nigdy nie brylował
na salonach, całkiem dobrze grasz rolę gospodarza przyjęcia.
Bart patrzył na zawartość swojego kieliszka, uśmiechając
siÄ™ pod nosem.
- Jak sam już dziś zauważyłeś, z wiekiem staję się łagodniej
szy. I o wiele bardziej wyrozumiały dla mojego przyjaciela.
Giles uniósł pytająco jasne brwi.
- Chyba nie musimy daleko szukać osoby, która wywiera
ten zbawienny wpływ.
Bart powstrzymał się od komentarza; nagle zmieniając te
mat, wyraził ubolewanie, że przyjaciel musi go tak szybko
opuścić.
- Oczywiście, doskonale rozumiem, dlaczego musisz jutro
wyjechać. Jak długo zostaniesz u wuja?
Giles posmutniał.
- Aż do końca. Niestety, niedługo już pobędzie z nami,
to kwestia zaledwie kilku tygodni. Tylko tyle mogÄ™ dla nie
go zrobić... Ostatecznie jestem jego najbliższym krewnym
i spadkobiercÄ….
Przyjazniąc się z Gilesem od wczesnej młodości, Bart do
brze znał jego rodzinne sprawy. Giles nie chciał pójść w śla
dy ojca i studiować prawa, lecz od razu po skończeniu szkoły
wstąpił do wojska. Wiedział, że kiedyś odziedziczy pokazny
majątek swego wuja w Somerset. Przez całe życie utrzymy
wał silne więzy z wujem, który był mu znacznie bliższy niż
własny ojciec.
-Wyobrażam sobie, jak bardzo będzie ci go brakowało -
powiedział cicho Bart. - Wiem też, że będziesz dbał o dziedzic
two. Oczywiście - dodał już lżejszym tonem - dziedziczenie
spadku ma swoje złe strony. Od razu stajesz się poszukiwaną
partiÄ… na matrymonialnym rynku.
Giles znowu się uśmiechnął.
- Och, zawsze mogę wziąć przykład z ciebie, staruszku,
i trzymać dziewczęta na dystans.
- Wszystkie? - udał zdziwienie Bart. - Czyżbym się mylił,
sądząc, że jest taka, z którą chętnie dzieliłbyś życie?
Mimo że wyraznie zbity z tropu, Giles nie próbował za
przeczać.
- Skąd, u licha, możesz to wiedzieć? Nawet moja matka ni
czego się nie domyśliła.
- Przede mną udało ci się ukryć swoje uczucia - przyznał Bart.
- Ktoś inny, znacznie bardziej spostrzegawczy ode mnie, zwrócił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
W końcu wypatrzył ją w grupie młodszych mężatek;
sprawiała wrażenie niezbyt zajętej toczącą się między nimi
rozmową. Po pewnym czasie oddaliła się od nich i choć
przystawała tu i tam, żeby zamienić słowo z kilkoma oso
bami, które poznała od czasu przybycia na wieś, było jas
ne, co zamierza.
Bart specjalnie nie szukał dotąd jej towarzystwa, bo wie
dział, że poświęcanie jej szczególnej uwagi wzbudzi tylko
dalsze spekulacje. Miał świadomość, że obecność Abbie
w Cavanagh Court przez ostatnie kilka tygodni wywoła
ła plotki. Wcale by się tym nie przejmował, gdyby nie to,
że przyszła rola Abbie w jego życiu pozostawała nadal pod
znakiem zapytania. Był pewien swoich uczuć, ale nie mógł
tego samego powiedzieć o jej uczuciach.
Tak czy inaczej, nie potrafił ignorować faktu, że kobieta,
którą kocha, jedyna kobieta, którą naprawdę kocha, czymś się
zamartwiała. Zwłaszcza że gdyby zaufała mu na tyle, by zwie
rzyć się ze swych trosk, byłoby jej łatwiej.
Dlatego bez wahania, za jej przykładem, uciekł od tłumu,
wychodząc przez balkonowe drzwi. Dostrzegł ją niemal od
razu; stała w kącie tarasu, patrząc na tę część ogrodu, gdzie
z gałęzi drzew zwisały lampiony.
Na dzwięk jego kroków odwróciła się; jej cudowny, spon
taniczny uśmiech natychmiast uśmierzył jego lęk, choć nie do
końca rozwiał obawy.
- Męczy nas dziś towarzystwo? - rzucił, starając się utrzy
mać lekki ton.
- Wcale nie. Chciałam tylko zaczerpnąć świeżego powietrza.
Nie dał się przekonać, ale nie naciskał, ponieważ ich roz
mowę łatwo mógł podsłuchać ktoś spacerujący po ogrodzie.
Poza tym trudno mu było nie wracać myślami do tamtego ra
zu, kiedy także stali sami pod osłoną cienia na tarasie, a on dał
się ponieść żądzy. Na zawsze zapamiętał jej słodką bezwol-
ność, zanim odrzuciła jego awanse. Teraz, oczywiście, rozu
miał powody takiego zachowania. Mógł się raczej dziwić, że
w ogóle go tolerowała. Ale tak było, a nawet, był tego pewien,
zaczęła mu ufać i traktowała go jak przyjaciela.
- A co ciebie tu przywiodło? Nie zmęczyłeś się jeszcze ro
lÄ… gospodarza?
- Ani trochę. Całkiem dobrze się bawię. - Zbliżył się do niej
i z zadowoleniem stwierdził, że choć stali tak blisko siebie, że
niemal się dotykali, nie próbowała się od niego odsunąć. - Na
pracowałyście się z Kitty, żeby wszystko tak wspaniale przygo
tować. Po powrocie Kitty i jej matki z wyprawy do Brighton, za
proponuję, żebyśmy częściej pozwalali sobie na rozrywki.
Oczekiwał, że pochwali go za ten pomysł, tymczasem po
smutniała.
- Miałeś jakiś powód, by tego nie robić w przeszłości?
Wszyscy wasi sÄ…siedzi wydajÄ… siÄ™ bardzo mili.
- Są mili - zapewnił. - Choć muszę szczerze przyznać, że
niektórych lubię bardziej od innych. - Wzruszył ramionami.
- Przypuszczam, że byłem zbyt zajęty zarządzaniem posiadłoś
cią, by mieć czas na inne sprawy, a już szczególnie rozrywki.
Powinienem był lepiej dbać o potrzeby Eugenie i Kitty. Oka
załem się samolubny.
- Nie, nie jesteś samolubny, Bart - zaprzeczyła cichym gło
sem. - Czasami może trochę bezmyślny, ale nie samolubny.
Jedynie lęk przed narażeniem na szwank tego cudowne
go porozumienia, jakie znów się między nimi nawiązało, po
wstrzymał go przed pocałowaniem jej zadziornie uśmiechnię
tych ust. Przyjazń była marną namiastką tego, czego naprawdę
pragnął. Mimo to byłoby głupotą nie godzić się z bolesną my
ślą, że może nigdy nie otrzyma więcej.
- Jeśli już odetchnęłaś, to może pozwolisz, bym cię odprowa
dził z powrotem do salonu, zanim nasza nieobecność wzbudzi
zainteresowanie - zaproponował, odsuwając się od niej, żeby nie
wystawiać swego opanowania na zbyt ciężką próbę.
Abbie zgodziła się bez ociągania, ale odniósł wrażenie, że
zanim się odwróciła, by przejść przez taras do salonu, na jej
twarzy przelotnie zagościł wyraz rozczarowania.
Pokręcił głową, dziwiąc się samemu sobie, i ruszył w ślad
za nią. Pewnie niepotrzebnie łudził się, że któregoś dnia jej
przyjazń zmieni się w głębsze uczucie.
Bez żalu pożegnał ostatnich gości i poszukał towarzystwa
jedynej osoby, której mógł zwierzyć się ze swoich najśwież
szych kłopotów.
- O ile nie masz ochoty pójść w ślady pań i odpocząć, może
zechcesz dołączyć do mnie w bibliotece, żeby napić się przed
snem? - zaproponował.
Giles z radością przyjął zaproszenie.
- Nie przestajesz mnie zaskakiwać, staruszku - powiedział,
przyjmując solidną porcję brandy. Patrzył, jak Bart sadowi się
w fotelu naprzeciwko. - Jak na kogoś, kto nigdy nie brylował
na salonach, całkiem dobrze grasz rolę gospodarza przyjęcia.
Bart patrzył na zawartość swojego kieliszka, uśmiechając
siÄ™ pod nosem.
- Jak sam już dziś zauważyłeś, z wiekiem staję się łagodniej
szy. I o wiele bardziej wyrozumiały dla mojego przyjaciela.
Giles uniósł pytająco jasne brwi.
- Chyba nie musimy daleko szukać osoby, która wywiera
ten zbawienny wpływ.
Bart powstrzymał się od komentarza; nagle zmieniając te
mat, wyraził ubolewanie, że przyjaciel musi go tak szybko
opuścić.
- Oczywiście, doskonale rozumiem, dlaczego musisz jutro
wyjechać. Jak długo zostaniesz u wuja?
Giles posmutniał.
- Aż do końca. Niestety, niedługo już pobędzie z nami,
to kwestia zaledwie kilku tygodni. Tylko tyle mogÄ™ dla nie
go zrobić... Ostatecznie jestem jego najbliższym krewnym
i spadkobiercÄ….
Przyjazniąc się z Gilesem od wczesnej młodości, Bart do
brze znał jego rodzinne sprawy. Giles nie chciał pójść w śla
dy ojca i studiować prawa, lecz od razu po skończeniu szkoły
wstąpił do wojska. Wiedział, że kiedyś odziedziczy pokazny
majątek swego wuja w Somerset. Przez całe życie utrzymy
wał silne więzy z wujem, który był mu znacznie bliższy niż
własny ojciec.
-Wyobrażam sobie, jak bardzo będzie ci go brakowało -
powiedział cicho Bart. - Wiem też, że będziesz dbał o dziedzic
two. Oczywiście - dodał już lżejszym tonem - dziedziczenie
spadku ma swoje złe strony. Od razu stajesz się poszukiwaną
partiÄ… na matrymonialnym rynku.
Giles znowu się uśmiechnął.
- Och, zawsze mogę wziąć przykład z ciebie, staruszku,
i trzymać dziewczęta na dystans.
- Wszystkie? - udał zdziwienie Bart. - Czyżbym się mylił,
sądząc, że jest taka, z którą chętnie dzieliłbyś życie?
Mimo że wyraznie zbity z tropu, Giles nie próbował za
przeczać.
- Skąd, u licha, możesz to wiedzieć? Nawet moja matka ni
czego się nie domyśliła.
- Przede mną udało ci się ukryć swoje uczucia - przyznał Bart.
- Ktoś inny, znacznie bardziej spostrzegawczy ode mnie, zwrócił [ Pobierz całość w formacie PDF ]