[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wiatr jest tak korzystny, jak tylko możliwe powiedział Nietoperz spo-
kojnie.
Zatem w porządku odparł Brazil. Zdjął całe ubranie i zupełnie na-
gi wskoczył na grzbiet Wuju, kładąc się na nim plecami. Przeciągnął koszulę
przez pierś i pod pachami. Chwyć oba końce, Wuju i okręć je sobie dokładnie.
Nie! Zciągnij mocno do licha! Jak tylko potrafisz! Tak, teraz lepiej. Podobnie zro-
bili ze spodniami, przywiązując go w pasie. Zabrało im kilka dobrych minut, nim
zadowolony wreszcie, tkwił tyłem mocno przytroczony do grzbietu wierzchowca.
Przed nim, w zasięgu ręki wisiały juki wypełnione zapałkami. Następnie posma-
rował nie osłonięte części swego ciała resztkami tłuszczu, służącego na Slongorn
do pieczenia.
Kuzyn Nietoperz kiwał z aprobatą. Obaj spojrzeli na siebie bez słów, wreszcie
Nietoperz odwrócił się i ruszył w dół po skalistej grzędzie. Wuju szła za nim. Bra-
zil przeklinał, że nic nie widzi, sądził, że o czymś zapomniał, bał się, że ześlizgnie
się z grzbietu Wuju, choć węzły trzymały mocno.
Stop! wrzasnął nagle sprawiając, że cała trójka zamarła. Twoje włosy,
Wuju! Zwiąż je. Najlepiej rapciami od miecza, i tak będziesz go musiała trzymać
w ręku. Nie chciałbym, żeby się zajęły albo zasłaniały mi twarz.
Zrobiła, o co prosił, układając włosy do przodu i na lewą pierś, tak, by nie
krępowały swobody ruchów miecza, który trzymała w prawej ręce. Teraz Brazil
był przywiązany w trzech miejscach i czuł się, jakby pocięto go na kawałki. Tego
właśnie chciał.
Sprawdzali plan wiele razy, ale wciąż nie mógł pozbyć się zdenerwowania.
Wuju mogła na krótkim dystansie biec z prędkością ponad trzydziestu pięciu ki-
lometrów na godzinę. Przed nimi była odległość pięciu kilometrów, pózniej do
parowu, a potem jeszcze jak daleko się da.
Kuzyn Nietoperz poderwał się i kręcił zaledwie minutę, jemu jednak zdała się
ona godziną. Wreszcie usłyszeli go za sobą. -
Teraz! krzyknął lotnik. Naprzód!
Wuju ruszyła przez równinę na pełnej szybkości.
Brazil widział, jak trawy umykają do tyłu i trzymał się worków, bo kochał
życie. Spoczywał na czymś bardzo kościstym, podrzucany na wszystkie strony.
Choć noc była jasna, a widoczność znakomita, Brazil szybko stracił z pola
widzenia skaliste wzgórza, z których niedawno zeszli.
Dalej, Wuju! ponaglał ją w duchu. Nie ustawaj!
Trochę bardziej w prawo dobiegł ich z góry głos Nietoperza. Wu-
ju zastosowała się. Za bardzo! usłyszała głos Nietoperza, jakieś dwa-trzy
metry nad głową. Teraz dobrze. Tak trzymaj!
166
Brazil z przestrachem poczuł, że górne więzy poluzowały się i jeszcze mocniej
uchwycił się toreb. A ona rwała do przodu, jak mogła najszybciej! Słyszał, jak
chwyta powietrze, czuł wysiłek, ciągle cwałowali do przodu.
Chyba się nam uda! pomyślał gorączkowo. Jeżeli tylko zdoła się utrzymać
przynajmniej przez kilka następnych minut, miniemy ich, zanim się zorientują!
Nagle węzły puściły, ubranie poleciało w ciemność. Brazilem rzuciło do przo-
du, głową w juki.
Nathan! usłyszał jej zduszony głos, wywołany szarpnięciem.
W porządku! odkrzyknął. Nie zatrzymuj się!
Nagle usłyszeli wokół siebie głosy, chrząkanie, jęki i wycie.
Nathan! krzyknęła. Są przed nami!
Pędz prosto na nich najszybciej, jak tylko możesz! wrzasnął. Rąb
mieczem! Chwycił zapałki, potarł kilka o twarde, skórzane pasy. Zapłonęły,
ale zaraz zgasły, zdmuchnięte pędem.
Nagle wpadła na nich, ryczących i drących pazurami. Zcięła pierwszych kilku
z nóg i ze zdziwieniem stwierdziła, że miecz kroił ich jak masło. Jeszcze i jeszcze
raz, cięła dookoła, słysząc jęki zabijanych potworów.
Minęli ich wreszcie!
Jeszcze jacyś? wrzasnął Brazil.
Na razie nie dobiegł go głos Nietoperza. Jedz dalej!
Za to za nami gna cała sfora! zawołał Nathan. Zwolnij tak, bym mógł
zapalić przynajmniej jedną zapałkę!
Popróbował znowu, gdy zwolniła tempo biegu. Zapłonęły, lecz zgasły zanim
sięgnęły ziemi.
Brazil! zawołał Nietoperz nagląco. To cała wataha! Zbliżają się z pra-
wej!
Nagle z traw wypadła na nich grupka, licząca sześć, siedem osobników. Na-
than poczuł piekący ból w prawej nodze. Jeden z Murniów skoczył i wpił się
w jej grzbiet, wyrywając głęboką ranę koło miejsca, gdzie przymocowane były
worki. Wrzasnęła przerazliwie, zatrzymała i zaczęła się cofać tnąc mieczem.
Brazil zdołał się jakoś utrzymać, rozrywając jeden z worków z zapałkami z si-
łą, która jego samego zdumiała. Potarł jedną i wrzucił do torby. Walnęło, gdy
zajęły się wszystkie na raz, a on rzucił je w trawę.
Przez chwilę nic się nie działo, Murniowie utworzyli myśliwski krąg i trzymali
oszczepy w pogotowiu.
Spodziewali się ataku, nie mogli jednak przypuszczać, że ofiara będzie uzbro-
jona w miecz i dlatego złamali szyk.
Nagle wszystko stanęło w ogniu.
Jego gwałtowność zaskoczyła wszystkich.
Mój Boże pomyślał Brazil. To tak jakby zapalić stos gazet!
167
Dostrzegł Kuzyna Nietoperza, który spada na Mumia, waląc go potężną, po-
dobną do ręki stopą, zwiniętą w pięść. Olbrzymi zielony dzikus padł bez życia.
Nagle zrobiło się przerazliwie jasno. Przed sobą dostrzegli dolinę strumienia,
niczym pęknięcie w ziemi.
Murniowie z krzykiem ruszyli. Spłoszone antylopy biegały tam i sam, prze-
wracając swoich niedawnych prześladowców.
Skoczyła do wąwozu, impet i stromość jego ścian spowodowały, że straciła
równowagę. Runęła jak długa w dół zbocza. Brazil poczuł, że szybuje w powietrzu
i wali się na brzeg. Przez chwilę leżał oszołomiony upadkiem, wreszcie pozbierał
się i rozejrzał dookoła. U góry, za nimi niebo nadal rozświetlał żar, w spokojnej
dolinie panowała jednak niemal zupełna ciemność.
Odrętwiały, czując zawroty głowy, pobiegł doliną w kierunku, w którym jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
Wiatr jest tak korzystny, jak tylko możliwe powiedział Nietoperz spo-
kojnie.
Zatem w porządku odparł Brazil. Zdjął całe ubranie i zupełnie na-
gi wskoczył na grzbiet Wuju, kładąc się na nim plecami. Przeciągnął koszulę
przez pierś i pod pachami. Chwyć oba końce, Wuju i okręć je sobie dokładnie.
Nie! Zciągnij mocno do licha! Jak tylko potrafisz! Tak, teraz lepiej. Podobnie zro-
bili ze spodniami, przywiązując go w pasie. Zabrało im kilka dobrych minut, nim
zadowolony wreszcie, tkwił tyłem mocno przytroczony do grzbietu wierzchowca.
Przed nim, w zasięgu ręki wisiały juki wypełnione zapałkami. Następnie posma-
rował nie osłonięte części swego ciała resztkami tłuszczu, służącego na Slongorn
do pieczenia.
Kuzyn Nietoperz kiwał z aprobatą. Obaj spojrzeli na siebie bez słów, wreszcie
Nietoperz odwrócił się i ruszył w dół po skalistej grzędzie. Wuju szła za nim. Bra-
zil przeklinał, że nic nie widzi, sądził, że o czymś zapomniał, bał się, że ześlizgnie
się z grzbietu Wuju, choć węzły trzymały mocno.
Stop! wrzasnął nagle sprawiając, że cała trójka zamarła. Twoje włosy,
Wuju! Zwiąż je. Najlepiej rapciami od miecza, i tak będziesz go musiała trzymać
w ręku. Nie chciałbym, żeby się zajęły albo zasłaniały mi twarz.
Zrobiła, o co prosił, układając włosy do przodu i na lewą pierś, tak, by nie
krępowały swobody ruchów miecza, który trzymała w prawej ręce. Teraz Brazil
był przywiązany w trzech miejscach i czuł się, jakby pocięto go na kawałki. Tego
właśnie chciał.
Sprawdzali plan wiele razy, ale wciąż nie mógł pozbyć się zdenerwowania.
Wuju mogła na krótkim dystansie biec z prędkością ponad trzydziestu pięciu ki-
lometrów na godzinę. Przed nimi była odległość pięciu kilometrów, pózniej do
parowu, a potem jeszcze jak daleko się da.
Kuzyn Nietoperz poderwał się i kręcił zaledwie minutę, jemu jednak zdała się
ona godziną. Wreszcie usłyszeli go za sobą. -
Teraz! krzyknął lotnik. Naprzód!
Wuju ruszyła przez równinę na pełnej szybkości.
Brazil widział, jak trawy umykają do tyłu i trzymał się worków, bo kochał
życie. Spoczywał na czymś bardzo kościstym, podrzucany na wszystkie strony.
Choć noc była jasna, a widoczność znakomita, Brazil szybko stracił z pola
widzenia skaliste wzgórza, z których niedawno zeszli.
Dalej, Wuju! ponaglał ją w duchu. Nie ustawaj!
Trochę bardziej w prawo dobiegł ich z góry głos Nietoperza. Wu-
ju zastosowała się. Za bardzo! usłyszała głos Nietoperza, jakieś dwa-trzy
metry nad głową. Teraz dobrze. Tak trzymaj!
166
Brazil z przestrachem poczuł, że górne więzy poluzowały się i jeszcze mocniej
uchwycił się toreb. A ona rwała do przodu, jak mogła najszybciej! Słyszał, jak
chwyta powietrze, czuł wysiłek, ciągle cwałowali do przodu.
Chyba się nam uda! pomyślał gorączkowo. Jeżeli tylko zdoła się utrzymać
przynajmniej przez kilka następnych minut, miniemy ich, zanim się zorientują!
Nagle węzły puściły, ubranie poleciało w ciemność. Brazilem rzuciło do przo-
du, głową w juki.
Nathan! usłyszał jej zduszony głos, wywołany szarpnięciem.
W porządku! odkrzyknął. Nie zatrzymuj się!
Nagle usłyszeli wokół siebie głosy, chrząkanie, jęki i wycie.
Nathan! krzyknęła. Są przed nami!
Pędz prosto na nich najszybciej, jak tylko możesz! wrzasnął. Rąb
mieczem! Chwycił zapałki, potarł kilka o twarde, skórzane pasy. Zapłonęły,
ale zaraz zgasły, zdmuchnięte pędem.
Nagle wpadła na nich, ryczących i drących pazurami. Zcięła pierwszych kilku
z nóg i ze zdziwieniem stwierdziła, że miecz kroił ich jak masło. Jeszcze i jeszcze
raz, cięła dookoła, słysząc jęki zabijanych potworów.
Minęli ich wreszcie!
Jeszcze jacyś? wrzasnął Brazil.
Na razie nie dobiegł go głos Nietoperza. Jedz dalej!
Za to za nami gna cała sfora! zawołał Nathan. Zwolnij tak, bym mógł
zapalić przynajmniej jedną zapałkę!
Popróbował znowu, gdy zwolniła tempo biegu. Zapłonęły, lecz zgasły zanim
sięgnęły ziemi.
Brazil! zawołał Nietoperz nagląco. To cała wataha! Zbliżają się z pra-
wej!
Nagle z traw wypadła na nich grupka, licząca sześć, siedem osobników. Na-
than poczuł piekący ból w prawej nodze. Jeden z Murniów skoczył i wpił się
w jej grzbiet, wyrywając głęboką ranę koło miejsca, gdzie przymocowane były
worki. Wrzasnęła przerazliwie, zatrzymała i zaczęła się cofać tnąc mieczem.
Brazil zdołał się jakoś utrzymać, rozrywając jeden z worków z zapałkami z si-
łą, która jego samego zdumiała. Potarł jedną i wrzucił do torby. Walnęło, gdy
zajęły się wszystkie na raz, a on rzucił je w trawę.
Przez chwilę nic się nie działo, Murniowie utworzyli myśliwski krąg i trzymali
oszczepy w pogotowiu.
Spodziewali się ataku, nie mogli jednak przypuszczać, że ofiara będzie uzbro-
jona w miecz i dlatego złamali szyk.
Nagle wszystko stanęło w ogniu.
Jego gwałtowność zaskoczyła wszystkich.
Mój Boże pomyślał Brazil. To tak jakby zapalić stos gazet!
167
Dostrzegł Kuzyna Nietoperza, który spada na Mumia, waląc go potężną, po-
dobną do ręki stopą, zwiniętą w pięść. Olbrzymi zielony dzikus padł bez życia.
Nagle zrobiło się przerazliwie jasno. Przed sobą dostrzegli dolinę strumienia,
niczym pęknięcie w ziemi.
Murniowie z krzykiem ruszyli. Spłoszone antylopy biegały tam i sam, prze-
wracając swoich niedawnych prześladowców.
Skoczyła do wąwozu, impet i stromość jego ścian spowodowały, że straciła
równowagę. Runęła jak długa w dół zbocza. Brazil poczuł, że szybuje w powietrzu
i wali się na brzeg. Przez chwilę leżał oszołomiony upadkiem, wreszcie pozbierał
się i rozejrzał dookoła. U góry, za nimi niebo nadal rozświetlał żar, w spokojnej
dolinie panowała jednak niemal zupełna ciemność.
Odrętwiały, czując zawroty głowy, pobiegł doliną w kierunku, w którym jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]