[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Były zimne jak lód.
- To czego chcę, to ty. Nie mogę jednocześnie uprawiać seksu i grać na scenie... W życiu
każdego człowieka nadchodzi czas decyzji.
Oblizała usta. Mimo to, jej wargi pozostały suche jak przedtem.
- Wypadek spowodował, że zaczęłam się zastanawiać, na czym mi naprawdę zależy. I
szczerze mówiąc... - odpinała pasek w spodniach Callowaya - gówno mnie obchodzi...
Teraz odpinała zamek.
- ... ta, czy inna sztuka. Spodnie reżysera opadły.
- Pokażę ci, co mnie naprawdę interesuje.
Zdjęła jego slipki i wzięła członek w rękę. Zimno jej rąk podnieciło go jeszcze bardziej.
Roześmiał się i zamknął oczy, gdy Diana uklękła u jego stóp.
Była jednak ekspertem w tej dziedzinie. Wnętrze jej ust było suche, pieściła go językiem.
Poczuł dziką rozkosz. To było niesamowite, wchłonęła go głębiej niż kiedykolwiek przedtem,
podniecała wszelkimi znanymi sobie sposobami. Zwalniała i przyśpieszała, gdy zbliżał się
kulminacyjny moment. Całkowicie był w jej władaniu.
Otworzył oczy i spojrzał na nią: jej twarz wyrażała ekstazę.
- Dobrze - sapał. - To wspaniałe. O tak, o tak.
Nie zwróciła uwagi na jego słowa, nadal go pieściła. Nie mruczała z zadowolenia jak
zwykle, nie oddychała ciężko. Pożerała jego ciało w absolutnej ciszy.
Wstrzymał na chwilę oddech, bo ogarnęło go straszliwe przeczucie.
Nadal miała zamknięte oczy. Obejmowała jego penisa wargami, kontynuując
nieprzerwanie swą pracę. Minęło pół minuty, minuta, półtorej. Straszliwe przeczucie stało się
przerażającą prawda.
Nie oddychała, nie przerywała ani na moment, żeby zaczerpnąć powietrza.
Calloway zesztywniał, poczuł, że jego członek wiotczeje. Diana nie przerywała, nadal
pieściła jego genitalia. W jego umyśle narodziła się myśl: "Ona nie żyje. Trzyma mnie w ustach,
zimnych ustach i jest martwa". Dlatego przyszła, ożyła w kostnicy i wróciła tu. Miała zamiar
skończyć to, co zaczęła... Sztuka nic ją nie obchodziła. To była jej scena, jej rola. Będzie ją grała
przez wieki.
Calloway nie mógł nic zrobić, patrzył tylko na dół, jak to martwe ciało usiłuje dać mu
rozkosz.
Nagle Diana jakby wyczuła jego przerażenie. Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Jak
mógł się dać tak oszukać? Jak mógł nie dostrzec tego, że ona jest martwa? Delikatnie wyjęła
penisa z ust.
- Co się stało? - zapytała. Ciągle udawała życie.
- Ty... ty nie... oddychasz. Opuściła głowę. Puściła go.
- Kochanie - powiedziała - nie jestem dość dobra w odgrywaniu tej roli, prawda?
Jej głos był głosem upiora. Cienkim i nieszczęśliwym. Jej skóra, która na pierwszy rzut
oka wydawała się lśniąco biała, była teraz woskowożólta.
- Jesteś martwa? - zapytał.
- Obawiam się, że tak. Umarłam we śnie dwie godziny temu. Jednak musiałam przyjść,
Terry, aby załatwić swoje sprawy. Dokonałam wyboru. Powinieneś być z tego zadowolony. Jesteś
zadowolony, prawda?
Podniosła się i sięgnęła po torebkę, którą zostawiła na toaletce. Calloway popatrzył na
drzwi, usiłując bezskutecznie przezwyciężyć bezwład nóg. Swobodę ruchu ograniczały również
opuszczone do kostek spodnie. Jeżeli spróbuje zrobić krok, na pewno upadnie.
Odwróciła się znów do niego. Trzymała w dłoni coś połyskującego i ostrego. Nie potrafił
rozpoznać co to. Cokolwiek to jednak było, przeznaczone zostało dla niego.
Od czasu, gdy zbudowano w 1934 roku krematorium, cmentarz coraz bardziej podupadał.
Grobowce porozbijano, tu i ówdzie z ziemi wystawały kawałki trumien, a nagrobki były po-
łamane i pomalowane różnokolorowymi sprayami. Bardzo niewielu ludzi przychodziło teraz, aby
porządkować groby; nie wszyscy mieli dość nerwów, aby oglądać skutki wandalizmu.
Nie zawsze tak było. Wiele znanych i wpływowych rodzin miało tu swe mauzolea,
kapliczki i grobowce. Mieli tu swoje miejsca ojcowie miasta, przemysłowcy i dygnitarze, wszyscy,
którzy coś znaczyli.
Aktorka Constantia Lichfield także została pogrzebana tutaj /"Dopóki Dzień się nie
złamie i Cienie nie odejdą"/. Jednak o jej grób ktoś się troszczył.
Nikt nie kręcił się po cmentarzu tej nocy. Było zbyt zimno dla zakochanych. Nikt nie
widział, jak Charlotte Hancock otwierała swój grób. Jej wyjściu na spotkanie księżyca towa-
rzyszył tylko trzepot gołębich skrzydeł. Jej mąż Gerard leżał razem z nią, jednak był mniej świeży
niż ona, ponieważ zmarł trzynaście lat wcześniej. Joseph Jardine, przyjaciel rodziny, leżał
niedaleko od Hancocków, podobnie jak Marriott Fletcher i Annę Snęli, i bracia Peacock... / lista
nie miała końca /.
W rogu Alfred Crawshaw /kapitan 17 pułku lansjerów /pomagał wstać swej ukochanej
żonie Emmie z ich butwiejącego łoża. Wszędzie przez szpary w popękanych płytach nagrobnych
wyglądały twarze. Czy to nie Kezia Reynolds ze swym dzieckiem, które umarło, żyjąc jeden
dzień?
A to przecież Martin van der Linde / "Pamięci Błogosławionego" /, którego żony nigdy
nie znaleziono. Tam powstają Rosa i Selina Goldfinch, a tam Thomas Jerrey i...
Zbyt wiele nazwisk, aby je wszystkie wymienić. Zbyt wiele rozkładających się ciał.
Wystarczy powiedzieć, że powstawali ubrani w niegdyś eleganckie, a teraz nadżarte przez czas i
robactwo stroje, z twarzami pozbawionymi piękna. Ciągle nadchodzili, opuszczali cmentarz tylną
bramą i ruszali do "Elysium". Z daleka słychać było jadące samochody. Nad ich głowami
przeleciał odrzutowiec. Jeden z braci Peacock zagapił się na przelatującego olbrzyma i
przewróciwszy się roztrzaskał sobie szczękę. Podniesiono go troskliwie i poprowadzono. Nic
wielkiego się nie stało. Czym byłoby Zmartwychwstanie bez niespodzianek?
Przedstawienie się zaczęło.
"Jeżeli muzyka jest pożywieniem miłości, grajmy.
Daj mi jej zbyt dużo, aż do przesytu;
To spowoduje, że stracę apetyt i umrę".
Nie znaleziono Callowaya za kurtyną, jednak Ryan otrzymał od Hammersmitha
polecenie, które przekazał mu wszechobecny pan Lichfield, aby zaczynać niezależnie do tego,
czy reżyser jest, czynie.
- Na pewno jest na górze, w loży - powiedział Lichfield. -Widzę go stąd.
- Uśmiecha się? - zapytał Eddie. ,
- Od ucha do ucha.
- No to go olewam.
Aktorzy się roześmiali. Dzisiejszego wieczora mieli powody do radości. Przedstawienie
przebiegało bez zgrzytów i - mimo że nie widzieli publiczności z powodu zainstalowanych
świateł podłogowych - wyczuwali jej przychylność. Aktorzy zeszli ze sceny podekscytowani.
- Wszyscy siedzą w lożach - rzekł Eddie - ale pańscy przyjaciele Lichfield zachowują się
świetnie. Są cisi, ale szeroko się uśmiechają.
Akt I, Scena II. Pierwsze ukazanie się Constantii Lichfield w roli Violi spotkało się z
ogromnym aplauzem. Wielkim aplauzem.
Przypominało to bicie w dziurawe bębny lub walenie jednym wyschniętym kijem o drugi.
Hojne, obfite brawa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •