[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spotkać się z nią znowu. Może to i lepiej, pomyślałam. Bo skąd wzięłabym dla niej czas?
Miałam dom i rodzinę. Kiedy spytała, czy jutro też przyjdę, pokręciłam głową.
- Chciałabym - powiedziałam. - Ale nie będę mogła.
UCIECZKA LISÓW
Trzymał mróz. Trzymał od miesięcy. Wzdłuż chodników ciągnęły się wielkie pryzmy
śniegu. Dla przechodniów, którzy przeciskali się obok nich, ledwie starczało miejsca, a śnieg
dalej padał, lekko i cicho, bo pojedyncze płatki nic nie ważą. Co innego zapasy zwalone tam
na górze, ponad dachami, one muszą ważyć swoje. Niebo było od nich matowobiałe i ciężkie,
wyglądało, jakby miało runąć nam na głowy. Zmierzch zapadał wcześnie.
Zniegowe chmury podchodziły szarością, potem ciemność zalewała niebo, jak
granatowy atrament z przewróconego kałamarza. Zwiatła miasta przełamywały ten granat
domieszkÄ… fioletu.
Im więcej świateł, tym głębsza noc nad naszymi głowami. Zimowa, lodowata noc,
która z rana nie mogła się dobudzić i zwlekała z odejściem najdłużej, jak się dało.
Pewnego popołudnia bohaterka tej historii - nazwijmy ją Karoliną albo Małgorzatą -
brnęła pieszo przez zaśnieżony most, a zmierzch właśnie zapadał. Niebo nad miastem
ciemniało, granatowy atrament szybko wsiąkał w chmury. Poniżej ich pułapu, prawie nad
samym mostem, sunęło powoli coś jeszcze ciemniejszego od atramentu. Coś dużego, obłego.
Biła w oczy smolista czerń, jakiej się nie widuje na co dzień.
Karolina spojrzała raz i drugi, pewnie miała nadzieję, że się myli, że to jednak nie
będzie to, o czym pomyślała od razu. Tylko coś innego. Na przykład sterowiec. Sterowce
znała ze starych zdjęć, miały podobny kształt cygara. Przyśpieszyła, odwracając głowę w
drugą stronę. Nie chcę na to patrzeć, pomyślała. Ale może będzie musiała? Bicie serca
stawało się coraz głośniejsze, aż dudniło w uszach. Konstrukcja mostu weszła w rezonans z
tym dudnieniem i drżała. Małgorzata szła dalej przed siebie z duszą na ramieniu, bo rezonans
jest niebezpieczny, podobno bywa przyczyną walenia się mostów.
To wszystko jest za trudne, powiedziała sobie, mając na myśli naprawdę wszystko. Bo
na jawie też nie szło jej najlepiej. Całkiem niedawno, już podczas rozwodu, jej małżeństwo
odsłoniło nieoczekiwanie swój zawikłany regulamin, dotąd ukryty. Nic dziwnego, że przez
tyle lat go nie znała. Tak jak nie znała wielu okoliczności własnego życia. Dopiero teraz
powoli przyzwyczajała się do faktów. Fakty nowo włączone do systemu rozpychały się
arogancko pośród tych starych, zasiedziałych, i musiało się dla nich znalezć miejsce, obojętne
w jaki sposób. Choćby przyszło jej wymazać z pamięci połowę wspomnień. Przeszłość nigdy
nie jest ani swojska, ani przejrzysta, choć mogła się taka wydawać, dopóki Karolina niewiele
o niej wiedziała.
Ponad barierką mostu, w gęstniejących ciemnościach, patrzyła na rzekę skutą
białawym lodem. Gdzieś pod tym lodem spały ryby, nie mając żadnej pewności, że jeszcze
kiedyÅ› siÄ™ obudzÄ….
Z nimi nikt by się nie zamienił.
Owszem, widywałam już na niebie tę chmurę żałobnej czerni.
Ile razy? A dajcie mi święty spokój! Jedyna taka na świecie, płynie, gdzie wiatr ją
pogoni. Być może przegląda się czasem w wodach Jeziora Genewskiego, opryskiwana przez
wielką fontannę, czasem przemyka nad Nowym Jorkiem, gdzie ludzie pędzą ulicami i nie
zadzierają głów, żeby popatrzeć, jak zahacza rąbkiem o iglicę Empire State Building. Ale
przeważnie unosi się bez świadków ponad milczącymi wodami mórz północnych i
południowych, białych i czarnych, wszystkich. To oczywiste, skoro wód jest na ziemi
najwięcej. Może czasem mignie w oknach transatlantyckiego odrzutowca i zostanie w tyle,
zanim ktokolwiek zdąży jej się przyjrzeć.
Kiedy Małgorzata oprzytomniała, zauważyła, że nie zaszła daleko, wciąż jeszcze była
na moście, mniej więcej tam, gdzie przedtem.
To dlatego, że już dawno przestała iść przed siebie, wpatrzona w tę smolistą plamę na
tle atramentowego fioletu. W tę chmurę. Inną od śniegowych, deszczowych, gradowych i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
spotkać się z nią znowu. Może to i lepiej, pomyślałam. Bo skąd wzięłabym dla niej czas?
Miałam dom i rodzinę. Kiedy spytała, czy jutro też przyjdę, pokręciłam głową.
- Chciałabym - powiedziałam. - Ale nie będę mogła.
UCIECZKA LISÓW
Trzymał mróz. Trzymał od miesięcy. Wzdłuż chodników ciągnęły się wielkie pryzmy
śniegu. Dla przechodniów, którzy przeciskali się obok nich, ledwie starczało miejsca, a śnieg
dalej padał, lekko i cicho, bo pojedyncze płatki nic nie ważą. Co innego zapasy zwalone tam
na górze, ponad dachami, one muszą ważyć swoje. Niebo było od nich matowobiałe i ciężkie,
wyglądało, jakby miało runąć nam na głowy. Zmierzch zapadał wcześnie.
Zniegowe chmury podchodziły szarością, potem ciemność zalewała niebo, jak
granatowy atrament z przewróconego kałamarza. Zwiatła miasta przełamywały ten granat
domieszkÄ… fioletu.
Im więcej świateł, tym głębsza noc nad naszymi głowami. Zimowa, lodowata noc,
która z rana nie mogła się dobudzić i zwlekała z odejściem najdłużej, jak się dało.
Pewnego popołudnia bohaterka tej historii - nazwijmy ją Karoliną albo Małgorzatą -
brnęła pieszo przez zaśnieżony most, a zmierzch właśnie zapadał. Niebo nad miastem
ciemniało, granatowy atrament szybko wsiąkał w chmury. Poniżej ich pułapu, prawie nad
samym mostem, sunęło powoli coś jeszcze ciemniejszego od atramentu. Coś dużego, obłego.
Biła w oczy smolista czerń, jakiej się nie widuje na co dzień.
Karolina spojrzała raz i drugi, pewnie miała nadzieję, że się myli, że to jednak nie
będzie to, o czym pomyślała od razu. Tylko coś innego. Na przykład sterowiec. Sterowce
znała ze starych zdjęć, miały podobny kształt cygara. Przyśpieszyła, odwracając głowę w
drugą stronę. Nie chcę na to patrzeć, pomyślała. Ale może będzie musiała? Bicie serca
stawało się coraz głośniejsze, aż dudniło w uszach. Konstrukcja mostu weszła w rezonans z
tym dudnieniem i drżała. Małgorzata szła dalej przed siebie z duszą na ramieniu, bo rezonans
jest niebezpieczny, podobno bywa przyczyną walenia się mostów.
To wszystko jest za trudne, powiedziała sobie, mając na myśli naprawdę wszystko. Bo
na jawie też nie szło jej najlepiej. Całkiem niedawno, już podczas rozwodu, jej małżeństwo
odsłoniło nieoczekiwanie swój zawikłany regulamin, dotąd ukryty. Nic dziwnego, że przez
tyle lat go nie znała. Tak jak nie znała wielu okoliczności własnego życia. Dopiero teraz
powoli przyzwyczajała się do faktów. Fakty nowo włączone do systemu rozpychały się
arogancko pośród tych starych, zasiedziałych, i musiało się dla nich znalezć miejsce, obojętne
w jaki sposób. Choćby przyszło jej wymazać z pamięci połowę wspomnień. Przeszłość nigdy
nie jest ani swojska, ani przejrzysta, choć mogła się taka wydawać, dopóki Karolina niewiele
o niej wiedziała.
Ponad barierką mostu, w gęstniejących ciemnościach, patrzyła na rzekę skutą
białawym lodem. Gdzieś pod tym lodem spały ryby, nie mając żadnej pewności, że jeszcze
kiedyÅ› siÄ™ obudzÄ….
Z nimi nikt by się nie zamienił.
Owszem, widywałam już na niebie tę chmurę żałobnej czerni.
Ile razy? A dajcie mi święty spokój! Jedyna taka na świecie, płynie, gdzie wiatr ją
pogoni. Być może przegląda się czasem w wodach Jeziora Genewskiego, opryskiwana przez
wielką fontannę, czasem przemyka nad Nowym Jorkiem, gdzie ludzie pędzą ulicami i nie
zadzierają głów, żeby popatrzeć, jak zahacza rąbkiem o iglicę Empire State Building. Ale
przeważnie unosi się bez świadków ponad milczącymi wodami mórz północnych i
południowych, białych i czarnych, wszystkich. To oczywiste, skoro wód jest na ziemi
najwięcej. Może czasem mignie w oknach transatlantyckiego odrzutowca i zostanie w tyle,
zanim ktokolwiek zdąży jej się przyjrzeć.
Kiedy Małgorzata oprzytomniała, zauważyła, że nie zaszła daleko, wciąż jeszcze była
na moście, mniej więcej tam, gdzie przedtem.
To dlatego, że już dawno przestała iść przed siebie, wpatrzona w tę smolistą plamę na
tle atramentowego fioletu. W tę chmurę. Inną od śniegowych, deszczowych, gradowych i [ Pobierz całość w formacie PDF ]