[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyciągnął ogryzek ołówka.
- Po prostu mechanizmem wykorzystującym zasadę dzwigni - powiedział. - Wyobraz
sobie urządzenie podobne do nie zrównoważonej huśtawki, coś w tym rodzaju. -
Począł pośpiesznie szkicować na miękkim sosnowym blacie stołu. - Punkt oparcia
mamy tutaj, a jedno ramię jest, powiedzmy, cztery razy dłuższe od drugiego. Do
ramienia krótkiego przywiązujemy ciężar wagi, dajmy na to, dwustu dwudziestu
pięciu kilogramów, na drugim zaś kładziemy nasz pocisk, dziesięciokilogramowy
kamień. - Zaczął dokonywać obliczeń. - Ci średniowieczni faceci działali metodą
prób i błędów, nie znali pojęć energii, jakimi my dysponujemy. My możemy całą
sprawę wyliczyć precyzyjnie od początku. Przyjmijmy, że nasz ciężar opada z
wysokości trzech metrów. Przyspieszenie grawitacyjne jest takie, że biorąc pod
uwagę straty związane z tarciem w punkcie oparcia, upadek potrwa pół sekundy. To
daje osiemnaście koni mechanicznych energii przyłożonych momentalnie do
dziesięciokilogramowego głazu na końcu długiego ramienia.
- To powinno wprawić go w ruch - powiedział Forester.
- Mogę wam podać szybkość - rzekł Willis. - Zakładając, ze stosunek pomiędzy
długościami obu ramion ma się jak cztery do jednego, pręd... -
96
Urwał, przez chwilę stukał w stół, a potem rozjaśnił twarz w uśmiechu. -
Powiedzmy, prędkość wylotowa pocisku wyniesie trzydzieści metrów na sekundę.
- Czy jest jakikolwiek sposób regulowania zasięgu?
- Jasne - odparł Willis. - Ciężkie kamienie nie polecą tak daleko jak lekkie.
Chcesz skrócić zasięg, używasz cięższych. Muszę o tym powiedzieć 0'Harze. Lepiej
niech się zajmą zbieraniem amunicji różnego kalibru. -Zaczął kreślić na stole
bardziej szczegółowy szkic. - Osadzimy ramiona na tylnej osi rozwalonej
ciężarówki, która stoi za chatami, a same ramiona wykonamy z belki stropowej.
Musi być także coś w rodzaju miski do osadzania pocisku, tu użyjemy dekla. Całe
urządzenie będzie potrzebować jakiejś podstawy, ale pomyślimy o tym we właściwym
momencie.
Forester krytycznie popatrzył na szkic.
- To będzie cholernie wielkie i ciężkie. Jak mamy ściągnąć to na dół? Willis
uśmiechnął się.
- O tym też pomyślałem. Całość będzie można zdemontować, a do transportu użyjemy
osi. Stoczy się cholerne urządzenie z góry i potem znów złoży do kupy przy
moście.
- Dobra robota - pochwalił Forester.
- Wymyślił to Armstrong - odrzekł Willis. - Jak na naukowca, ma cholernie
mordercze skłonności. Zna jeszcze więcej sposobów uśmiercania ludzi. Słyszałeś
kiedy o greckim ogniu?
- Piąte przez dziesiąte.
- Armstrong powiada, że było to równie skuteczne jak napalm i że starożytni
miewali miotacze ognia przymocowane do dziobów swych okrętów wojennych.
Próbowaliśmy kombinować coś w tym kierunku, ale zabrnęli-śmy w ślepą uliczkę. -
Melancholijnie popatrzył na swój szkic. - Mówi, że ten interes to betka w
porównaniu z machinami oblężniczymi, jakimi dysponowali starożytni. Na przykład,
przerzucali przez mury obronne zdechłe konie, żeby wzniecić zarazę. Ile waży
koń?
- Może konie w owych czasach nie były takie wielkie - powiedział Forester.
- %7ładen koń, zdolny udzwignąć rycerza w pełnej zbroi, nie mógł być karłem. -
Willis wyskrobał z talerza resztkę gulaszu. - Lepiej bierzmy się do roboty. Nie
chcę znów pracować całą noc.
Rohde krótko skinął głową, a Forester spojrzał na chrapiącego na pryczy
Peabody'ego.
- Sądzę, że zaczniemy od wiadra najzimniejszej wody, jaką zdołamy znalezć.
7 - Cytadela w Andach
9 7
IV
O'Hara spoglądał na wąwóz. Macki dymu wciąż unosiły się ze spalonych maszyn i
czuł odór palącej się gumy. Popatrzył z namysłem na nie uszkodzonego dżipa przy
wylocie mostu i począł rozważać, czy się nim zająć. Jednak już po chwili
odrzucił ten pomysł. Nie miało sensu niszczenie jednego pojazdu, skoro
nieprzyjaciel dysponował wieloma, on zaś musiał oszczędzać swe rezerwy na cele
bardziej żywotne. Nie chciał wszczynać wojny na wyniszczenie, w której
przeciwnik mógł go pokonać, nie wyjmując rąk z kieszeni.
Przeszedł granią wąwozu w dół rzeki, jakieś pół kilometra od mostu, aż do
miejsca, gdzie droga skręcała, i wybrał stanowiska, z których kusznicy mogliby
prowadzić nękający ostrzał. Ponuro pomyślał o tym, że Armstrong miał rację:
nieprzyjaciel nie zechce być dłużej potulnym celem i z pewnością przedsięwezmie
kroki, które osłonią go przed następnym atakiem. Teraz w grę wchodziło już tylko
całkowite zaskoczenie, coś tak nieprawdopodobnego, jak królik chwytający łasicę
za gardło.
Nieprzyjaciel wciąż zachowywał czujność przy moście. Raz wychyliwszy się
nieostrożnie z ukrycia, O'Hara ściągnął na siebie skoncentrowany i zaskakująco
celny ogień. Przed kulą w głowę ocalił go tylko szybki refleks i fakt, że ukazał
się na bardzo krótką chwilę. Nie możemy szarżować, pomyślał, nie możemy
podejmować żadnego ryzyka. Teraz spoglądał na most, na ziejącą w jego środku
dwunastostopową dziurę i rozmyślał, jak się do niego dobrać. Ogień wciąż zdawał
się stwarzać najlepszą szansę, a Willis mówił, że w osadzie są dwie beczki
nafty. Oszacował wzrokiem stumetrowe podejście do mostu. Był tu niewielki spadek
i pomyślał, że silnie popchnięta beczka dotoczy się do samego mostu. Warto było
spróbować.
Niebawem przybył Armstrong, by go zluzować.
- Jest już papu - powiedział.
O'Hara przypatrzył się gładkim policzkom Armstronga.
- Nie zabrałem swoich przyrządów do golenia. Za to ty najwyrazniej tak. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •