[ Pobierz całość w formacie PDF ]

będzie, że pozwala nam umrzeć razem.
W ciągu następnych dwóch dni zmiana gęstości powietrza była prawie niezauważalna, ale rankiem
trzeciego dnia oddychanie na dachach najwyższych budynków sprawiało już poważne trudności. Ulice i place
Helium były wypełnione ludzmi. Przerwano wszelkie codzienne zajęcia. Większość mieszkańców Helium
dzielnie patrzyła w twarz okrutnemu przeznaczeniu, jednak gdzieniegdzie można było zauważyć kobiety i
mężczyzn pogrążonych w cichej, beznadziejnej rozpaczy.
Około południa wielu słabszych fizycznie poczęło mdleć, a godzinę pózniej ludzie Barsoomu tysiącami
tracili przytomność, zapadając w poprzedzającą zwykle śmierć przez uduszenie nieświadomość.
Dejah Thoris, ja i inni członkowie rodziny królewskiej zebraliśmy się w zamkniętym ogrodzie na
wewnętrznym dziedzińcu pałacu. Siedzieliśmy w milczeniu, tylko od czasu do czasu rzucając ściszonym głosem
jakieś krótkie zdanie. Wszyscy czuliśmy unoszące się nad nami widmo okrutnej, nieuchronnej śmierci. Nawet
Woola zdawał się przeczuwać nadchodzące nieszczęście, tulił się do Dejah Thoris i do mnie, wyjąc żałośnie.
Na prośbę Dejah.Thoris inkubator został przyniesiony z dachu naszego pałacu i księżniczka siedziała
obok niego, wpatrując się pełnym tęsknoty wzrokiem w rodzące się nowe życie, którego nigdy już nie pozna.
Gdy oddychanie zaczęło już sprawiać wyrazną trudność, Tardos Mors podniósł się i powiedział:
- Pożegnajmy się. Wielkie dni Barsoomu minęły. Słońce, wstając jutro, ujrzy martwy świat który po
wieczne czasy krążył będzie w przestrzeni, pusty i zapomniany. To już koniec.
Ucałował należące do rodziny kobiety, a potem podchodził do mężczyzn, kładąc im na. ramionach swe
silne dłonie. Odwróciłem się od niego pełen smutku i mój wzrok padł na Dejah Thoris. Jej głowa bezwładnie
zwisała na piersi, wydawało się, iż już umarła. Rzuciłem się ku niej z krzykiem i przytuliłem ją mocno.
Otworzyła oczy i spojrzała na mnie.
- Pocałuj mnie, Johnie Carter - wyszeptała. - Kocham cię. Jakże okrutne jest to, że musimy się rozłączyć,
my, którzy dopiero zaczęliśmy życie w szczęściu i miłości.
Pocałowałem ją i wtedy ogarnęło mnie znajome uczucie - w moich żyłach zagrała wirgińska krew,
wróciła odwaga i poczucie dawnej siły.
- Tak się stać nie może! - krzyknąłem. - Musi istnieć jakieś rozwiązanie i John Carter, który wywalczył
sobie w obcym świecie twoją miłość, odnajdzie je!
I wtedy z głębi mojej pamięci wypłynęło dziewięć zapomnianych dzwięków. Ich znaczenie, jak błysk
rozjaśniającej ciemności błyskawicy, dotarto do mojej świadomości  klucz do trzech ogromnych drzwi fabryki
powietrza!
Ciągle trzymając w objęciach moją umierającą księżniczkę odwróciłem się do Tardos Morsa i
krzyknąłem:
67
- Jeddaku, prędko! Rozkaż, aby na dach pałacu natychmiast dostawiono najszybszą latającą maszynę!
Może jeszcze będę mógł uratować Barsoom.
Nie zadawał żadnych pytań i w chwile pózniej któryś z gwardzistów pospieszył do najbliższych
hangarów. Mimo iż na dachach budynków powietrze było już bardzo rozrzedzone, udało im się uruchomić
najszybszą jednoosobową łódkę zwiadowczą, jaką kiedykolwiek wyprodukowano na Barsoomie. Ucałowałem
Dejah Thoris i przykazałem Wooli, który chciał biec za mną, .aby jej pilnował, a potem równie sprawnie, jak
dawniej, wskoczyłem na dach pałacu i za chwile leciałem już ku przedmiotowi nadziei całego Barsoomu.
Musiałem lecieć bardzo nisko, aby mieć dostateczną ilość powietrza do oddychania, ale na szczęście najkrótsza
droga prowadziła nad płaskim dnem wyschniętego morza, wiec mogłem szybować zaledwie kilka stóp nad
ziemią.
Wyciskałem z łódki wszystkie możliwości, gdyż wiedziałem, że rozgrywam wyścig ze śmiercią. Przez
cały czas miałem przed oczyma twarz Dejah Thoris. Odwróciwszy się ostatni raz przed opuszczeniem ogrodu
pałacowego zobaczyłem, że księżniczka zachwiała się i osunęła na ziemie tuż obok małego inkubatora.
Zrozumiałem, że zapadła w omdlenie, które zakończy się śmiercią, jeżeli dostawy powietrza nie zostaną
zwiększone, wiec teraz wyzbyłem się wszelkiej ostrożności, wyrzuciłem za burtę wszystko poza silnikiem i
kompasem, nawet moje ozdoby i insygnia i leżąc na brzuchu, wyciągnięty wzdłuż łodzi, jedną ręką trzymałem
ster, a drugą przesuwałem do oporu dzwignie regulującą prędkość. Gnałem przez rozrzedzone powietrze
Barsoomu niczym meteor. Na godzinę przed zapadnięciem mroku zobaczyłem wreszcie potężne mury fabryki
powietrza, zmniejszyłem prędkość i wylądowałem przed małymi drzwiami, za którymi krył się ratunek dla
Barsoomu.
Starano się przebić ścianę tuż obok drzwi, ale ogromna rzesza ludzi zdołała zaledwie zadrasnąć jej twardą
jak kamień powierzchnie- Większość z tych ludzi leżała teraz, pogrążona' w ostatnim śnie, z którego nawet
napływ świeżego powietrza nie mógłby ich obudzić.
Sytuacja była znacznie gorsza niż w Helium. Już prawie nie było czym oddychać. Zwiadomość
zachowało zaledwie kilku robotników.
- Jeżeli otworzę drzwi - spytałem jednego z nich - czy jest tu ktoś, kto potrafiłby uruchomić maszyny?
- Ja mógłbym to zrobić - odpowiedział - jeśli otworzysz je szybko. Zostało mi zaledwie parę chwil życia.
Jednak próby są bezcelowe, obaj nadzorujący nie żyją, a prócz nich nikt na Barsoomie nie zna sekretu tych
przeklętych zamków.
Nie było czasu na dalsze rozmowy, czułem, że z każdą chwilą słabną coraz bardziej i już z trudnością
panuje nad swym umysłem. Upadłem na kolana i skupiając resztkę woli wysłałem dziewięć fal myślowych w
stronę, tych straszliwych drzwi. Marsjanin podczołgał się ku mnie i w śmiertelnej ciszy, z oczyma wlepionymi w
płaszczyznę przed nami czekaliśmy na efekt moich wysiłków. Drzwi drgnęły i zaczęły się powoli cofać.
Usiłowałem .wstać i pójść w ślad za nimi, ale byłem zbyt słaby.
- Idz za nimi - powiedziałem do mego towarzysza. - Jeśli uda ci się dotrzeć do pomp, odkręć je wszystkie.
Jest to jedyna szansa na to, by jutro Barsoom jeszcze istniał.
Z miejsca, w którym leżałem, otworzyłem drugie drzwi, a potem trzecie i patrzyłem, jak człowiek, który
uosabiał nadzieje Barsoomu przeczołguje się przez nie z wysiłkiem. Potem wszystko pociemniało i straciłem
przytomność.
Pieczara w Arizonie
Gdy znów otworzyłem oczy, wokół panowała ciemność. Na ciele miałem dziwne, sztywne szaty  szaty,
które kruszyły się i rozsypywały w proch przy każdym poruszeniu. Przeciągnąłem dłońmi wzdłuż ciała i
stwierdziłem, że jestem ubrany od stóp do głów, mimo że w chwili, w której straciłem przytomność przed
małymi drzwiami, byłem całkowicie nagi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •