[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żeby porwać Annę.
- Zrobię, co będę mógł.
- Przylecę tam. Lepiej, żebym był na miejscu. Zaczekaj chwilę.
Przez kilka minut nie było go przy słuchawce.
- Przylecę na Heathrow moim samolotem jutro, około ósmej dwadzieścia rano waszego
czasu. Chciałbym, żebyś czekał na mnie na lotnisku. Wyląduję przy Terminalu Trzecim. Nie
bierz ze sobą Anny, zatrzymaj ją w ukryciu. Wszystko zrozumiałeś?
- Tak - David odłożył słuchawkę i uśmiechnął się pod nosem. Znowu w ogniu walki.
Cóż za przyjemne uczucie!
Burza wciąż jeszcze szalała nad miastem, kiedy zaparkował corrada przy ulicy
równoległej do St. Albans Avenue. Wieczór był ciemny i chłodny.
Pozbycie się śledzącego go Vercoe a okazało się całkiem proste. Poprosił kolegę z
redakcji, który miał posturę podobną do jego własnej, żeby wziął z garażu jego volkswagena i
pojezdził trochę po West Endzie. Pięć minut pózniej wsiadł do innego spośród służbowych
volkswagenów corrado, stojących w garażu. Przez całą drogę do domu nigdzie nie zauważył
czerwonego porsche a.
Zapalił papierosa i zaczął się zastanawiać, który z domów po zachodniej stronie
Rusthall Avenue sąsiaduje przez ogródek z jego własnym. Doszedł do wniosku, że musi to być
ten należący do małżeństwa Sharma, Hindusów, którzy mieli sklepik z gazetami i
czasopismami na rogu Southfields Road %7łeby dostać się do własnego domu, będzie musiał
przejść przez ich posesję. Jeśli razem z Anną i Lauris spróbują się wymknąć tą drogą, zostanie
im do pokonania jedynie niski płotek oddzielający oba ogródki.
Miał nadzieję, że państwo Sharma są w tej chwili w sklepie, doglądając interesu.
Sprawdził godzinę. Siódma trzydzieści. Otwierali zwykle o ósmej.
Wysiadł, upewnił się, że nikt go nie obserwuje i podszedł do drzwi domu, który, jak
sądził, należał do Hindusów. Zadzwonił. %7ładnej reakcji. Przyklęknął i odsunął donicę z
kwiatami, szukając zapasowego klucza. Niczego poza jakimiś robakami tam nie znalazł.
Sprawdził pod wycieraczką. Znowu nic. Odchylił pokrywę zewnętrznego licznika gazu. Miał
nosa! Klucz był schowany w leżącym tam pudełku po zapałkach.
Otworzył drzwi, wszedł szybko do środka i zamknął je za sobą. Wstrzymał oddech,
nasłuchując. Cisza. Przemaszerował szybko przez cały dom. Krzykliwe ornamenty, korzenne
zapachy, wszystko czyste i zadbane. Przeszklone drzwi do ogrodu były zamknięte, tym razem
nie mógł znalezć klucza. Cofnął się i kopnął zamek. Puścił od razu i drzwi otworzyły się.
Przebiegł przez ogródek, wspiął się na niski płotek i zeskoczył po drugiej stronie. Wszystko
szło jak po maśle. Przykucnął za klombem i zlustrował okna swojego domu. Wszędzie było
ciemno, jedynie na górze w sypialni Anny paliło się małe światełko.
Otworzył ogrodowe drzwi i przeszedł przez kuchnię. Usłyszał głos włączonego gdzieś
w domu radia. Dopiero gdy był już w połowie korytarza, uświadomił sobie własną pomyłkę: to
nie był głos z radia.
Wstrząsnął nim dreszcz. Ten głos należał do Richarda Speara.
ROZDZIAA PITNASTY
Instynktownie zrobił krok w tył. Wpadł na coś wielkiego i masywnego. To coś
poruszyło się. Zanim zdążył się odwrócić, czyjaś dłoń nakryła mu usta. Jakieś ramię chwyciło
go wpół i poczuł, że nie dotyka już stopami podłogi. To mógł być tylko Hughes.
Wielkolud poniósł go, wierzgającego i machającego bezradnie rękoma, wzdłuż
korytarza. Kopniakiem otworzył drzwi do salonu.
Lauris siedziała obok Speara na tapczanie. Spojrzała obojętnie w stronę Davida. Hughes
opuścił go tak, że mógł wreszcie stopami dotknąć podłogi. W tym samym momencie
wymierzył do tyłu, na oślep, potężnego kopniaka. Z satysfakcją stwierdził, że trafił Hughesa w
goleń. Wielkolud wrzasnął, puszczając Davida. Spear podniósł się z miejsca. David zacisnął
pięści i niczym burza runął w jego kierunku. Ich spojrzenia skrzyżowały się na ułamek
sekundy. Nagle David poczuł, że opada na kolana. Próbował wstać, ale nogi odmówiły mu
posłuszeństwa. Zaszurał tylko kolanami po podłodze, z dłońmi wyciągniętymi w stronę Speara.
Ogarnęła go fala przemożnego zmęczenia, bezwładnie opuścił ręce. Nigdy nie czuł się tak
bardzo wyczerpany, kompletnie bez sił. Pomyślał, że przyjemnie byłoby położyć się na
dywanie i zasnąć, i wtedy poczuł, jak wielkie dłonie biorą go pod ramiona i wloką przez pokój.
Nie mógł już dłużej walczyć ze zmęczeniem, więc przymknął powieki...
A potem siedział już w swoim fotelu przy tapczanie, drżąc cały, zastanawiając się,
dlaczego drży, bo przecież czuł się raczej dobrze, spokojny i rozmarzony, jakby za chwilę miał
zasnąć, i koncentrował się tylko na tym, co mówił pan Spear. Tamten zaś dowodził, co jest
najlepsze dla Anny, co z całego serca pragnie dla niej zrobić, że może najrozsądniej byłoby
zabrać ją na kilka dni do kliniki doktora Sorensena, bo jest naprawdę poważnie chora i że to ich
obowiązek zrobić wszystko, żeby wyzdrowiała.
Lauris przytaknęła skinieniem głowy, uśmiechając się przez cały czas, a David usłyszał,
jak ktoś mówi tak i to był jego własny głos.
- Ale - ciągnął Spear - Anna może obawiać się nowej sytuacji; wszyscy wiemy, jak
dzieci reagują na rozłąkę z rodzicami. - W takim razie najlepiej będzie, jeśli Lauris poda jej
filiżankę herbaty, czy czegoś, co ona zwykle pije, a Spear coś wsypie do płynu, taki łagodny
środek uspokajający, żeby Anna nie była zdenerwowana i łatwiej dała się przekonać, że to nic
strasznego zostać bez rodziców przez kilka dni.
- Ma pan rację - David znowu usłyszał własny głos. Lauris skinęła głową i David
powtórzył za nią ten gest.
- A więc niech pani przygotuje jej coś do picia, pani Cauley - powiedział Spear.
- Oczywiście - odparła Lauris, wciąż kiwając głową jak jakaś mechaniczna lalka.
- Dobrze - przytaknął David - tak będzie dobrze.
Wewnątrz głowy słyszał jednak inny głos, krzyczący jakby z wielkiej oddali NIE!
NIE! NIE! To było dokuczliwe, nie pozwalało mu się do końca skupić na słowach pana
Speara. Czuł niejasno, że ten głos pochodzi z głębi jego psychiki, jego mózgu, więc potrząsnął
głową, by się od niego uwolnić, a potem wszystko stało się już wspaniałe. Po prostu... śliczne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
żeby porwać Annę.
- Zrobię, co będę mógł.
- Przylecę tam. Lepiej, żebym był na miejscu. Zaczekaj chwilę.
Przez kilka minut nie było go przy słuchawce.
- Przylecę na Heathrow moim samolotem jutro, około ósmej dwadzieścia rano waszego
czasu. Chciałbym, żebyś czekał na mnie na lotnisku. Wyląduję przy Terminalu Trzecim. Nie
bierz ze sobą Anny, zatrzymaj ją w ukryciu. Wszystko zrozumiałeś?
- Tak - David odłożył słuchawkę i uśmiechnął się pod nosem. Znowu w ogniu walki.
Cóż za przyjemne uczucie!
Burza wciąż jeszcze szalała nad miastem, kiedy zaparkował corrada przy ulicy
równoległej do St. Albans Avenue. Wieczór był ciemny i chłodny.
Pozbycie się śledzącego go Vercoe a okazało się całkiem proste. Poprosił kolegę z
redakcji, który miał posturę podobną do jego własnej, żeby wziął z garażu jego volkswagena i
pojezdził trochę po West Endzie. Pięć minut pózniej wsiadł do innego spośród służbowych
volkswagenów corrado, stojących w garażu. Przez całą drogę do domu nigdzie nie zauważył
czerwonego porsche a.
Zapalił papierosa i zaczął się zastanawiać, który z domów po zachodniej stronie
Rusthall Avenue sąsiaduje przez ogródek z jego własnym. Doszedł do wniosku, że musi to być
ten należący do małżeństwa Sharma, Hindusów, którzy mieli sklepik z gazetami i
czasopismami na rogu Southfields Road %7łeby dostać się do własnego domu, będzie musiał
przejść przez ich posesję. Jeśli razem z Anną i Lauris spróbują się wymknąć tą drogą, zostanie
im do pokonania jedynie niski płotek oddzielający oba ogródki.
Miał nadzieję, że państwo Sharma są w tej chwili w sklepie, doglądając interesu.
Sprawdził godzinę. Siódma trzydzieści. Otwierali zwykle o ósmej.
Wysiadł, upewnił się, że nikt go nie obserwuje i podszedł do drzwi domu, który, jak
sądził, należał do Hindusów. Zadzwonił. %7ładnej reakcji. Przyklęknął i odsunął donicę z
kwiatami, szukając zapasowego klucza. Niczego poza jakimiś robakami tam nie znalazł.
Sprawdził pod wycieraczką. Znowu nic. Odchylił pokrywę zewnętrznego licznika gazu. Miał
nosa! Klucz był schowany w leżącym tam pudełku po zapałkach.
Otworzył drzwi, wszedł szybko do środka i zamknął je za sobą. Wstrzymał oddech,
nasłuchując. Cisza. Przemaszerował szybko przez cały dom. Krzykliwe ornamenty, korzenne
zapachy, wszystko czyste i zadbane. Przeszklone drzwi do ogrodu były zamknięte, tym razem
nie mógł znalezć klucza. Cofnął się i kopnął zamek. Puścił od razu i drzwi otworzyły się.
Przebiegł przez ogródek, wspiął się na niski płotek i zeskoczył po drugiej stronie. Wszystko
szło jak po maśle. Przykucnął za klombem i zlustrował okna swojego domu. Wszędzie było
ciemno, jedynie na górze w sypialni Anny paliło się małe światełko.
Otworzył ogrodowe drzwi i przeszedł przez kuchnię. Usłyszał głos włączonego gdzieś
w domu radia. Dopiero gdy był już w połowie korytarza, uświadomił sobie własną pomyłkę: to
nie był głos z radia.
Wstrząsnął nim dreszcz. Ten głos należał do Richarda Speara.
ROZDZIAA PITNASTY
Instynktownie zrobił krok w tył. Wpadł na coś wielkiego i masywnego. To coś
poruszyło się. Zanim zdążył się odwrócić, czyjaś dłoń nakryła mu usta. Jakieś ramię chwyciło
go wpół i poczuł, że nie dotyka już stopami podłogi. To mógł być tylko Hughes.
Wielkolud poniósł go, wierzgającego i machającego bezradnie rękoma, wzdłuż
korytarza. Kopniakiem otworzył drzwi do salonu.
Lauris siedziała obok Speara na tapczanie. Spojrzała obojętnie w stronę Davida. Hughes
opuścił go tak, że mógł wreszcie stopami dotknąć podłogi. W tym samym momencie
wymierzył do tyłu, na oślep, potężnego kopniaka. Z satysfakcją stwierdził, że trafił Hughesa w
goleń. Wielkolud wrzasnął, puszczając Davida. Spear podniósł się z miejsca. David zacisnął
pięści i niczym burza runął w jego kierunku. Ich spojrzenia skrzyżowały się na ułamek
sekundy. Nagle David poczuł, że opada na kolana. Próbował wstać, ale nogi odmówiły mu
posłuszeństwa. Zaszurał tylko kolanami po podłodze, z dłońmi wyciągniętymi w stronę Speara.
Ogarnęła go fala przemożnego zmęczenia, bezwładnie opuścił ręce. Nigdy nie czuł się tak
bardzo wyczerpany, kompletnie bez sił. Pomyślał, że przyjemnie byłoby położyć się na
dywanie i zasnąć, i wtedy poczuł, jak wielkie dłonie biorą go pod ramiona i wloką przez pokój.
Nie mógł już dłużej walczyć ze zmęczeniem, więc przymknął powieki...
A potem siedział już w swoim fotelu przy tapczanie, drżąc cały, zastanawiając się,
dlaczego drży, bo przecież czuł się raczej dobrze, spokojny i rozmarzony, jakby za chwilę miał
zasnąć, i koncentrował się tylko na tym, co mówił pan Spear. Tamten zaś dowodził, co jest
najlepsze dla Anny, co z całego serca pragnie dla niej zrobić, że może najrozsądniej byłoby
zabrać ją na kilka dni do kliniki doktora Sorensena, bo jest naprawdę poważnie chora i że to ich
obowiązek zrobić wszystko, żeby wyzdrowiała.
Lauris przytaknęła skinieniem głowy, uśmiechając się przez cały czas, a David usłyszał,
jak ktoś mówi tak i to był jego własny głos.
- Ale - ciągnął Spear - Anna może obawiać się nowej sytuacji; wszyscy wiemy, jak
dzieci reagują na rozłąkę z rodzicami. - W takim razie najlepiej będzie, jeśli Lauris poda jej
filiżankę herbaty, czy czegoś, co ona zwykle pije, a Spear coś wsypie do płynu, taki łagodny
środek uspokajający, żeby Anna nie była zdenerwowana i łatwiej dała się przekonać, że to nic
strasznego zostać bez rodziców przez kilka dni.
- Ma pan rację - David znowu usłyszał własny głos. Lauris skinęła głową i David
powtórzył za nią ten gest.
- A więc niech pani przygotuje jej coś do picia, pani Cauley - powiedział Spear.
- Oczywiście - odparła Lauris, wciąż kiwając głową jak jakaś mechaniczna lalka.
- Dobrze - przytaknął David - tak będzie dobrze.
Wewnątrz głowy słyszał jednak inny głos, krzyczący jakby z wielkiej oddali NIE!
NIE! NIE! To było dokuczliwe, nie pozwalało mu się do końca skupić na słowach pana
Speara. Czuł niejasno, że ten głos pochodzi z głębi jego psychiki, jego mózgu, więc potrząsnął
głową, by się od niego uwolnić, a potem wszystko stało się już wspaniałe. Po prostu... śliczne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]