[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z tutejszą kontrolą dokumentów nie miała najmniejszego sensu. Byłem podobnej
budowy, co właściciel pojazdu, ale na jego papiery nie miałem co liczyć. Miasto
było obecnie najbezpieczniejszym miejscem sprzyjającym na dodatek poczynie-
niu planów na dalszą przyszłość.
Metodą prób i błędów włączyłem muzykę i pogwizdując do wtóru rozkoszo-
wałem się brzmieniem orkiestry wojskowej złożonej chyba wyłącznie z trąb i bęb-
nów.
Rozdział 15
Zdrowy rozsądek podpowiadał, że czas mojego przebywania na wolności
skróci się znacznie, jeśli nie uruchomię mych szarych komórek. Odkrycie znik-
nięcia policyjnego grawilotu i naszej limuzyny musiało nastąpić lada chwila, a to
oznaczało nowy zapał organów porządkowych do poszukiwań. Zaczną przetrzą-
sać domy, wypytywać ludzi, a kiedy znajdą nasz wóz, szybko ustalą, czym się
obecnie poruszam i jak jestem ubrany.
Na szczęście nikt nie kontrolował pojazdów zmierzających do centrum. Doje-
chałem spokojnie i skręciłem, byle dalej od presidio. Szybko znalazłem się w uro-
czej dzielnicy małych sklepików i skrytych w cieniu drzew restauracji z ogródka-
mi ciągnącymi się aż do chodników.
Prawie równocześnie z widokiem pierwszej kafejki dotarło do mnie, że jestem
głodny. Nic nie jadłem od śniadania, a śniadanie było zdarzeniem prehistorycz-
nym. Należało zmienić ten stan, a w tym celu musiałem uciec się do oszustwa.
Drzewa zniknęły, uliczki zrobiły się znacznie węższe, a pod ścianami domów
wyroili się osobnicy w podniszczonych przyodziewkach. O to chodziło. Skręci-
łem za najbliższy róg i wyłączyłem silnik. Sąsiedztwo było wprost idealne, ale
istniała zawsze szansa, że trafię na początkującego złodzieja, zostawiłem zatem
otwarte okno i kluczyki w stacyjce. Prawdopodobieństwo, żeby wóz stał jeszcze
po półgodzinie, bliskie było zera. Pogwizdując radośnie ruszyłem raznym kro-
kiem w stronę, z której przyjechałem. Robiło się już szarawo i nad kafejkami
i sklepami pojawiły się dyskretne neony.
Przyznać muszę, że Paraiso-Aqui ma kuchnię godną uznania. Chłodne wino,
którym popijałem całość, samo w sobie warte było szacunku. Obiad przypomi-
nał coś w rodzaju poematu. Najpierw zupa z albondaces, czyli małymi kotlecika-
mi, potem empanadas  pasztet z drobiu i aracamde, to jest sałatka. Tak wyglą-
dał początek. Restauracja zwała się  Pod Pieczonym Prosiakiem , i zanim skoń-
czyłem posiłek, czułem się nieco jak ów prosiak (ale przed pieczeniem). Jakość
i obfitość wyżywienia spowodowały, że straciłem chwilowo zainteresowanie pla-
nami na przyszłość. Przytomność umysłu wróciła mi dopiero przy zestawie kawa-
koniak- cygaro, toteż z westchnieniem zabrałem się za myślenie, uprzednio żąda-
jąc rachunku.
75
Założyć należało, że limuzyna pełna śpiących królewiczów została już odnale-
ziona, a mój rysopis przekazany komu tylko się dało. Na szczęście prawie połowa
męskiej populacji w polu widzenia ubrana była podobnie jak ja. Poza tym szu-
kano gościa z czarną brodą. Aadnie, szansę policji malały, ale jeszcze nie nikły.
Zapłaciłem, dając spory napiwek i w asyście kłaniających się namiętnie kelnerów
opuściłem lokal.
Tubylcy mieli zwyczaj zażywać sjesty w południe, największą zaś aktywność
wykazywali dopiero po zmroku, dzięki czemu sklepy były nadal otwarte. Mogłem
spokojnie zająć się garderobą. Robiłem to wolno i stopniowo. Tu kapelusz, tam
marynarka, ówdzie buty. Gdy w końcu wyszedłem z łazienki w jednym barów, by-
łem już kim innym. Stare ubranie zniknęło w ciemnej uliczce, mnie zaś pozostało
tylko znalezć sposób przemieszczenia się w bezpieczniejsze okolice. Tylko!?
 Wyglądasz na samotnego  rozległ się niski, zmysłowy głos i obok mnie
wykwitła przedstawicielka najstarszego zawodu wszechświata.
To była dobra okazja, by zahaczyć się gdzieś na całą noc bez konieczności
podawania personaliów w hotelu, niemniej. . . Pokręciłem głową i przedstawiciel-
ka zmieniła obiekt zainteresowań. Owszem, była niebrzydka, ale pomysł nie był
jednak najlepszy. Po pierwsze, większość tutejszych kurewek musiała być na usłu-
gach policji (alfonsowie zaś wszyscy), inaczej nie mogłyby, przy takim typie rzą-
dów, w ogóle wykonywać swojego zawodu. Po drugie natomiast, gdyby Angelina
dowiedziała się, jak spędziłem noc, to za panienkę złamanego grosza bym nie dał.
Za siebie samego też. Ostatnią rzeczą, której potrzebowałem, były przypadkowe
zwłoki i wściekła żona. Należało wymyślić coś innego.
Rozwiązanie zostało mi podane na srebrnej tacy. Siedzący przy sąsiednim sto-
liku dwaj mężczyzni rozmawiali na tyle głośno, że trudno było ich nie słyszeć.
 . . . i nie pokazał się?
 Właśnie. Pewnie, cholera, coś mu wypadło.
 A nam się spieprzyła partyjka. Poker we dwóch to do dupy gra!
Odwróciłem się z uśmiechem i stuknąłem bliższego w ramię.
 Przepraszam, że podsłuchuję, ale jestem tu obcy, a uwielbiam karty. Nie
idzie mi może aż tak dobrze, ale poker, jak pan to poniekąd określił, to gra dla
grona przyjaciół, prawda?
Zagadnięty odwrócił się powoli i z uśmiechem, jaki widziałem kiedyś u zwie-
rzaka zwanego krokodylem na widok obiadu w pewnym ogrodzie zoologicznym.
 Wspaniale! Sami jesteśmy tu przejazdem i też marzymy o partyjce tej, jak
pan to trafnie ujął, przyjacielskiej gry. Może przyłączy się pan?
Byli szulerami. Równie dobrze mogliby mieć to wypisane na czołach. Liczy-
li na łatwą ofiarę do oskubania. Zapowiadało się ciekawie! Naturalnie, ostatnią
rzeczą, której pragnęli, był kontakt z policją. Zapowiadało się połączenie przy-
jemnego z pożytecznym.
76
Tak zatem, niczym jagnię wiedzione na rzez, pozwoliłem najpierw zaprowa-
dzić się do taksówki, potem do ich pokoju hotelowego, w którym rolę gospodyni
pełniła wcale atrakcyjna niewiasta.
 Proszę usiąść i napić się czegoś  zaproponował niższy z oszustów.  [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •