[ Pobierz całość w formacie PDF ]

działo, na ekranie w sterowni kapitańskiej, gdzie można było odbierać przekazy również ze
wszystkich innych miejsc. Ale w tej chwili miał na ekranie właśnie Epicentrum i ze zdziwieniem
stwierdzał, że sytuacja jest zupełnie odwrotna niż ta, którą zastali tam wcześniej. Im bliżej
magicznego punktu, tym mniej było drapieżnych potworów w oceanie. Czy mogły nie wyczuć
zbliżania się wroga z takiej wysokości, czy rzeczywiście wszystkie siły rzucono do okrutnych walk
na peryferiach? W końcu nawet taki fenomen, jak Planeta Zmierci, nie mógł wyprodukować
nieskończonej liczby zwierząt. A jeżeli to prawda, to Morgan był blisko swojego pyrrusowego
zwycięstwa. Ale nie spieszył się, zmierzał do swojego celu bardzo powoli i czekał na najlepszy
moment, zupełnie jakby wiedział, kiedy ten moment nadejdzie.
Krwawe sceny, jedna potworniejsza od drugiej, ukazywały się na wszystkich
sześćdziesięciu czterech ekranach. Ale Morgan już się nie martwił z powodu strat; pierwsza panika
minęła. Teraz w centralnym, powiększonym punkcie ekranu cały czas majaczyło Epicentrum.
 Proszę podać liczbę ofiar na chwilę obecną  poprosił kapitan, nie zwracając się do
nikogo konkretnie.
Pytanie zabrzmiało na kanałach łączności głosowej. Na pokładzie skrętu flagowego zostało
nie więcej niż czterdzieści osób  sami swoi, najpewniejsi, sprawdzeni. Dlatego każda informacja
mogła być jawna.
Odezwał się Misson:
 Liczba zabitych przekroczyła tysiąc. Dostarczenie dokładnych danych jest niemożliwe.
Sytuacja zmienia się co chwila. Rannych jest poniżej stu. Bardzo trudno ich ewakuować z pola
bitwy. Sam rozumiesz, Henry, tutaj panuje prawo dżungli: zwierzęta nie leczą swoich rannych.
 W porządku  odpowiedział Morgan.  Wyślij wsparcie techniczne oddziałowi
Madame Cin. Dobrze atakują. Niech się nie zatrzymują w pół drogi.
Potem Morgan połączył się z Richardem Scottem, którego grupa przemieszczała się przez
dżunglę z jeszcze większym powodzeniem. Flibustierzy tej jednostki, nie zmniejszając prędkości,
palili wszystko la swojej drodze. Scott i jego grupa poruszali się w małych jedno-albo
dwuosobowych skuterach na poduszce magnetycznej, wykorzystując do ataku tak zwane aparaty
lokalnej anihilacji o działalności sferycznej. Prymitywne pyrrusańskie potwory zbierały się w
ogromne stada przeciwko poruszającej się klinem eskadrze dziwnych pojazdów. Zwierzęta leciały
jak ćmy do płomienia świecy i momentalnie zamieniały się w szary popiół i czarną sadzę, nie
docierając do niczego, czemu mogłyby zagrozić. Rośliny spalały się w piekielnym płomieniu
jeszcze szybciej. A najlepsze było to, że żadne żywe korzenie, żadne owady ani najbardziej
pracowite gryzonie nie mogły się przebić przez szklistą skorupę, którą zostawiała za sobą grupa
Scotta.
Lokalne anihilatory były najnowszą tajną bronią flibustierów, którą Misson sam wymyślił,
sam doprowadził do doskonałości i zachował na czarną godzinę. Do tej pory nikomu jej nie
pokazywał. Jason i Meta też po raz pierwszy zobaczyli podobny wynalazek w akcji. Pyrrusanka
oczywiście nie mogła oderwać błyszczących z zachwytu oczu od tego widowiska.
 Misson  zapytała przez interkom  dlaczego pan nie pokazał mi wcześniej tej broni?
 Nie było rozkazu  odezwał się wynalazca narzędzi śmierci.
Morgan usłyszał tę rozmowę i obiecał żartobliwie:
 Jak tylko zwyciężymy, dam pani w prezencie taki skuter. Załatwi pani każdą planetę,
zasobną w żywe organizmy.
Potem zwrócił się do Scotta:
 Dick, słyszysz mnie?
 Tak, proszę pana.
 Czy nie powinniście się zatrzymać i ocenić postępy, zasłaniając się polem ochronnym?
 Nie, proszę pana. Nie jestem przyzwyczajony do tego, by się zatrzymywać podczas
ataku.
 Dick, zapominasz, że to nie są ludzie. To bezmózgie potwory, które mnożą się w
niesamowitym tempie. Jeżeli zejdzie się ich jeszcze więcej, zabraknie ci energii. A ja nie będę w
stanie cię wspomóc promieniem z  Konkwistadora , bo jesteś już poza zasięgiem bezpośredniej
widoczności. A zresztą, czyżbyś zapomniał, ile to wszystko kosztuje?!
Scott milczał, wiec poirytowany Morgan upewnił się:
 Zrozumiałeś mnie, Dick?
 Prawdę mówiąc, nie do końca, sir  prostodusznie odpowiedział Scott.  Nie mogę
zatrzymać ani siebie, ani moich chłopców. Za bardzo im się to spodobało. Obliczyliśmy sobie, że
powinniśmy szczęśliwie dojść do morza, a jak tylko dżungla się skończy, od razu spadnie zużycie
energii. Jeszcze trochę, sir, i pozabijamy ich wszystkich.
Naiwny Scott miał szczerą nadzieję, że uda się zlikwidować wszystkie pyrrusańskie
potwory za pomocą sił jednego oddziału. To było wzruszające, ale idiotyczne.
Morgan wyłączył się i wrócił do swoich problemów z Epicentrum.
W polu widzenia urządzeń kontrolnych znalazł się nagle nieduży przedmiot, który zawisł w
zdumiewającej bliskości od wyliczonego przez Missona punktu Epicentrum, dosłownie nad samą
wodą.
 Co to jest, Jasonie?  zapytał zaniepokojony Morgan.  Czy to jakaś ich ochrona?
Uderzymy w nią natychmiast!
 Broń Boże, Henry!  wykrzyknął Jason dyżurne zdanie.  Przecież to jeden z moich
kronikarzy.
 I może znajdzie się w Epicentrum wcześniej od nas, co?  zapytał Morgan żartobliwie,
ale głos miał obrażony.
 Ależ nie!  roześmiał się Jason.  Po prostu chce sfilmować tę uroczystą chwilę. Cały
czas staram ci się to wytłumaczyć, Henry: najlepsze obrazki, które obserwujesz na ekranie, filmują
najlepsi z moich kronikarzy. Twoje amatorskie kamery, wbudowane w samochody wojskowe,
nigdy nie dałyby tak pełnego obrazu bitwy.
 Chcesz powiedzieć, Jasonie, że twoich kronikarzy na planecie jest już więcej niż
sześciu?
 Oczywiście, prawie stu. Chcą sfilmować możliwie wszystko, a nasza operacja bardzo się
teraz rozrosła. To miała być moja niespodzianka dla ciebie. Pamiętasz, jak wczoraj odleciałem na
krótko ze statku?
Morgan ufał Jasonowi. Inaczej nie wypuściłby go samego w kosmos. Od jakiegoś czasu
uważał Jasona za prawdziwego sojusznika, walczącego u boku flibustierów na obopólnie
korzystnych warunkach. Przecież nie chodzi o wzajemne uprzejmości, tylko o korzyści! Obydwaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •