[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszystko, co chciał zobaczyć.
- Słuchaj, Grif, to twoje miasto jest najwyrazniej
podupadłe. Mam nadzieję, że inne są w lepszym stanie.
- Nie wiem, co masz na myśli, mówiąc, że jest
podupadłe. Ale nie ma innych miast. Jest kilka obozów
górniczych, które muszą się znajdować poza obwodem.
Ale innych miast nie ma.
Zdziwiło to Jasona. Zawsze wyobrażał sobie, że ta
planeta ma więcej niż jedno miasto. Nagle zdał sobie
sprawę, że bardzo mało wie o Pyrrusie. Od chwili
wylądowania poświęcił wszystkie swoje siły nauce
samoobrony. Chciałby zapytać o mnóstwo rzeczy... ale nie
tego zrzędnego ośmiolatka, który stanowił jego straż
przyboczną, a kogoś innego. Był taki ktoś, kto mógłby
najlepiej odpowiedzieć na jego pytania.
70
- Znasz Kerka? - spytał chłopca. - Jest waszym
ambasadorem wysyłanym w różne strony, choć jego
nazwisko...
- Pewnie, że znam, każdy zna Kerka. Ale on jest zajęty,
nie powinieneś go niepokoić.
Jason pokiwał mu palcem.
- Możesz sobie być strażnikiem mego ciała. Ale
strażnikiem mojej duszy jeszcze nie jesteś. Teraz ja pójdę
zapolować na grube ryby, a ty sobie poluj na swoje
potwory. Zgoda?
Schronili się pod dach przed nagłą burzą gradu wielkości
pięści. Potem Grif poprowadził Jasona ze zle ukrywaną
niechęcią do jednej z większych, centralnie położonych
budowli. Było tu więcej ludzi niż gdziekolwiek i niektórzy
z nich nawet przypatrywali się chwilę obcemu
przybyszowi, po czym wracali do swoich zajęć. Jason
musiał się wgramolić na dwie kondygnacje schodów,
zanim znalezli się u drzwi z napisem: KOORDYNACJA I
ZAOPATRZENIE.
- Tu jest Kerk? - spytał.
- Oczywiście - odparł chłopiec. - On jest tutaj szefem.
- Zwietnie. Teraz napij się czegoś zimnego albo zjedz
lunch i przyjdz tu do mnie za parę godzin. Mam wrażenie,
że Kerk potrafi cię w pełni zastąpić w czuwaniu nade mną.
Chłopiec stał przez chwilę niepewny, co ma zrobić, a
potem odwrócił się i odszedł. Jason raz jeszcze otarł z
czoła pot i wsunął się w drzwi.
W biurze siedziało kilku ludzi. %7ładen z nich nie spojrzał
nawet na Jasona ani nie zapytał, w jakiej przyszedł
sprawie. Wszystko na Pyrrusie miało swój cel. Skoro Jason
przyszedł, musiał mieć zatem po temu powody. Nikomu
nie przyszłoby do głowy zapytać, czego chce.
71
Przyzwyczajony do panującej na tysiącu światów
biurokracji, Jason stał kilka chwil w oczekiwaniu, nim w
końcu zrozumiał, co ma robić. W przeciwległej ścianie
były drugie drzwi. Podszedł do nich powłócząc nogami i
otworzył.
Kerk podniósł głowę znad zasłanego papierzyskami i
księgami biurka.
- Właśnie myślałem, kiedy się pokażesz - rzekł.
- Zrobiłbym to dużo wcześniej, gdybyś mi nie
przeszkodził - odparł Jason padając ze znużeniem na
krzesło. - Wreszcie mi zaświtało, że mogę spędzić resztę
życia w tym waszym krwiożerczym żłobku, jeżeli sam nie
wezmę sprawy w ręce. I oto jestem.
- Gotów powrócić do  cywilizowanych" światów?
Przypatrzyłeś się Pyrrusowi?
- Wcale nie - odpowiedział Jason. - I nie chcę
wysłuchiwać od wszystkich, że powinienem wyjechać.
Zaczynam podejrzewać, że ty i reszta Pyrrusan chcecie coś
ukryć.
Kerk uśmiechnął się na te słowa.
- Cóż moglibyśmy chcieć ukryć? Wątpię, czy na
jakiejkolwiek innej planecie istnieje prostsza i bardziej
ukierunkowana egzystencja. - Jeżeli to prawda, z
pewnością nie masz nic przeciwko temu, żeby mi
odpowiedzieć na kilka pytań odnośnie Pyrrusa, prawda?
Kerk zaczął protestować, a potem się roześmiał.
- Zwietnie to rozegrałeś. Znając cię tak długo,
powinienem być mądrzejszy i nie wdawać się z tobą w
dyskusje. Co chcesz wiedzieć?
Jason spróbował umościć się wygodniej na twardym
krześle, ale po kilku próbach zrezygnował.
72
- Jaka jest liczba ludności waszej planety? - spytał. Kerk
wahał się chwilę, a potem odparł:
- Około trzydziestu tysięcy. Niewiele, jak na tak długo
zamieszkaną planetę, ale powody są oczywiste.
- Dobra, ludność trzydzieści tysięcy - powiedział Jason.
A jak wygląda opanowanie powierzchni waszej planety?
Zdumiało mnie odkrycie, że to miasto wewnątrz swych
obronnych murów - obwodu - jest jedyne na całej planecie.
Nie bierzmy pod uwagę obozów górniczych, gdyż są one
najwyrazniej tylko rozszerzeniem tego miasta. Czy zatem
teraz panujecie nad większą, czy mniejszą częścią
powierzchni planety niż wasi przodkowie w przeszłości?
Kerk wziął z biurka stalową rurkę, która służyła mu za
przycisk do papierów, i w zamyśleniu obracał ją w palcach.
Gruba stal wyginała się pod jego dotykiem jak guma, gdy
starał się skupić nad odpowiedzią.
- Trudno tak od razu stwierdzić. Muszą być jakieś zapisy
odnośnie tej sprawy, choć nie mam pojęcia, gdzie ich
szukać. To zależy od wielu czynników...
- Zapomnijmy więc na razie o tym - rzekł Jason. - Mam
inne pytanie, które jest istotniejsze. Czy nie sądzisz, że
liczba ludności Pyrrusa stale, rok po roku, maleje?
Rozległ się ostry brzęk rurki odbitej od ściany. Kerk stał
nad Jasonem z rękami wyciągniętymi, niemal na jego
gardle, z twarzą czerwoną i gniewną.
- Nigdy więcej tego nie mów! - ryknął. - %7łebym tego
nigdy więcej od ciebie nie słyszał!
Jason siedział, jak mógł najspokojniej. Mówił powoli i
dobierał i ostrożnie słowa. Jego życie wisiało na włosku.
- Nie złość się, Kerku. Nie miałem na myśli nic złego.
Jestem po twojej stronie. Mówię o tym z tobą, ponieważ
jesteś znacznie bardziej bywały we wszechświecie od
73
reszty Pyrrusan, którzy nigdy nie opuszczali tej planety.
Przywykłeś do dyskusji. Wiesz, że słowa to tylko symbole.
Możemy rozmawiać spokojnie, bez popadania w gniew z
powodu czyichś słów...
Kerk z wolna opuścił ręce i cofnął się. Potem odwrócił
się i nalał sobie szklankę wody z butelki na biurku. Pijąc
stał zwrócony plecami do Jasona.
Zaledwie odrobina potu, który Jason otarł ze swej
twarzy, była wywołana gorącem, jakie panowało w pokoju.
- Przepraszam, uniosłem się - rzekł Kerk padając ciężko
na krzesło. - Nieczęsto się to zdarza. Ostatnio dużo
pracowałem, muszę mieć nadszarpnięte nerwy. - Nie
wspomniał nawet o tym, co powiedział Jason.
- Każdemu się zdarza - odparł Jason. - Nie będę nawet
próbował opisywać stanu swoich nerwów, gdy tylko
znalazłem się na tej planecie. W końcu muszę przyznać, że
wszystko, co mi mówiłeś o Pyrrusie, jest prawdą. To
rzeczywiście jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w
naszym systemie. I tylko rdzenni Pyrrusanie mogą się tu
utrzymać przy życiu. Po przeszkoleniu mogę się poruszać,
zresztą dość niezdarnie, po planecie, lecz wiem, że nigdy
nie dałbym sobie rady pozostawiony sam sobie. Zapewne
wiesz, że mam strażnika przybocznego w osobie
ośmioletniego chłopca. Daje to dobry pogląd na mój
tutejszy status.
Kerk stłumił gniew, zdołał odzyskać panowanie nad
sobą. Zmrużył oczy, zamyślony.
- Jestem zaskoczony, że to mówisz. Nie sądziłem, że
kiedyś usłyszę z twoich ust, iż ktoś może być w
czymkolwiek od ciebie lepszy. Czy po to tu przyjechałeś?
%7łeby udowodnić, że jesteś równie dobry, jak każdy
rodowity Pyrrusanin?
74
- Punkt dla ciebie - powiedział Jason. - Nie sądziłem, że
to jest aż tak widoczne. Przyznaję, że to był zapewne
główny powód mojego przyjazdu. To i ciekawość.
Idąc za biegiem własnych myśli Kerk zdumiał się, do
czego go doprowadziły.
- Przyjechałeś tu, by dowieść, że nie jesteś gorszy od
rdzennych Pyrrusan. A mimo to przyznajesz, że byle
ośmiolatek potrafi cię prześcignąć. To całkiem nie pasuje
do tego, co o tobie wiem. Jeśli dajesz jedną ręką, to musisz
odbierać drugą. W jaki sposób możesz odczuwać swoją
naturalną wyższość? - Powiedział to beztrosko, jednak w
jego słowach czuło się napięcie.
Jason długo myślał, zanim odpowiedział.
- Powiem ci - rzekł wreszcie. - Ale nie ukręć mi za to [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •