[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sporej wielkości pakunek w plastykowym worku. W przykurczonej i niewygodnej
pozycji doszedłem do worka, zdzierając gdzieniegdzie do krwi naskórek nóg i raniąc
głowę o zimną ścianę. A całości tej złowieszczej scenerii dopełniały uciekające spod
moich gołych stóp spłoszone szczury.
Dopadłem worka. Był duży i ciężki. Po odwiązaniu go w jego wnętrzu znalazłem
narzędzia: siekierę, łom, młotek oraz wykrywacz metali!
Zawiązałem worek i niechętnie ruszyłem w głąb tunelu. Po piętnastu metrach
zatrzymałem się przed litą betonową ścianą. Tunel kończył się w tym miejscu ślepo i
nie miał połączenia z żadnym innym przejściem.
Z wielką ulgą opuściłem nieprzyjemny i wąski tunel.
Należało zrezygnować z nocnego obchodu wyspy. Było mi po prostu zimno. I co bym
powiedział, gdyby ktoś zauważył mnie na wyspie paradującego w samych slipkach?
Wiedziałem już o obecności na wyspie nocnego intruza. Ten, skoro nie zabrał worka z
narzędziami, widocznie nadal szukał skarbu. Na pewno przyjdzie jutro wieczorem, a
wtedy istniała kolejna szansa na zdemaskowanie go.
Wróciłem do hotelu i od razu zasnąłem nie zważając na hałasy za ścianą. Biznesmen
Sowa i jego asystentka Lidka bawili się na całego.
Rano wstałem skoro świt z bolącą głową. W łazience dokonałem szokującego
odkrycia - na lewej skroni powstał sinoczerwony siniak, który przeszkadzał w
poruszaniu opuchniętą powieką.
Zszedłem do recepcji po lekarstwa na okład. Tu natknąłem się na Kingę wracającą z
porannej gimnastyki, ubraną w sportowy strój.
- Co się panu stało? - przeraziła się na widok mojej twarzy. - Spadł pan z łóżka?
- Nie powinienem w nocy zanadto się forsować - wytłumaczyłem enigmatycznie,
mając na względzie wzmożoną czujność recepcjonistki, która zerkała na mnie z
zainteresowaniem, jakbym brał udział w jakiejś hulance.
- Ma pani lód? - zapytała Kinga blondynkę z kokiem.
85
Potem przez pół godziny przykładałem do głowy kostki lodu i opowiadałem Niemce,
co spotkało mnie poprzedniego dnia na drodze z Vrsaru, o rozmowie z inspektorem
Clarem i nocnej eskapadzie na wyspę.
- A jednak na wyspie jest skarb - skomentowała to.
Ale najbardziej zainteresowało ją zdanie napisane przez Milewskiego na strome
 Hamleta z Bodleian Library.
-  Na kamiennej drodze spragnionego Rycerza do szczęścia - powtórzyła kilka razy.
- Ma pan jakieś przypuszczenia na ten temat?
- Zupełnie nic. Milewski był kawalerem maltańskim, ale ów  rycerz raczej odnosi
się do jego herbu. Musimy szukać symbolu  rycerza na wyspie.
Operacja przykładania lodu do twarzy poskutkowała. Opuchlizna zmniejszyła się,
chociaż zabarwienie stłuczenia zaczynało przemianą z purpury w fiolet.
- Teraz może pan pokazać się ludziom - zażartowała Kinga, ale zaraz spoważniała. -
Jakie plany na dzisiaj?
- Pula. W amfiteatrze występuje Panteras.
- A czym pan pojedzie?
- W południe wehikuł ma być naprawiony. A ty nie pojedziesz ze mną?
- Co mi tam Pula? - żachnęła się. - Przyjechałam do Rovinja. I to w innym celu. Poza
tym nie cierpię Panterasa. Połażę trochę po wyspie. Może znajdę tego  rycerza ? A pan
kiedy wróci?
- Pod wieczór.
Niestety, mechanik nie dotrzymał słowa i o dwunastej mój pojazd wciąż stał na
podnośniku w warsztacie na drugim końcu miasta. Zły na cały świat wróciłem do
hotelu.
W holu spotkałem inżyniera Szymczaka z dzieciakami.
- I co z pańskim pojazdem? - przywitał mnie inżynier, szukając wzrokiem wehikułu. -
Na parkingu go nie ma.
- Jest w warsztacie.
- I bardzo dobrze pan zrobił - klepnął mnie po plecach, ale był jakiś niepocieszony. -
Rozsądek zwyciężył. Chociaż to ja deklarowałem chęć reperacji. A zrobiłbym to za
darmo.
- Zdarzył się wypadek. O mały włos, a stoczyłbym się do Zalewu Limskiego.
- Mówi pan poważnie? - popatrzył na mnie przerażony, a następnie pokiwał głową. -
Powinien się pan cieszyć, że tyle lat przeżył.
O umówionej porze poszedłem chłodnym brukiem wąskich i stromych uliczek
Rovinja w kierunku warsztatu mechanika usytuowanego za wzgórzem wśród
nowoczesnych domów. Spotkało mnie jednak rozczarowanie, gdyż mechanik wciąż nie
mógł uporać się z przewodami hamulcowymi. Klął jak szewc, gdyż wciąż mu coś nie
pasowało.
- Koszmar - sapał. - Składak. Co część, to inna. Panie, to składał jakiś szajbus, ale nie
powiem, robota solidna. Cudo! Co za silnik! Ale nie dam rady.
- Zapłacę - błagałem go.
- Nie o to chodzi. Mam tego dosyć. Nie mam części zamiennych. Gorąco dzisiaj.
Niedziela. Nie powinienem dzisiaj w ogóle robić. Jestem katolikiem. I zdaje się, że
groszem pan nie śmierdzisz?
- Mam fundusz reprezentacyjny - wymamrotałem.
86
Nie wiedział, czy nabijam się z niego, czy mówię poważnie.
- Teraz muszę odpocząć. Czas na poobiednią sjestę, a ja nie zjadłem nawet obiadu.
Nie było innej rady, musiałem obejść się tego dnia bez wehikułu.
- Przyjadę tym czołgiem pod wieczór pod pański hotel, żeby nie musiał pan tyle
chodzić. Słowo mechanika.
Kupiłem tani, słomiany kapelusz i niepocieszony ruszyłem z powrotem do hotelu.
Podczas drogi wpadł mi do głowy pewien pomysł, więc zahaczyłem o małą przystań
położoną w południowej części rovinjskiej zatoczki. Miałem tam do załatwienia
pewien interes.
A potem poszedłem na plażę za moim hotelem, gdzie z trudem wytrzymałem na
piekielnym słońcu kilkanaście minut. Zażyłem nieco kąpieli w ciepłym i krystalicznie
czystym Adriatyku, wysuszyłem się na słońcu, by potem znów poleżeć na rozgrzanych
płytach kamiennych. Jednak nie potrafiłem się w pełni zrelaksować. Wciąż powracałem
myślami a to do zniknięcia Pawła, a to do tajemnicy skarbu Milewskiego.
Przed wyjazdem do Puli popłynąłem jeszcze taksówką wodną na Svetą Katarinę.
Towarzyszyli mi Krysia i Marek, którzy - podobnie jak i ja - mieli dosyć słońca.
- Ta wyspa ma jakąś magiczną moc - zauważyła Krysia. - Jest spokojna, wyciszona,
ale wydaje mi się, że ukrywa jakąś tajemnicę.
- Mam podobne odczucia - powiedziałem przyglądając się powolnie nacierającemu
na nas zielonemu i stromemu brzegowi wyspy.
Postanowiłem zdradzić im tajemnicę Milewskiego, więc dodałem:
- Może dlatego, że hrabia  zaopatrzył ją w skarb.
- W skarb? - zapytała podniecona Krysia. - Prawdziwy?
- A widziałaś kiedyś sztuczny? - zażartował Marek. - To jest powód pana przyjazdu
tutaj?!
Uśmiechnąłem się tylko. Wreszcie schodami ruszyliśmy na górę wyspy. Idąc ociężale
zacienionymi schodami prowadzącymi pod sam pałac zerknąłem na lewo w kierunku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •