[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ryzykować eksperymentów
- Jeśli czegoś nie wypróbujesz - zareplikował Harris - to skąd będziesz
wiedział, jak smakuje? Właśnie tacy jak ty hamują motor postępu. Pomyśl o
człowieku, który po raz pierwszy spróbował frankfurterek!
Potrawka była fantastyczna. Chyba jeszcze nigdy niczego nie jadłem z tak
wielkim apetytem. Było w niej coś oryginalnego i niepowtarzalnego. Nasze
podniebienie szybko się nuży starymi, wysłużonymi recepturami, tu zaś mieliśmy
potrawę o nowym, do niczego niepodobnym smaku.
A jaka była posilna! Bardzo treściwa, jak to określił George. Fasoli i
ziemniakom nie zaszkodziłoby jeszcze parę minut gotowania, ale wszyscy mamy
mocne zęby, więc nie narzekaliśmy. Z sosu wyszedł nam natomiast prawdziwy
poemat - może trochę za gęsty, nie dla delikatnych kiszek, ale odżywczy.
Na deser zjedliśmy ciasto wiśniowe, popijając herbatą. Montmorency miał
wtedy utarczkę z czajnikiem i poniósł sromotną klęskę.
Przez całą podróż okazywał wielkie zainteresowanie czajnikiem. Gdy woda
stała na ogniu, siedział i ze skołowaną miną patrzył na czajnik. Od czasu do czasu
warczał, aby sprowokować wroga do zaczepki. Kiedy czajnik zaczynał bulgotać i
rzygać parą, Montmorency brał to za wyzwanie i zrywał się do boju, ale zawsze ktoś
zdążył doskoczyć i ewakuować ofiarę, zanim on jej dopadł.
Tym razem Montmorency postanowił, że nie da się uprzedzić. Gdy tylko
czajnik zaczął hałasować, Montmorency wstał i zbliżył się ku niemu z groznym
warczeniem. Czajnik był nieduży, ale zadzierzysty: splunął Montmorency'emu w
pysk.
- A, taki synu! - warknął Montmorency, obnażając zęby. - Ja cię nauczę
obrażać pracowitego psa z porządnego domu. Ty łajdaku, ty kocmołuchu z długim
nosem, ja ci pokażę!
Rzucił się na biedny czajnik i złapał go za dziobek.
Wieczorną ciszę przeszyło mrożące krew w żyłach wycie, po czym
Montmorency opuścił łódkę i trzykroć okrążył wyspę z prędkością trzydziestu pięciu
mil na godzinę, zatrzymując się od czasu do czasu, by zanurzyć nos w chłodnym
błocie.
Od tej pory Montmorency patrzył na czajnik z respektem, zgrozą i
nienawiścią. Gdy tylko go zobaczył, warczał i szybko podawał tyły z podkulonym
ogonem, z chwilą zaś, gdy czajnik stawał na maszynce natychmiast wyskakiwał z
łódki, siadał na brzegu i czekał, aż skończy się ten cały interes z herbatą.
Po kolacji George wyciągnął banjo i chciał sobie pograć, ale Harris
zaprotestował. Powiedział, że boli go głowa i nie czuje się na siłach, żeby to
wytrzymać. George był zdania, że muzyka dobrze mu zrobi - czyż muzyka nie
wywiera kojącego wpływu na system nerwowy? Szarpnął parę razy za struny, żeby
pokazać Harrisowi, jak to działa.
Harris powiedział, że woli już ból głowy.
George do dziś nie nauczył się grać na banjo. Spotkało go zbyt mało zachęty
ze strony otoczenia. Podczas naszej wyprawy usiłował poćwiczyć ze dwa, trzy razy,
ale z niewielkim skutkiem. Harris potrafi zniechęcić nawet najbardziej wytrwałych, a
Montmorency miał zwyczaj siedzieć i wyć przez cały koncert. W takich warunkach
nie rozwinąłby się nawet największy talent.
- Czy on musi tak wyć, akurat kiedy ja gram? - protestował George, oburzony,
celując w niego butem.
- Czy ty musisz tak grać, akurat kiedy on wyje? - replikował Harris, łapiąc but
w przelocie. - Zostaw go w spokoju. To silniejsze od niego. Jest muzykalny, więc
musi wyć, kiedy ty grasz.
George postanowił zatem odłożyć naukę gry na banjo do powrotu do domu.
Lecz i wtedy nie miał zbyt wielu okazji, żeby poćwiczyć. Pani P. schodziła do niego i
mówiła, że jest jej bardzo przykro - zwłaszcza że sama słucha go z przyjemnością -
ale pani na górze jest w błogosławionym stanie i lekarz obawia się uszkodzenia
płodu.
George zaczął się wymykać z domu póznym wieczorem i ćwiczył na
pobliskim placu. Mieszkańcy złożyli jednak skargę na policji. Zastawiono na niego
pułapkę i wreszcie pewnej nocy został schwytany in flagranti. Ponieważ istniały
przeciwko niemu niezbite dowody, otrzymał półroczny zakaz gry na wszelkich
instrumentach.
Po rozprawie jakby stracił serce do banjo. Gdy minął okres kaucji, zabrał się
na powrót do nauki, ale już bez dawnego zapału. Znów musiał stawić czoła
obojętności, a niekiedy jawnej wrogości świata. Po jakimś czasie wpadł w zupełną
rozpacz, dał ogłoszenie, że sprzeda instrument po okazyjnej cenie -  właścicielowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •