[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Opowiedz mi szczegółowo o waszym koncercie w Raczkach zwrócił się do
Michała. I o waszym rozstaniu z Karolem w Kaniach.
Słuchał uważnie. Jego oczy, spoglądające gdzieś w głąb lasu, stały się jakieś bezbarwne,
matowe, jak gdyby uciekło z nich życie. Kiedy jednak Michał zakończył, zapłonęły natychmiast
blaskiem.
--- A czy dzwoniłeś głos rozbrzmiał jasno i czysto do nadleśniczego?
--- Dzwoniłem. Od rana nie ma go w domu.
--- A kiedy wyszedł? Nie dowiedziałeś się przypadkiem?
--- Próbowałem. Sekretarz był trochę zdenerwowany, gdyż od ósmej czekają interesanci,
a to się tam podobno nigdy nie zdarza...
--- I co więcej? padło przynaglające pytanie.
--- Wspomniał, że zbudził go przed świtem warkot motoru. Mieszkają blisko siebie, w
sąsiednich domach... Domyśla się, że to nadleśniczy odjechał dokądś tak wcześnie.
Pierś Kowalskiego podniosła się i opadła nagle, jakby ta wiadomość sprawiła mu ulgę.
--- Zatem Kurt i nadleśniczy zniknęli z domów przed świtem zastanowił się głośno.
Dziwny zbieg okoliczności... A Karol nie doszedł do celu, chociaż wyszedł z Kań wczoraj o pół
do dziesiątej...-
--- Czy nie należałoby powiadomić milicji? wtrącił Piętek. Czuję w powietrzu coś
niedobrego.
--- Hm... Ten nadleśniczy psuje mi nieco szyki... Nie, chwilowo musimy poczekać. Jeśli
Karola spotkał jakiś wypadek i leży gdzieś w lesie, odnajdziemy go szybciej aniżeli milicja. A
jeśli stało się coś gorszego... Za dużo jest tu spraw niejasnych. Trzeba postępować ostrożnie. Nie
wiadomo, komu możemy zaszkodzić... Do dwunastej zdecydował się nagle mamy czas. O
ile z naszych badań nic nie wyjdzie, powiadomimy milicję.
Popatrzył na harcerzy gawędzących wesoło przed namiotami. Niekiedy biegły stamtąd
zaciekawione spojrzenia, lecz na ogół niewiele poświęcano uwagi omawiającej coś na boku
komendzie.
--- Nie róbmy tymczasem alarmu dodał. Może nie będzie wcale potrzebny. Każ
tylko zabrać Czajkom żelazne porcje --- zwrócił się do Piętka --- i niech natychmiast popędzą
na rowerach do Kań. Tarkę zatrzymaj, pojedzie ze mną. Jankowski obejmie komendę na czas
mojej nieobecności i przeniesie obóz do szkoły. Grupy robocze wyruszą do lasu pod twoim
dowództwem --- skierował wzrok na Czerskiego. --- Zatrudnisz je według swego uznania.
--- A ja? wtrącił Michał nieco zdziwiony usunięciem go w cień.
--- Udasz się ze mną do Wilkowa. Znasz teren i ludzi lepiej ode mnie, będziesz więc
przewodnikiem... Aha, jeszcze jedno! Jest tu gdzieś w pobliżu telefon?
O dwa kilometry stąd. W leśniczówce.
Wyślij tam zaraz dwóch na rowerach. Niech się połączą natychmiast z nadleśniczym.
Jeśli jeszcze go nie ma, niech czekają, dopóki nie wróci.
A jeśli jest?
Niech go poinformują o zaginięciu Karola. Wszelkie wiadomości niech przekazują do
obozu, a stąd pójdą meldunki do mnie. Dobierz obrotnych chłopców, sprawa poważna. Dyżur
przy telefonie należy utrzymać do odwołania.
Błyskawicznie wykonano wszelkie zlecenia i w pięć minut pózniej Kowalski z Michałem
i Tarką pędzili do Kań. Próbowali dogonić Czajki", które wyskoczyły przed nimi, ale był to
daremny trud. Połączyli się w Kaniach. Tu u jednego z gospodarzy pozostawiono część rowerów,
a potem pieszo skierowano się do Wilkowa. Dopóki nie weszli w las, nie zwracali na nic uwagi.
Potem jednak oczy nabrały wielkiej czujności, mimo że już obecnie nie maszerowali, a biegli.
Czajki" rozsypały się po drodze, wydłużyły, na czoło coraz bardziej zaczął wysuwać się Tarka.
Ten niemrawy niegdyś chłopiec, który przed czterema laty w Złotej Puszczy dokazał cudów
ucząc się tam dopiero tropicielskiego rzemiosła, dziś zmienił się bardzo: nadal wprawdzie był
małomówny, uśmiechał się rzadko, za to zadziwiał gibkością ruchów i ostrością spojrzenia. Gdy
tak prowadził zastęp, zdawało się, że chwyta trawę, próbuje jej smaku, szuka najlepszej, pochylał
się bowiem często i prostował nagle jak rozbrykany zrebak uganiający się po pastwisku. Nie
zatrzymywał się jednak ani na chwilę. Strawa, której naprawdę szukał, ciągle nie była widoczna.
Słońce ukazało się niedawno nad drogą i nie zdążyło jeszcze ogrzać miękkiej,
przesyconej wilgocią ziemi, spływał bowiem na nią dotąd chłodny, poranny cień. Tu i ówdzie
ostro rysowały się koleiny, często wystawał z nich żwir. Tarka, jak do tej pory, pozornie nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
Opowiedz mi szczegółowo o waszym koncercie w Raczkach zwrócił się do
Michała. I o waszym rozstaniu z Karolem w Kaniach.
Słuchał uważnie. Jego oczy, spoglądające gdzieś w głąb lasu, stały się jakieś bezbarwne,
matowe, jak gdyby uciekło z nich życie. Kiedy jednak Michał zakończył, zapłonęły natychmiast
blaskiem.
--- A czy dzwoniłeś głos rozbrzmiał jasno i czysto do nadleśniczego?
--- Dzwoniłem. Od rana nie ma go w domu.
--- A kiedy wyszedł? Nie dowiedziałeś się przypadkiem?
--- Próbowałem. Sekretarz był trochę zdenerwowany, gdyż od ósmej czekają interesanci,
a to się tam podobno nigdy nie zdarza...
--- I co więcej? padło przynaglające pytanie.
--- Wspomniał, że zbudził go przed świtem warkot motoru. Mieszkają blisko siebie, w
sąsiednich domach... Domyśla się, że to nadleśniczy odjechał dokądś tak wcześnie.
Pierś Kowalskiego podniosła się i opadła nagle, jakby ta wiadomość sprawiła mu ulgę.
--- Zatem Kurt i nadleśniczy zniknęli z domów przed świtem zastanowił się głośno.
Dziwny zbieg okoliczności... A Karol nie doszedł do celu, chociaż wyszedł z Kań wczoraj o pół
do dziesiątej...-
--- Czy nie należałoby powiadomić milicji? wtrącił Piętek. Czuję w powietrzu coś
niedobrego.
--- Hm... Ten nadleśniczy psuje mi nieco szyki... Nie, chwilowo musimy poczekać. Jeśli
Karola spotkał jakiś wypadek i leży gdzieś w lesie, odnajdziemy go szybciej aniżeli milicja. A
jeśli stało się coś gorszego... Za dużo jest tu spraw niejasnych. Trzeba postępować ostrożnie. Nie
wiadomo, komu możemy zaszkodzić... Do dwunastej zdecydował się nagle mamy czas. O
ile z naszych badań nic nie wyjdzie, powiadomimy milicję.
Popatrzył na harcerzy gawędzących wesoło przed namiotami. Niekiedy biegły stamtąd
zaciekawione spojrzenia, lecz na ogół niewiele poświęcano uwagi omawiającej coś na boku
komendzie.
--- Nie róbmy tymczasem alarmu dodał. Może nie będzie wcale potrzebny. Każ
tylko zabrać Czajkom żelazne porcje --- zwrócił się do Piętka --- i niech natychmiast popędzą
na rowerach do Kań. Tarkę zatrzymaj, pojedzie ze mną. Jankowski obejmie komendę na czas
mojej nieobecności i przeniesie obóz do szkoły. Grupy robocze wyruszą do lasu pod twoim
dowództwem --- skierował wzrok na Czerskiego. --- Zatrudnisz je według swego uznania.
--- A ja? wtrącił Michał nieco zdziwiony usunięciem go w cień.
--- Udasz się ze mną do Wilkowa. Znasz teren i ludzi lepiej ode mnie, będziesz więc
przewodnikiem... Aha, jeszcze jedno! Jest tu gdzieś w pobliżu telefon?
O dwa kilometry stąd. W leśniczówce.
Wyślij tam zaraz dwóch na rowerach. Niech się połączą natychmiast z nadleśniczym.
Jeśli jeszcze go nie ma, niech czekają, dopóki nie wróci.
A jeśli jest?
Niech go poinformują o zaginięciu Karola. Wszelkie wiadomości niech przekazują do
obozu, a stąd pójdą meldunki do mnie. Dobierz obrotnych chłopców, sprawa poważna. Dyżur
przy telefonie należy utrzymać do odwołania.
Błyskawicznie wykonano wszelkie zlecenia i w pięć minut pózniej Kowalski z Michałem
i Tarką pędzili do Kań. Próbowali dogonić Czajki", które wyskoczyły przed nimi, ale był to
daremny trud. Połączyli się w Kaniach. Tu u jednego z gospodarzy pozostawiono część rowerów,
a potem pieszo skierowano się do Wilkowa. Dopóki nie weszli w las, nie zwracali na nic uwagi.
Potem jednak oczy nabrały wielkiej czujności, mimo że już obecnie nie maszerowali, a biegli.
Czajki" rozsypały się po drodze, wydłużyły, na czoło coraz bardziej zaczął wysuwać się Tarka.
Ten niemrawy niegdyś chłopiec, który przed czterema laty w Złotej Puszczy dokazał cudów
ucząc się tam dopiero tropicielskiego rzemiosła, dziś zmienił się bardzo: nadal wprawdzie był
małomówny, uśmiechał się rzadko, za to zadziwiał gibkością ruchów i ostrością spojrzenia. Gdy
tak prowadził zastęp, zdawało się, że chwyta trawę, próbuje jej smaku, szuka najlepszej, pochylał
się bowiem często i prostował nagle jak rozbrykany zrebak uganiający się po pastwisku. Nie
zatrzymywał się jednak ani na chwilę. Strawa, której naprawdę szukał, ciągle nie była widoczna.
Słońce ukazało się niedawno nad drogą i nie zdążyło jeszcze ogrzać miękkiej,
przesyconej wilgocią ziemi, spływał bowiem na nią dotąd chłodny, poranny cień. Tu i ówdzie
ostro rysowały się koleiny, często wystawał z nich żwir. Tarka, jak do tej pory, pozornie nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]