[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Miniaturowa kabina mogąca słu\yć jako mostek, przedział silnikowy, kajuty,
ładownia...
Nic ciekawego. A jednak coś mi się nie zgadzało. Wnętrze było ciut za niskie.
Ukryte pomieszczenia pod podłogą kajut? Przeczucie nie myliło mnie. Natrafiłem na
przemyślnie ukrytą wnękę. Była na tyle du\a, \e swobodnie mo\na było przemycać w
niej nawet kilku ludzi. Dlaczego pomyślałem o ludziach? Na dnie poniewierała się
nigeryjska gazeta, karimata, kilka pustych butelek na wodę i puszki po konserwach.
Na filmach w takim momencie z reguły pojawia się wróg uzbrojony w metalową rurę
i jednym ciosem wysyła pechowego detektywa do krainy wiecznego śledztwa.
Wyjrzałem, czy właściciel przypadkiem nie zbli\a się do statku. Nie.
Zeskoczyłem do tajnej ładowni. Na jej dnie natrafiłem na kilka plamek
\ywicy, drewniana wykładzina była zarysowana w kilku miejscach czymś ostrym i
przy tym cię\kim. Przypomniałem sobie skrzynię, w której sarkofag trafił do Płocka.
Zwie\e sosnowe dranice, przy sękach roniące jeszcze \ywiczne łzy... Solidnie okute
rogi. Zmierzyłem odległości między rysami. Potem się sprawdzi.
Ostro\nie wymknąłem się z łajby i przed zeskoczeniem na ziemię raz jeszcze
upewniłem, \e Hosendufta nie ma w zasięgu wzroku. Na wszelki wypadek zajrzałem
jeszcze za rufę. Na popękanym drewnie widać było ślady napisu: Visby - Sverige .
Portem macierzystym tego okręciku było miasto le\ące na szwedzkiej wyspie
Gotlandii. Co zatem robił wyciągnięty na brzeg tu, pod Gdańskiem? Wprawdzie u nas
wykonanie remontów było tańsze, ale ten człowiek nie wyglądał na szkutnika.
Mogłem sobie wyobrazić, \e jest właścicielem, po sezonie konserwującym własny
statek, ale jakoś nie wyglądał mi na najemnego malarza... Przepisałem do notesu
wielocyfrowy numer, będący zapewne odpowiednikiem tablicy rejestracyjnej, i
ruszyłem na pętlę autobusową.
Autobus nr 186 właśnie zbierał się do odjazdu. Podjechałem do Sobieszewa.
Całodzienna włóczęga na chłodnym wietrze i brak obiadu spowodowały to, \e na
widok pizzerii nie zdołałem się powstrzymać. Wysiadłem i ruszyłem jak zaczarowany
w stronę lokalu.
Zająłem stolik w kącie i zamówiłem du\ą pizzę, a do niej kufel grzanego
piwa. Przy stoliku obok siedziało czterech chłopaków w wieku licealnym i jedna
dziewczyna. Po chwili zaintrygowała mnie tocząca się obok rozmowa.
- Hosenduft się skończył - powiedział jeden z nich. - Nic ju\ nie potrafi
załatwić.
- Szlag by trafił - mruknął drugi. - A skąd wiesz? Mo\e to tylko takie gadanie?
- Zenek był dziś u niego z braćmi. Powiedział im, \e roboty na razie nie ma i
chwilowo się nie spodziewa. Zdaje się, w to lato robili w Szwecji jakąś murarkę czy
rozbiórkę i tamte gliny ich capnęły... No, to ma zakaz wjazdu wbity do paszportu.
- A ten koleś, który to robił od tamtej strony? Ten, co organizował robotę
brygadom? Mo\e on by nam coś załatwił?
- Ba, ale jak go namierzyć? Wiecie mo\e, jak się nazywa? Ja wiem tylko, \e
na imię ma Lars.
- Poduśmy Hosendufta, niech nam kopsnie namiary na tamtego. Skoro sam ju\
nie mo\e, to niech da po\yć innym.
- A mo\e jedzmy tak na pałę? W marcu znajdziemy sobie robotę, zaklepiemy i
od czerwca mo\emy tam robić - zaproponował blondynek. - Teraz ju\ nie trzeba
zezwoleń...
- Mo\e to i jakiś pomysł, ale nie jedzmy wszyscy, bo drogo. Poślijmy jednego
- odparł jego kumpel. - Ja nie pojadę, bo słabo gadam po angielsku. Ale ty, Maciek,
chyba masz ten certyfikat od angielskiego?
- Jak zrzucicie się na bilet dla mnie, to pojadę - milczący dotąd okularnik w
swetrze nie miał widać nic przeciwko. - No i nie trzeba będzie Szwabowi odpalać doli
za załatwienie - dodał wesoło.
Zapłacili rachunek i poszli sobie. Poskrobałem się po głowie. A zatem Marek
Hosenduft dorabiał sobie, organizując okolicznej młodzie\y pracę na czarno w
Szwecji? A do tego niewykluczone, \e przemycał na pokładzie swojego jachtu
Nigeryjczyków. Jaki to, u licha, mogło mieć związek z egipskimi zabytkami? Chyba
\e, zasmakowawszy w nielegalnych interesach, robił po trochu to i owo...
Wieczorem zadzwoniłem do pana Tomasza i zreferowałem mu wyniki
dochodzenia.
Następnego dnia rankiem, patrząc w zasnute chmurami niebo, podjąłem
decyzję. Dalsza zabawa w kotka i myszkę nie miała najmniejszego sensu.
Przyjmijmy, \e zostanę tu tydzień, obserwując dom potomka antykwariuszy. I co mi z
tego przyjdzie? Nic. Mo\e uda mi się zidentyfikować kilku jego gości, a mo\e i to
nie. Zlady znalezione na jachcie wskazują, \e prawdopodobnie to on szmuglował do
Polski sarkofag. A zatem... Mo\e pora zagrać z tym typkiem w otwarte karty?
Zrobiłem dziesięć pompek na jednej ręce, potem na drugiej. Kondycja bez
zarzutu. Rozkręciłem i wyczyściłem dokładnie pistolet gazowy, przeładowałem,
oddałem suchy strzał, potem starannie nabiłem. Kaburę zawiesiłem pod pachą. Byłem
gotów na spotkanie z wrogiem.
Wsiadłem do autobusu i pojechałem do Górek. Wszedłem na podwórze.
Samochód stał pod sosną, a zatem gospodarz był w domu. Zadzwoniłem do drzwi.
Gdzieś wewnątrz mieszkania rozległ się melodyjny gong. Brzęknęła blaszka od
judasza.
- A tyś co za jeden? - usłyszałem pytanie, jak najbardziej na miejscu w
naszych czasach.
- Paweł Daniec, Ministerstwo Kultury i Sztuki. Słu\bowo - dodałem.
Drzwi uchyliły się na kilka centymetrów. Do framugi mocowały je dwa
solidne łańcuchy.
- Departament do spaw poszukiwań zabytków, które zaginęły w ró\nych
okolicznościach dziejowych i chwytania tych, którzy je znalezli - skrzywił się, jakby
zjadł cytrynę.
- Owszem. Tym właśnie się zajmujemy.
- A kieruje wami ten słynny Pan Samochodzik - skrzywił się ponownie. - No
có\, zapraszam do środka.
Metalowe drzwi zamknęły się, a po chwili otworzyły. Wszedłem. Zatrzasnął je
pospiesznie i zasunął cię\ką zasuwą. A okolica wyglądała przecie\ zupełnie
spokojnie.
- Istna twierdza - zauwa\yłem.
Spojrzał na mnie cię\ko, ale nic nie odpowiedział. Przyjął mnie w niedu\ym,
gustownie urządzonym saloniku. Stare, pociemniałe od upływu czasu gdańskie meble,
ozdobione głowami lwów i całymi zwierzętami w pozach heraldycznych. Oceniłem je
na ostatnią ćwierć XIX wieku.
- O czym chce pan porozmawiać? - zapytał. - I do tego słu\bowo?
- Tematów znalazłoby się sporo - na początek postanowiłem odebrać mu nieco
pewności siebie. - Na przykład pańskie słynne ju\ na całe województwo wyprawy
przez Bałtyk... Rozumiem, \e Nigeryjczykom się w naszym kraju nie podoba, ale czy
tam za wodą będzie im lepiej?
Z przyjemnością zauwa\yłem, \e zrobił się na twarzy nieco zielony. A zatem
moje przypuszczenia były słuszne. Widocznie sądził, \e nikt się nigdy nie dowie.
- Tego mi nie udowodnicie...
- Albo na przykład organizowanie brygad murarskich do pracy na czarno w
Szwecji.
Znowu trafiłem.
- Za to ju\ oberwałem - mruknął. - Zresztą wchodzimy do Unii Europejskiej,
to ju\ nie będzie karane...
- Praca na czarno to nie tylko podejmowanie zatrudnienia bez stosownych
zezwoleń, ale tak\e omijanie podatków - wzruszyłem ramionami. - Ale są i inne
kwestie. Czy przypadkiem tam na północy nie znalezliście pewnych ciekawych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
Miniaturowa kabina mogąca słu\yć jako mostek, przedział silnikowy, kajuty,
ładownia...
Nic ciekawego. A jednak coś mi się nie zgadzało. Wnętrze było ciut za niskie.
Ukryte pomieszczenia pod podłogą kajut? Przeczucie nie myliło mnie. Natrafiłem na
przemyślnie ukrytą wnękę. Była na tyle du\a, \e swobodnie mo\na było przemycać w
niej nawet kilku ludzi. Dlaczego pomyślałem o ludziach? Na dnie poniewierała się
nigeryjska gazeta, karimata, kilka pustych butelek na wodę i puszki po konserwach.
Na filmach w takim momencie z reguły pojawia się wróg uzbrojony w metalową rurę
i jednym ciosem wysyła pechowego detektywa do krainy wiecznego śledztwa.
Wyjrzałem, czy właściciel przypadkiem nie zbli\a się do statku. Nie.
Zeskoczyłem do tajnej ładowni. Na jej dnie natrafiłem na kilka plamek
\ywicy, drewniana wykładzina była zarysowana w kilku miejscach czymś ostrym i
przy tym cię\kim. Przypomniałem sobie skrzynię, w której sarkofag trafił do Płocka.
Zwie\e sosnowe dranice, przy sękach roniące jeszcze \ywiczne łzy... Solidnie okute
rogi. Zmierzyłem odległości między rysami. Potem się sprawdzi.
Ostro\nie wymknąłem się z łajby i przed zeskoczeniem na ziemię raz jeszcze
upewniłem, \e Hosendufta nie ma w zasięgu wzroku. Na wszelki wypadek zajrzałem
jeszcze za rufę. Na popękanym drewnie widać było ślady napisu: Visby - Sverige .
Portem macierzystym tego okręciku było miasto le\ące na szwedzkiej wyspie
Gotlandii. Co zatem robił wyciągnięty na brzeg tu, pod Gdańskiem? Wprawdzie u nas
wykonanie remontów było tańsze, ale ten człowiek nie wyglądał na szkutnika.
Mogłem sobie wyobrazić, \e jest właścicielem, po sezonie konserwującym własny
statek, ale jakoś nie wyglądał mi na najemnego malarza... Przepisałem do notesu
wielocyfrowy numer, będący zapewne odpowiednikiem tablicy rejestracyjnej, i
ruszyłem na pętlę autobusową.
Autobus nr 186 właśnie zbierał się do odjazdu. Podjechałem do Sobieszewa.
Całodzienna włóczęga na chłodnym wietrze i brak obiadu spowodowały to, \e na
widok pizzerii nie zdołałem się powstrzymać. Wysiadłem i ruszyłem jak zaczarowany
w stronę lokalu.
Zająłem stolik w kącie i zamówiłem du\ą pizzę, a do niej kufel grzanego
piwa. Przy stoliku obok siedziało czterech chłopaków w wieku licealnym i jedna
dziewczyna. Po chwili zaintrygowała mnie tocząca się obok rozmowa.
- Hosenduft się skończył - powiedział jeden z nich. - Nic ju\ nie potrafi
załatwić.
- Szlag by trafił - mruknął drugi. - A skąd wiesz? Mo\e to tylko takie gadanie?
- Zenek był dziś u niego z braćmi. Powiedział im, \e roboty na razie nie ma i
chwilowo się nie spodziewa. Zdaje się, w to lato robili w Szwecji jakąś murarkę czy
rozbiórkę i tamte gliny ich capnęły... No, to ma zakaz wjazdu wbity do paszportu.
- A ten koleś, który to robił od tamtej strony? Ten, co organizował robotę
brygadom? Mo\e on by nam coś załatwił?
- Ba, ale jak go namierzyć? Wiecie mo\e, jak się nazywa? Ja wiem tylko, \e
na imię ma Lars.
- Poduśmy Hosendufta, niech nam kopsnie namiary na tamtego. Skoro sam ju\
nie mo\e, to niech da po\yć innym.
- A mo\e jedzmy tak na pałę? W marcu znajdziemy sobie robotę, zaklepiemy i
od czerwca mo\emy tam robić - zaproponował blondynek. - Teraz ju\ nie trzeba
zezwoleń...
- Mo\e to i jakiś pomysł, ale nie jedzmy wszyscy, bo drogo. Poślijmy jednego
- odparł jego kumpel. - Ja nie pojadę, bo słabo gadam po angielsku. Ale ty, Maciek,
chyba masz ten certyfikat od angielskiego?
- Jak zrzucicie się na bilet dla mnie, to pojadę - milczący dotąd okularnik w
swetrze nie miał widać nic przeciwko. - No i nie trzeba będzie Szwabowi odpalać doli
za załatwienie - dodał wesoło.
Zapłacili rachunek i poszli sobie. Poskrobałem się po głowie. A zatem Marek
Hosenduft dorabiał sobie, organizując okolicznej młodzie\y pracę na czarno w
Szwecji? A do tego niewykluczone, \e przemycał na pokładzie swojego jachtu
Nigeryjczyków. Jaki to, u licha, mogło mieć związek z egipskimi zabytkami? Chyba
\e, zasmakowawszy w nielegalnych interesach, robił po trochu to i owo...
Wieczorem zadzwoniłem do pana Tomasza i zreferowałem mu wyniki
dochodzenia.
Następnego dnia rankiem, patrząc w zasnute chmurami niebo, podjąłem
decyzję. Dalsza zabawa w kotka i myszkę nie miała najmniejszego sensu.
Przyjmijmy, \e zostanę tu tydzień, obserwując dom potomka antykwariuszy. I co mi z
tego przyjdzie? Nic. Mo\e uda mi się zidentyfikować kilku jego gości, a mo\e i to
nie. Zlady znalezione na jachcie wskazują, \e prawdopodobnie to on szmuglował do
Polski sarkofag. A zatem... Mo\e pora zagrać z tym typkiem w otwarte karty?
Zrobiłem dziesięć pompek na jednej ręce, potem na drugiej. Kondycja bez
zarzutu. Rozkręciłem i wyczyściłem dokładnie pistolet gazowy, przeładowałem,
oddałem suchy strzał, potem starannie nabiłem. Kaburę zawiesiłem pod pachą. Byłem
gotów na spotkanie z wrogiem.
Wsiadłem do autobusu i pojechałem do Górek. Wszedłem na podwórze.
Samochód stał pod sosną, a zatem gospodarz był w domu. Zadzwoniłem do drzwi.
Gdzieś wewnątrz mieszkania rozległ się melodyjny gong. Brzęknęła blaszka od
judasza.
- A tyś co za jeden? - usłyszałem pytanie, jak najbardziej na miejscu w
naszych czasach.
- Paweł Daniec, Ministerstwo Kultury i Sztuki. Słu\bowo - dodałem.
Drzwi uchyliły się na kilka centymetrów. Do framugi mocowały je dwa
solidne łańcuchy.
- Departament do spaw poszukiwań zabytków, które zaginęły w ró\nych
okolicznościach dziejowych i chwytania tych, którzy je znalezli - skrzywił się, jakby
zjadł cytrynę.
- Owszem. Tym właśnie się zajmujemy.
- A kieruje wami ten słynny Pan Samochodzik - skrzywił się ponownie. - No
có\, zapraszam do środka.
Metalowe drzwi zamknęły się, a po chwili otworzyły. Wszedłem. Zatrzasnął je
pospiesznie i zasunął cię\ką zasuwą. A okolica wyglądała przecie\ zupełnie
spokojnie.
- Istna twierdza - zauwa\yłem.
Spojrzał na mnie cię\ko, ale nic nie odpowiedział. Przyjął mnie w niedu\ym,
gustownie urządzonym saloniku. Stare, pociemniałe od upływu czasu gdańskie meble,
ozdobione głowami lwów i całymi zwierzętami w pozach heraldycznych. Oceniłem je
na ostatnią ćwierć XIX wieku.
- O czym chce pan porozmawiać? - zapytał. - I do tego słu\bowo?
- Tematów znalazłoby się sporo - na początek postanowiłem odebrać mu nieco
pewności siebie. - Na przykład pańskie słynne ju\ na całe województwo wyprawy
przez Bałtyk... Rozumiem, \e Nigeryjczykom się w naszym kraju nie podoba, ale czy
tam za wodą będzie im lepiej?
Z przyjemnością zauwa\yłem, \e zrobił się na twarzy nieco zielony. A zatem
moje przypuszczenia były słuszne. Widocznie sądził, \e nikt się nigdy nie dowie.
- Tego mi nie udowodnicie...
- Albo na przykład organizowanie brygad murarskich do pracy na czarno w
Szwecji.
Znowu trafiłem.
- Za to ju\ oberwałem - mruknął. - Zresztą wchodzimy do Unii Europejskiej,
to ju\ nie będzie karane...
- Praca na czarno to nie tylko podejmowanie zatrudnienia bez stosownych
zezwoleń, ale tak\e omijanie podatków - wzruszyłem ramionami. - Ale są i inne
kwestie. Czy przypadkiem tam na północy nie znalezliście pewnych ciekawych [ Pobierz całość w formacie PDF ]