[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wyjął jej torebkę z rąk i sam znalazł klucz.
- Chodź - powiedział i ruszył w stronę drzwi.
Kiedy znaleźli się w środku, rzucili się na siebie od razu
w przedpokoju. Jedno z drugiego zdzierało koszulę i spod­
nie.
- A więc dziś jesteś w bieliźnie? - zwrócił uwagę Tyse. -
Nie tak jak tam na balu?
czytelniczka
- Byłam w bieliźnie - uśmiechnęła się widząc, jak jego
palce uwalniają ją właśnie od stanika i majteczek.
Wziął ją na ręce i poniósł do sypialni.
Upadli na jej łóżko i spletli się ze sobą.
- Czekaj - szepnęła - Musimy się niestety zabezpieczyć,
bo ja...
- Co takiego? A! Rozumiem... - Wstał i przyniósł z przed­
pokoju swoje dżinsy. Z tylnej kieszeni wyjął portfel, a z niego
opakowanie prezerwatyw, które odłożył na szafkę.
Wrócili do pieszczot, pocałunków, westchnień, głodnych
spojrzeń, urywanych słów. Czas przestał płynąć. Za oknami
zapadał zmierzch, lecz oni tego nie zauważali.
- Tyse, Tyse - poprosiła zdyszana Merri. - Chodź już do
mnie, dłużej nie wytrzymam. Bądź już we mnie, no, proszę.
Ramieniem odgarnął włosy z czoła i sięgnął po odłożo­
ny na szafkę pakiecik. Zębami rozerwał brzeg folii i przybrał
swoją męskość w gumowy płaszczyk.
Merri rozchyliła uda i połączyli się. Chwilę trwali nieru­
chomo, jakby zdziwieni tym, co zrobili. Poczuli się u celu, coś
się spełniło, choć niby dopiero miało się spełnić. Zamiesz­
kali w sobie. Oto byli w domu. A więc to drugi człowiek jest
naszym pierwszym domem... ?
Podjęli wspólny rytm. Zrazu powolny (bo gdzież mają się
spieszyć ludzie, którzy są u celu), potem coraz szybszy, nie­
omal wściekły. Prawie rozdrażnieni dotarli do mety i prze­
kroczyli ją. Przeżyli rozkosz, tracąc ją tym samym. Ale wciąż
byli w sobie nawzajem, w swoich sercach. Byli w domu.
Czy naprawdę w domu? przebiegło przez myśl Mer­
ri. Przecież za chwilę czeka ją bezdomność, gdy powie
czytelniczka
Tyse'owi, kim w rzeczywistości jest. A on z jej powodu
zacznie cierpieć.
Wobec tego nie spieszmy się z chwilą prawdy, postanowiła.
Zwinęła się u boku swego mężczyzny i zaczęła drzemać.
Prawda kłamie, gdy rani tych, których kochamy, uprzytom­
niła sobie resztką świadomości.
Następnego dnia była piękna pogoda, a na ranczu Tyso¬
na zaczął się piknik dla donatorów. Merri zdumiał wielki ro­
żen, na którym Tyse umieścił cały połeć wołowiny, prawdo­
podobnie szynkę, i obracał to korbką nad ogniem, aż mięso
zaczęło wydzielać z siebie rozkoszne wonie.
Za chwilę mieli przyjechać pierwsi goście. Tyson był w zna­
komitym humorze i wydawał się mieć mnóstwo energii.
To odwrotnie niż ja, pomyślała Merri. Ona sama czuła się
wyczerpana po ich miłosnej nocy i właściwie ledwie stała na
nogach. Jednak uśmiechała się i starała się być dzielna.
- Wyglądasz chyba na szczęśliwą? - zauważyła Jewel, która
pojawiła się na tarasie z koszykiem pieczywa. - Czy to dlatego,
że piknik ci się udał, czy też... że Tyson wreszcie wrócił?
Wyglądam na szczęśliwą?
Cóż, może i była szczęśliwa... Chociaż klęska czaiła się
tak blisko.
- Pewnie z obu powodów - postarała się uśmiechnąć.
Jewel postawiła koszyk i skinęła ręką, przywołując Mer­
ri bliżej.
- Zauważyłam, jak na ciebie patrzy ten mój chłopak. Coś
mi się zdaje, że oboje cieszycie się bardzo z jego powrotu do
domu.
czytelniczka
Merri automatycznie zerknęła w stronę Tysona, zajętego
rożnem. Z podwiniętymi rękawami, w swojej błękitnej ko­
szuli i nowych dżinsach, i oświetlony ogniskiem, wydawał
się wcieleniem męskości.
- Umiałaś w jakiś sposób sprawić - Jewel pochyliła się ku
Merri - że Tyse zupełnie inaczej teraz wygląda i postępuje... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •