[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głęboko i zaraz zaczął kaszleć, pluć i prychać, bo razem z powietrzem wciągnął do ust kilka
kropel krwi - ich małe mgławice i galaktyki płynęły przez korytarz w różne strony, wirując i
rozszerzając się. Nagłe wtargnięcie Schwarza wprowadziło chaos do tego kosmosu czerwieni, w
przyspieszonym tempie rosła entropia we wszechświecie wyzwolonego osocza. Niemiec patrzył
szeroko otwartymi oczyma, chłonął światło i ciemność. Kto był Pierwszą Przyczyną, gdzie jest
Sprawca owego Little Big Bangu, jak brzmi imię Boga krwi?
- Ktokolwiek! - krzyknął Schwarz na ogólnym.
- Emmanuel - rzekł Emmanuel.
Gdyby
nie
coleta,
Schwarzowi
włosy
chyba
stanęłyby
dęba.
Nie
wiedział,
co
robić;
a
doprawdy
nieczęsto
zdarzało
mu
się
popaść
w
takie
niezdecydowanie.
Opanowała
go
wizja
totalnego horroru: on jeden żywy na pokładzie Armstronga 7, reszta trupy. Tylko ten elf. I
Kamień.
29
- Co tam się dzieje? - spytała Jaqueritte.
- Dzięki Bogu - odetchnął Schwarz. - Hrabia nie żyje.
- Co?
- Korytarz na trzecim. Dryfuje sobie ku dziurze. Krew wszędzie.
- Kto...
- Cisza!
- Tak.
- Nie ja - szepnął Schwarzowi Emmanuel.
Schwarz miał już pewność, że elf kompletnie zwariował.
Podpłynął do drzwi kabiny hrabiego i nacisnął przycisk.
- Wyjdź - rzekł.
Yusuf nie pytał, wyszedł. Był w białym dresie, brodę miał świeżo przystrzyżoną. Spojrzał
na
nagiego
Niemca,
rozglądnął
się
po
korytarzu
upstrzonym
lśniącymi
drobinami
ciemnej
czerwieni. Chwilę myślał. Wreszcie spytał (na głos, poza dospekiem):
- Kto?
Schwarz
ułożył
palce
w
literę
M.
Arab
skinął
głową.
Jeszcze
raz
rozglądnął
się
po
korytarzu. Schwarz wskazał kierunek. Ruszyli.
Owa wspomniana przez Niemca dziura ziała w poszyciu Breneki po jej przeciwnej kabinom
mieszkalnym
stronie.
Rana
w
ciele
habitatu
sięgała
aż
do
granicy
drugiego
poziomu,
co
wymusiło przerwanie pierścienia poziomu trzeciego - “niższego”, a więc zewnętrznego - przez
zamknięcie
sąsiednich
grodzi.
Prócz
zakłócenia
cyrkulacji
powietrza
powodowało
to
pewne
niedogodności przy poruszaniu się po Brenece; teraz na przykład najkrótsza droga z pakamery
do sanitariatu - pomieszczenia te leżały po dwóch stronach dziury - wymuszała obejście górą,
przez pokład wyżej: drabiną w górę i drabiną w dół.
Mścisłowskiego zastali w kącie, przyciśniętego do zatrzaśniętej grodzi, za którą wrzała
lodowata nicość, niewidzialna, acz dla każdego boleśnie wyobrażalna. Schwarz obrócił się do
góry nogami, aby spojrzeć na hrabiego identycznie spionizowanym. Krakowianin był w swoim
zwykłym ubraniu, czarnym elastycznym dresie antyperspiracyjnym, ze srebrnym logo księżycowego
domu mody na piersi. Twarz wykrzywiał mu straszliwy grymas - hrabia wytrzeszczał oczy i niemo
krzyczał, w szeroko otwartych ustach widzieli jego pokrwawiony język, zapewne wielokrotnie
przegryziony. Co do przyczyny śmierci, to była ona jasna od pierwszego zerknięcia, podobnie
jak w przypadku Godivy. Mścisłowski miał mianowicie zmiażdżoną klatkę piersiową. Jedno z
odłamanych żeber przebiło skórę i materiał i wystawało z jego gładkiej czerni chropowatą
bielą w karminie mokrych smug. Hrabia, zawsze jakiś patykowaty i chorobliwie chuderlawy,
teraz wyglądał na nieomal przełamanego w jednej trzeciej długości, jak gdyby ktoś próbował mu
wymodelować
dodatkową,
pszczelą
talię
niżej
mostka.
No
i
dało
to
efekt
analogiczny
do [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
głęboko i zaraz zaczął kaszleć, pluć i prychać, bo razem z powietrzem wciągnął do ust kilka
kropel krwi - ich małe mgławice i galaktyki płynęły przez korytarz w różne strony, wirując i
rozszerzając się. Nagłe wtargnięcie Schwarza wprowadziło chaos do tego kosmosu czerwieni, w
przyspieszonym tempie rosła entropia we wszechświecie wyzwolonego osocza. Niemiec patrzył
szeroko otwartymi oczyma, chłonął światło i ciemność. Kto był Pierwszą Przyczyną, gdzie jest
Sprawca owego Little Big Bangu, jak brzmi imię Boga krwi?
- Ktokolwiek! - krzyknął Schwarz na ogólnym.
- Emmanuel - rzekł Emmanuel.
Gdyby
nie
coleta,
Schwarzowi
włosy
chyba
stanęłyby
dęba.
Nie
wiedział,
co
robić;
a
doprawdy
nieczęsto
zdarzało
mu
się
popaść
w
takie
niezdecydowanie.
Opanowała
go
wizja
totalnego horroru: on jeden żywy na pokładzie Armstronga 7, reszta trupy. Tylko ten elf. I
Kamień.
29
- Co tam się dzieje? - spytała Jaqueritte.
- Dzięki Bogu - odetchnął Schwarz. - Hrabia nie żyje.
- Co?
- Korytarz na trzecim. Dryfuje sobie ku dziurze. Krew wszędzie.
- Kto...
- Cisza!
- Tak.
- Nie ja - szepnął Schwarzowi Emmanuel.
Schwarz miał już pewność, że elf kompletnie zwariował.
Podpłynął do drzwi kabiny hrabiego i nacisnął przycisk.
- Wyjdź - rzekł.
Yusuf nie pytał, wyszedł. Był w białym dresie, brodę miał świeżo przystrzyżoną. Spojrzał
na
nagiego
Niemca,
rozglądnął
się
po
korytarzu
upstrzonym
lśniącymi
drobinami
ciemnej
czerwieni. Chwilę myślał. Wreszcie spytał (na głos, poza dospekiem):
- Kto?
Schwarz
ułożył
palce
w
literę
M.
Arab
skinął
głową.
Jeszcze
raz
rozglądnął
się
po
korytarzu. Schwarz wskazał kierunek. Ruszyli.
Owa wspomniana przez Niemca dziura ziała w poszyciu Breneki po jej przeciwnej kabinom
mieszkalnym
stronie.
Rana
w
ciele
habitatu
sięgała
aż
do
granicy
drugiego
poziomu,
co
wymusiło przerwanie pierścienia poziomu trzeciego - “niższego”, a więc zewnętrznego - przez
zamknięcie
sąsiednich
grodzi.
Prócz
zakłócenia
cyrkulacji
powietrza
powodowało
to
pewne
niedogodności przy poruszaniu się po Brenece; teraz na przykład najkrótsza droga z pakamery
do sanitariatu - pomieszczenia te leżały po dwóch stronach dziury - wymuszała obejście górą,
przez pokład wyżej: drabiną w górę i drabiną w dół.
Mścisłowskiego zastali w kącie, przyciśniętego do zatrzaśniętej grodzi, za którą wrzała
lodowata nicość, niewidzialna, acz dla każdego boleśnie wyobrażalna. Schwarz obrócił się do
góry nogami, aby spojrzeć na hrabiego identycznie spionizowanym. Krakowianin był w swoim
zwykłym ubraniu, czarnym elastycznym dresie antyperspiracyjnym, ze srebrnym logo księżycowego
domu mody na piersi. Twarz wykrzywiał mu straszliwy grymas - hrabia wytrzeszczał oczy i niemo
krzyczał, w szeroko otwartych ustach widzieli jego pokrwawiony język, zapewne wielokrotnie
przegryziony. Co do przyczyny śmierci, to była ona jasna od pierwszego zerknięcia, podobnie
jak w przypadku Godivy. Mścisłowski miał mianowicie zmiażdżoną klatkę piersiową. Jedno z
odłamanych żeber przebiło skórę i materiał i wystawało z jego gładkiej czerni chropowatą
bielą w karminie mokrych smug. Hrabia, zawsze jakiś patykowaty i chorobliwie chuderlawy,
teraz wyglądał na nieomal przełamanego w jednej trzeciej długości, jak gdyby ktoś próbował mu
wymodelować
dodatkową,
pszczelą
talię
niżej
mostka.
No
i
dało
to
efekt
analogiczny
do [ Pobierz całość w formacie PDF ]