[ Pobierz całość w formacie PDF ]
długimi ogonkami, jakby ka\dą z osobna pod spojrzeniem Bonnie
wydrapywał nó\. Kiedy czytała wiadomość, jej zdenerwowanie
rosło.
Stefano,
Mo\e rozwią\emy ten problem jak d\entelmeni? Mam
dziewczynę. Przyjdz na starą farmę w lesie po zmierzchu, to
porozmawiamy, tylko my dwaj. Przyjdz sam, a ją uwolnię.
Przyprowadz kogoś, a zginie.
Nie było podpisu, ale na dole kartki pojawiły się słowa:
To ma zostać między nami.
- Jaką dziewczynę? - spytał Matt, patrząc na Bonnie, to na
Meredith, jakby chciał się upewnić, \e obie tam jeszcze są. - Jaką
dziewczynę?
Jednym ruchem Meredith rozdarła opakowanie paczki i wyjęła
jej zawartość. Bladozieloną apaszkę z wzorem w winorośl i liście.
Bonnie doskonale ją pamiętała i momentalnie zobaczyła przed
oczami ten obraz. Konfetti, prezenty urodzinowe, orchidee i
czekolada.
- Caroline szepnęła.
Te ostatnie dwa tygodnie były takie dziwne, takie odmienne od
zwyczajnych dni szkolnego \ycia, \e prawie zapomniała o istnieniu
Caroline. Caroline wyjechała, zamieszkała w mieszkaniu wynajętym
w innym mieście, \eby uciec, \eby być bezpieczna, ale Meredith na
początku powiedziała jej: Jestem pewna, \e on mo\e cię znalezć w
Heron .
- Znów się tylko nami bawił mruknęła Bonnie. - Pozwolił
nam zajść tak daleko, a nawet pojechać zobaczyć się z twoim
dziadkiem, Meredith, a potem...
- Musiał wiedzieć zgodziła się Meredith. - Przez cały czas
musiał wiedzieć, \e szukamy tej ofiary. A teraz dał nam szach mata.
Chyba \e... - Jej ciemne oczy rozjaśniły się nagłą nadzieją. - Bonnie,
nie sądzisz, \e Caroline mogła zgubić tę apaszkę? I \e mo\e on ją
tylko znalazł?
- Nie. - Bonnie usiłowała ignorować coraz gorsze przeczucie.
Nie chciała go, nie chciała wiedzieć. Ale była pewna co do jednego:
to nie był blef. Klaus miał Caroline.
- Co teraz zrobimy? - spytała cicho.
- Wiem, czego nie zrobimy, czyli, \e nie będziemy go słuchać
powiedział Matt. - spróbujmy rozwiązać ten problem jak
d\entelmeni? To szumowina, a nie d\entelmen. To pułapka.
- Oczywiście, \e to pułapka zniecierpliwiła się Meredith. -
Czekał, a\ się dowiemy, jak go zranić, i teraz próbuje nas rozdzielić.
Ale to mu się nie uda!
Bonnie przyglądała się Stefano z rosnącym niepokojem. Bo
kiedy Matt i Meredith z oburzeniem rozmawiali, on spokojnie zło\ył
list i wsunął go z powrotem do koperty. A teraz stał i się gapił, i nic
z tego, co się dokoła działo, nie docierało do niego. Popatrzył na
przestraszoną Bonnie.
- Mo\emy się postarać, \eby ten plan obrócił się przeciwko
niemu, prawda, Stefano? - mówił Matt. - Nie sądzisz?
- Sądzę zaczął Stefano ostro\nie, koncentrując się na ka\dym
wymawianym słowie \e pójdę do lasu po zmierzchu.
Matt pokiwał głową i jak typowy rozgrywający, którym
przecie\ był, zaczął konstruować plan akcji.
- Dobra, ty odwrócisz jego uwagę. A tymczasem nasza trójka...
- Wasza trójka ciągnął Stefano tak samo dobitnie, patrząc mu
prosto w oczy pójdziecie do domu. I poło\y się spać.
Zdenerwowanej Bonnie cisza dzwoniła w uszach. Pozostali
gapili się tylko na Stefano.
Wreszcie Meredith powiedziała lekkim tonem:
- No có\, trudno nam go będzie złapać, le\ąc w łó\kach, chyba
\e oka\e się tak uprzejmym, \eby odwiedzić nas w domu.
To przełamało napięcie i odezwał się Matt:
- Dobra, Stefano, ja rozumiem twoje zdanie w tej sprawie... -
Ale Stefano mu przerwał.
- Matt, ja mówię śmiertelnie powa\nie. Klaus ma rację, to
sprawa między nim a mną. A zapowiedział, \e jeśli nie przyjdę sam,
skrzywdzi Caroline. Więc idę sam. Taka jest moja decyzja.
- Wybierasz się na własny pogrzeb wycedziła Bonnie. -
Stefano, zwariowałeś. Nie mo\esz.
- No to się przekonasz.
- Nie pozwolimy ci...
- A uwa\asz spytał Stefano, patrząc na nią \e mo\esz mnie
w jakiś sposób powstrzymać?
Zapadło bardzo niezręczne milczenie. Patrząc na niego, Bonnie
miała wra\enie, \e Stefano się zmienia na jej oczach. Rysy twarzy
stały się ostrzejsze, postawa się zmieniła, jakby dla przypomnienia,
\e pod ciuchami kryły się gibkie, sprę\yste mięśnie drapie\nika.
Nagle zrobił się zupełnie niedostępny, jakby obcy. Przera\ający.
Bonnie odwróciła wzrok.
- Porozmawiajmy rozsądnie łagodził Matt, zmieniając
taktykę. - Uspokójmy się i omówmy to...
- Nie ma co omawiać. Ja idę. Wy nie.
- Jesteś nam winien coś więcej, Stefano strąciła się Meredith
i Bonnie poczuła wdzięczność za ten jej spokojny głos. - No i dobra,
mo\esz nas tu porozdzielać na strzępy, świetnie, wcale nie
twierdzimy, \e nie. Sami widzimy. Ale po wszystkim, przez co
przeszliśmy razem, zasługujemy na rozmowę, zanim tam pognasz.
- Mówiłeś, \e dziewczyny te\ mają prawo do tej walki - dodał
Matt. - Kiedy zmieniłeś zdanie?
- Kiedy się dowiedziałem, kim jest zabójca! - powiedział
Stefano. - Klaus jest tu ze względu na mnie.
- Nie, nieprawda! - zawołała Bonnie. - Czy to ty zmusiłeś
Elenę do zabicia Katherine?
- Przeze mnie Katherine wróciła do Klausa! Tak to wszystko
się zaczęło. I to ja wmieszałem w to Caroline, gdyby nie ja, nigdy
nie znienawidziłaby Eleny, nigdy nie zeszłaby się z Tylerem. Mam
wobec niej pewne zobowiązanie.
- Ty po prostu chcesz w to wierzyć! - Bonnie prawie
wrzasnęła. - Klaus nienawidzi nas wszystkich! Czy ty naprawdę
myślisz, \e on ci pozwoli stamtąd odejść? Uwa\asz, \e planuje nam
dać potem wszystkim spokój?
- Nie powiedział Stefano i wziął do ręki gałąz opartą o
ścianę. Wyjął nó\ Matta z własnej kieszeni i zaczął nim ostrugiwać
ją z mniejszych gałązek, zamieniając w prostą, białą włócznię.
- Och, super, więc szykujesz się do walki jeden na jednego! -
wyrzucił Matt wściekły. - Czy ty nie widzisz, jaka to głupota?
Pchasz się prosto w zastawioną pułapkę! - Podszedł o krok do
Stefano. - Mo\e wydaje ci się, \e nasza trójka nie zdoła cię
powstrzymać...
- Nie, Matt. - Głos Meredith był cichy i spokojny. - To na nic. -
Stefano spojrzał na nią, ale ona wstrzymała jego spojrzenie z twarzą
spokojną i opanowaną. - Więc postanowiłeś spotkać się z Klausem
w pojedynkę, Stefano.
W porządku. Ale zanim pójdziesz, przynajmniej zapewnij sobie w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
długimi ogonkami, jakby ka\dą z osobna pod spojrzeniem Bonnie
wydrapywał nó\. Kiedy czytała wiadomość, jej zdenerwowanie
rosło.
Stefano,
Mo\e rozwią\emy ten problem jak d\entelmeni? Mam
dziewczynę. Przyjdz na starą farmę w lesie po zmierzchu, to
porozmawiamy, tylko my dwaj. Przyjdz sam, a ją uwolnię.
Przyprowadz kogoś, a zginie.
Nie było podpisu, ale na dole kartki pojawiły się słowa:
To ma zostać między nami.
- Jaką dziewczynę? - spytał Matt, patrząc na Bonnie, to na
Meredith, jakby chciał się upewnić, \e obie tam jeszcze są. - Jaką
dziewczynę?
Jednym ruchem Meredith rozdarła opakowanie paczki i wyjęła
jej zawartość. Bladozieloną apaszkę z wzorem w winorośl i liście.
Bonnie doskonale ją pamiętała i momentalnie zobaczyła przed
oczami ten obraz. Konfetti, prezenty urodzinowe, orchidee i
czekolada.
- Caroline szepnęła.
Te ostatnie dwa tygodnie były takie dziwne, takie odmienne od
zwyczajnych dni szkolnego \ycia, \e prawie zapomniała o istnieniu
Caroline. Caroline wyjechała, zamieszkała w mieszkaniu wynajętym
w innym mieście, \eby uciec, \eby być bezpieczna, ale Meredith na
początku powiedziała jej: Jestem pewna, \e on mo\e cię znalezć w
Heron .
- Znów się tylko nami bawił mruknęła Bonnie. - Pozwolił
nam zajść tak daleko, a nawet pojechać zobaczyć się z twoim
dziadkiem, Meredith, a potem...
- Musiał wiedzieć zgodziła się Meredith. - Przez cały czas
musiał wiedzieć, \e szukamy tej ofiary. A teraz dał nam szach mata.
Chyba \e... - Jej ciemne oczy rozjaśniły się nagłą nadzieją. - Bonnie,
nie sądzisz, \e Caroline mogła zgubić tę apaszkę? I \e mo\e on ją
tylko znalazł?
- Nie. - Bonnie usiłowała ignorować coraz gorsze przeczucie.
Nie chciała go, nie chciała wiedzieć. Ale była pewna co do jednego:
to nie był blef. Klaus miał Caroline.
- Co teraz zrobimy? - spytała cicho.
- Wiem, czego nie zrobimy, czyli, \e nie będziemy go słuchać
powiedział Matt. - spróbujmy rozwiązać ten problem jak
d\entelmeni? To szumowina, a nie d\entelmen. To pułapka.
- Oczywiście, \e to pułapka zniecierpliwiła się Meredith. -
Czekał, a\ się dowiemy, jak go zranić, i teraz próbuje nas rozdzielić.
Ale to mu się nie uda!
Bonnie przyglądała się Stefano z rosnącym niepokojem. Bo
kiedy Matt i Meredith z oburzeniem rozmawiali, on spokojnie zło\ył
list i wsunął go z powrotem do koperty. A teraz stał i się gapił, i nic
z tego, co się dokoła działo, nie docierało do niego. Popatrzył na
przestraszoną Bonnie.
- Mo\emy się postarać, \eby ten plan obrócił się przeciwko
niemu, prawda, Stefano? - mówił Matt. - Nie sądzisz?
- Sądzę zaczął Stefano ostro\nie, koncentrując się na ka\dym
wymawianym słowie \e pójdę do lasu po zmierzchu.
Matt pokiwał głową i jak typowy rozgrywający, którym
przecie\ był, zaczął konstruować plan akcji.
- Dobra, ty odwrócisz jego uwagę. A tymczasem nasza trójka...
- Wasza trójka ciągnął Stefano tak samo dobitnie, patrząc mu
prosto w oczy pójdziecie do domu. I poło\y się spać.
Zdenerwowanej Bonnie cisza dzwoniła w uszach. Pozostali
gapili się tylko na Stefano.
Wreszcie Meredith powiedziała lekkim tonem:
- No có\, trudno nam go będzie złapać, le\ąc w łó\kach, chyba
\e oka\e się tak uprzejmym, \eby odwiedzić nas w domu.
To przełamało napięcie i odezwał się Matt:
- Dobra, Stefano, ja rozumiem twoje zdanie w tej sprawie... -
Ale Stefano mu przerwał.
- Matt, ja mówię śmiertelnie powa\nie. Klaus ma rację, to
sprawa między nim a mną. A zapowiedział, \e jeśli nie przyjdę sam,
skrzywdzi Caroline. Więc idę sam. Taka jest moja decyzja.
- Wybierasz się na własny pogrzeb wycedziła Bonnie. -
Stefano, zwariowałeś. Nie mo\esz.
- No to się przekonasz.
- Nie pozwolimy ci...
- A uwa\asz spytał Stefano, patrząc na nią \e mo\esz mnie
w jakiś sposób powstrzymać?
Zapadło bardzo niezręczne milczenie. Patrząc na niego, Bonnie
miała wra\enie, \e Stefano się zmienia na jej oczach. Rysy twarzy
stały się ostrzejsze, postawa się zmieniła, jakby dla przypomnienia,
\e pod ciuchami kryły się gibkie, sprę\yste mięśnie drapie\nika.
Nagle zrobił się zupełnie niedostępny, jakby obcy. Przera\ający.
Bonnie odwróciła wzrok.
- Porozmawiajmy rozsądnie łagodził Matt, zmieniając
taktykę. - Uspokójmy się i omówmy to...
- Nie ma co omawiać. Ja idę. Wy nie.
- Jesteś nam winien coś więcej, Stefano strąciła się Meredith
i Bonnie poczuła wdzięczność za ten jej spokojny głos. - No i dobra,
mo\esz nas tu porozdzielać na strzępy, świetnie, wcale nie
twierdzimy, \e nie. Sami widzimy. Ale po wszystkim, przez co
przeszliśmy razem, zasługujemy na rozmowę, zanim tam pognasz.
- Mówiłeś, \e dziewczyny te\ mają prawo do tej walki - dodał
Matt. - Kiedy zmieniłeś zdanie?
- Kiedy się dowiedziałem, kim jest zabójca! - powiedział
Stefano. - Klaus jest tu ze względu na mnie.
- Nie, nieprawda! - zawołała Bonnie. - Czy to ty zmusiłeś
Elenę do zabicia Katherine?
- Przeze mnie Katherine wróciła do Klausa! Tak to wszystko
się zaczęło. I to ja wmieszałem w to Caroline, gdyby nie ja, nigdy
nie znienawidziłaby Eleny, nigdy nie zeszłaby się z Tylerem. Mam
wobec niej pewne zobowiązanie.
- Ty po prostu chcesz w to wierzyć! - Bonnie prawie
wrzasnęła. - Klaus nienawidzi nas wszystkich! Czy ty naprawdę
myślisz, \e on ci pozwoli stamtąd odejść? Uwa\asz, \e planuje nam
dać potem wszystkim spokój?
- Nie powiedział Stefano i wziął do ręki gałąz opartą o
ścianę. Wyjął nó\ Matta z własnej kieszeni i zaczął nim ostrugiwać
ją z mniejszych gałązek, zamieniając w prostą, białą włócznię.
- Och, super, więc szykujesz się do walki jeden na jednego! -
wyrzucił Matt wściekły. - Czy ty nie widzisz, jaka to głupota?
Pchasz się prosto w zastawioną pułapkę! - Podszedł o krok do
Stefano. - Mo\e wydaje ci się, \e nasza trójka nie zdoła cię
powstrzymać...
- Nie, Matt. - Głos Meredith był cichy i spokojny. - To na nic. -
Stefano spojrzał na nią, ale ona wstrzymała jego spojrzenie z twarzą
spokojną i opanowaną. - Więc postanowiłeś spotkać się z Klausem
w pojedynkę, Stefano.
W porządku. Ale zanim pójdziesz, przynajmniej zapewnij sobie w [ Pobierz całość w formacie PDF ]