[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmarzła.
- Dziękuję, Ma. Nie zostanę tu długo, ale dopóki nie znajdę
nowej pracy, chciałabym być jak najbliżej moich starych przyja-
ciół.
- Możesz zostać, jak długo chcesz, skarbie. Twoi znajomi
często wpadają tu w soboty. Nie wybrałabyś się do internatu, że-
by ich odwiedzić?
- Zrobię to.
Ale Emma nie poszła odwiedzić koleżanek. Założyła kupiony
w Manchesterze sweter, dżinsy i wyszła na spacer. Doszła do tyl-
nej bramy szpitala, za którą stał dom Simona. Nic się nie zmienił.
Był tam jak zawsze - solidny i dostojny. Nawet stary owczarek
leżał na schodku i machał ogonem na jej widok.
Czy mogła tak po prostu podejść do drzwi? Nie widziała, że-
by w oknach paliły się światła. Może Simon wyjechał po pogrze-
bie? Wcale by się nie zdziwiła. Tyle lat żył uwiązany do tego
miejsca, że teraz miał prawo się stąd wyrwać. A może wciąż był
w pracy? Dochodziła szósta. Przeważnie o tej porze kończył ope-
rować.
Stała w bramie, wpatrując się w ciemne okna i przypomina-
jąc sobie noc, w którą Simon uratował ją i Garetha. Po dziesięciu
minutach zaczęły marznąć jej nogi. Zdecydowała, że Simona nie
ma w domu. Dlaczego się z nią nie skontaktował? Powinna była
spytać o niego Ma albo Arthura. Wróciła rozczarowana do go-
spody. Właśnie kiedy wchodziła do środka, drogą przejechał zie-
lony jaguar, ale się nie zatrzymał. Obejrzała się za nim, lecz na-
tychmiast pożałowała, że to zrobiła. Obok kierowcy siedziała ja-
sna blondynka.
Zamierzała pójść prosto do siebie i położyć się do łóżka, ale
przy barze zauważyła Billa Kenyona. Rozmawiał z jakimś leka-
rzem, którego nazwiska nie znała, ale usłyszała, że mówią o
144
S
R
Simonie. Przeszła nie zauważona za nimi i usiadła na zwykłym
miejscu, ukryta za gęsto rosnącym bluszczem.
Nie, nigdy nikomu nie mówił. Chyba teraz nie robi mu to
wielkiej różnicy W końcu prawda musiała wyjść na jaw. Nikt nie
wiedział, że ta biedna kobieta jest chora, dopóki nie rozwinęło się
zapalenie płuc. Zbyt pózno wkroczyliśmy z antybiotykami. Na
szczęście nie cierpiała. Po prostu pewnego dnia się nie obudziła.
Zadzwonił do mnie i od razu przewiezliśmy ją do szpitala. Była
nieprzytomna i nie miała większych szans.
Czy jej utrata pamięci mogła mieć wpływ na rozwój choroby,
która ją ostatecznie zabiła?
Z pewnością. Elizabeth nie pamiętała, co to jest zapalenie
płuc, więc nie zdradzała żadnych obaw. Simon powiedział, że nie
kasłała i nie miał powodu, żeby ją dokładnie zbadać. Zawsze mi
żal, kiedy umiera człowiek, ale w tym przypadku to było wyzwo-
lenie dla nich obojga.
Arthur ponownie napełnił im szklanki i obaj mężczyzni za-
częli mówić o czymś innym. Emma poczekała, aż wyjdą, i cicho
poszła na górę do swego pokoju. Przypomniała sobie, jak Simon
mówił jej, żeby korzystała z życia i umawiała się z kim tylko ze-
chce. Może sam zastosował się do tej rady? Mógł ją jednak po-
wiadomić o śmierci Liz. Nie spodziewała się, że przyjdzie jej do-
wiedzieć się o tym z gazety. Następny dzień obudził Emmę tak
czystym błękitem nieba i tak radosnym śpiewem ptaków, że jakoś
nie mogła się smucić. Postanowiła, że będzie czekać przed do-
mem Simona tak długo, aż go tam zastanie. Na razie postanowiła
coś zjeść i wybrać się na spacer na wrzosowiska. Chciała zapo-
mnieć o kłopotach, które ją dręczyły i o dylematach, jakie towa-
rzyszyły jej od dnia, w którym poznała Simona Warwicka.
145
S
R
Spacer dobrze jej zrobił. Słońce przygrzewało dość mocno,
jak na tę porę roku, a w powietrzu unosił się zapach świeżej trawy
i kwitnących kwiatów. Po spacerze wróciła do gospody i napiła
się gorącej herbaty. Przez cały dzień zastanawiała się, czy nie
powinna powiadomić jakoś Simona o swoim powrocie do Forre-
stall. Takie bierne czekanie wprawiało ją w zły nastrój. Jednak po
dłuższym namyśle stwierdziła, że nie był to najlepszy pomysł.
Przecież ta blondynka mogła okazać się jego dziewczyną. W koń-
cu podczas jej nieobecności mógł kogoś poznać. Otrząsnęła się i
spojrzała na zegarek. Była dokładnie szósta. Postanowiła odbyć
jeszcze jeden spacer tego dnia. Tym razem zamierzała jednak
pójść prosto do domu Simona i zadzwonić do drzwi. Powróciła jej
pewność siebie. Może ta blondynka to tylko jakaś pasażerka, któ-
rą podwoził... Przyspieszyła kroku. Już widziała wyraz zdziwienia
na jego twarzy i błysk szczęścia w oczach...
Kiedy podeszła bliżej domu, usłyszała czyjeś kroki. Pomyśla-
ła, że zrobi mu niespodziankę i schowa się za drzewem. Dopiero
kiedy ten ktoś się zbliżył, zdała sobie sprawę, że nie były to kroki
Simona. Wyjrzała zza drzewa i zobaczyła ubraną w elegancką
czarną sukienkę Caroline Brett, która właśnie podnosiła rękę, że-
by nacisnąć dzwonek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •