[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jak zamierzasz się za to zabrać?
Zamyśliłem się
- Trzeba będzie znalezć dobry punkt do rozpoczęcia podkopu - zauważyłem. -
Pojezdzimy po otaczających więzienie uliczkach?
Maciek posłusznie zakręcił w cuchnący zaułek biegnący równolegle. Większość
domów stojących obok wyglądała fatalnie. Mury z suszonej cegły pękały, odpadało od nich
wapno. Bramy wypaczyły się.
- Te kwartały idą za kilka miesięcy do wyburzenia - wyjaśnił nasz przyjaciel. - Jakaś
zachodnia firma wykupiła tu grunt pod budowę zakładów przemysłowych.
- A, więc część mieszkańców mogła się już wyprowadzić - ucieszyłem się. - To
bardzo dobrze.
- Jesteśmy dość daleko - zauważył szef. - Oddziela nas podwójny rząd domów i
jeszcze do tego szeroka ulica pod murami.
- Na oko dziewięćdziesiąt metrów - dodał Maciek.
Dojechaliśmy do końca zaułka i wjechaliśmy w następny. Tu domy wyglądały na
całkowicie opuszczone.
- Szkoda tej dzielnicy - powiedział Pan Samochodzik. - %7łyli sobie ludzie od setek lat,
a teraz w miejsce tradycyjnej zabudowy powstaną koszmary z betonu...
- Tak bywa - powiedział Maciek. - Przychodzi kapitał i niszczy starą tkankę miasta. W
tym wypadku chyba zadecydowała bliskość więzienia. W fabryce zatrudnić można
osadzonych.
- Wybierzmy sobie jakiś dom - zaproponował szef.
- Może ten? - Maciek zjechał z ulicy.
Wyskoczyłem i popchnąłem starą drewnianą bramę. Zawiasy ustąpiły ze zgrzytem.
Widocznie od dawna nikt ich nie oliwił. Trabancik wtoczył się na podwórze i zamknęliśmy
wrota. Rozejrzałem się wokoło. Nieduży placyk pośrodku otaczały jakieś pomieszczenia.
Okna wychodziły na podwórze. W niektórych były jeszcze szyby. Maciek wyciągnął z
samochodu pistolet maszynowy i otworzył drzwi. Weszliśmy. Pokoje, spora kuchnia,
łazienka... Wszystko pokryte już kurzem. W powietrzu unosiła się charakterystyczna woń
stęchlizny - zapach zaniedbania, opuszczenia... Właściciele zostawili nawet nieco mebli, tych
najbardziej zniszczonych, niepotrzebnych.
- Tu chyba będzie najlepiej - Maciek tupnął nogą w podłogę pokrytą terakotowymi
kafelkami. - Za tą ścianą jest dom, a dalej ulica i wiezienie. Z grubsza znajdujemy się
naprzeciw tej części, gdzie w starym forcie trzymają naszego klienta.
Szef uśmiechnął się.
- Widzę, że przyswajasz sobie knajackie wyrażenia.
Nasz przyjaciel westchnął.
- Ostatecznie mamy włamać się do pudła - powiedział.
Zastanawiałem się dłuższą chwilę wędrując spokojnie wzdłuż ścian.
- Będziemy potrzebowali ludzi - zwróciłem się do Maćka.
Spoważniał.
- Ilu? - zapytał konkretnie.
- Co najmniej dziesięciu. Do tego narzędzia. Motykę, kilof, bo świdra górniczego
chyba nie zdołasz załatwić? Młot pneumatyczny, kilka metrów sześciennych styropianu do
wyciszenia. Do tego kosze na ziemię i jakieś taczki, najlepiej trzy pary.
Zanotował to na kartce.
- Coś jeszcze?
- Deski. Aącznic kilkanaście metrów sześciennych.
- Będziemy je wyłamywać z sufitu - powiedział spokojnie. - Nad nami jest jeszcze
dach., a tym, którzy tu mieszkali, sufity już niepotrzebne. Zresztą są jeszcze podłogi w
niektórych pomieszczeniach.
- Co zrobimy z wydobywaną ziemią? - zaniepokoił się pan Tomasz.
- %7ładen problem - uśmiechnąłem się. - Będziemy ją wysypywali tutaj, w tych pustych
pokojach. Kiedy będą robotnicy?
- Jutro - powiedział Maciek. - Oczywiście muszą to być ludzie godni zaufania...
Wezmę tych z oddziału Mapete.
- Tak. Poza tym ze względów bezpieczeństwa dopóki nie ukończymy podkopu, będą
musieli zostać na miejscu.
- Też nie problem. Rozłoży się im maty do spania, a posiłki będę dowoził z hotelu.
Uśmiechnąłem się do swoich myśli.
- Skąd pomysł z podkopem? - zapytał mnie Maciek.
Siedzieliśmy w hotelowej jadalni pałaszując ostro przyprawioną baraninę. Szef w
drugim końcu stołu zabawiał córkę właściciela i jej braci opowiadając coś po francusku.
- Wychowywałeś się daleko od kraju, ale może mówi ci coś przezwisko Szpicbródka?
Zmarszczył czoło.
- Nie - pokręcił głową. - Nic a nic.
- Był to chyba ostatni na świecie włamywacz dżentelmen - powiedziałem w zadumie.
- Szpicbródka miał wyjątkowo szlachetny wygląd. Zdaje się, że pochodził z inteligencji, która
z czasem trochę się wykoleiła... Kroniki kryminalne w przedwojennej warszawskiej prasie
wspominają, że jego wygląd wzbudzał zaufanie. Można go było wziąć za inżyniera czy
lekarza. Miał nienaganne maniery, a u dołu twarzy nosił blond bródkę przyciętą w szpic. Stąd
właśnie wzięło się jego przezwisko. W życiu nie splamił się uczciwą pracą. Wypełniając
kiedyś ankietę wpisał jako zawód złodziej bankowy...
- Mikołaj II wypełniając ankietę podczas spisu powszechnego w Rosji jako zawód
wpisał: car - gospodarz ziemi rosyjskiej... A na przykład rewolucjonista Borys Sawinkow
wpisał w rubryce zawód - morderca... - wtrącił pan Tomasz z końca stołu.
- Szpicbródka, naprawdę noszący nazwisko Henryk Cichocki, zaczął karierę w głębi
Rosji jeszcze przed rewolucją. Między innymi rozpruł kasy banku w Rostowie nad Donem, co
przyniosło łupy obliczone na blisko milion rubli w złocie. Nie był w tej profesji odosobniony.
Rabowaniem banków i konwojów pieniężnych zajmowali się tam w tym czasie niejaki Józef
Dżugaszwili, szerzej znany jako Stalin, oraz towarzysz Wiesław, pózniej znany jako
marszałek Józef Piłsudski. W przeciwieństwie jednak do tych dwóch panów Szpicbródka
rabował pieniądze nie na potrzeby tajnych organizacji, ale na swoje własne. Poza tym oni szli
do celu po trupach konwojentów, a on można powiedzieć kulturalnie rozpruwał kasy
bankowe. Po rewolucji opuścił Rosję i uszczęśliwił ojczyznę swoim pojawieniem się...
Najbardziej znanym jego numerem był tak zwany  skok na fabrykę pieniędzy . Starzy
warszawiacy pamiętają jeszcze zapewne proces toczący się 1927 roku. Gazety zamieszczające
informacje z sali rozpraw były natychmiast rozchwytywane. W rzeczywistości  skok na
fabrykę pieniędzy był próbą włamania do drukarni banknotów. Tyle tylko, że  fabryka
pieniędzy lepiej wyglądała wybita grubą czcionką w tytułach, na pierwszych stronach gazet.
Szef znowu pogrążył się w rozmowie z naszymi gospodarzami. Widać było, że z
przyjemnością przypomina sobie francuski.
- I co dalej? - zauważyłem płonący ciekawością wzrok Maćka.
- Policja została zawiadomiona przez swoich konfidentów, że  Szpic coś knuje.
Zaczęto go obserwować. Jak się okazało, często bywał w pobliżu zakładów graficznych przy
skrzyżowaniu ulic Nowogrodzkiej i Chałubińskiego, opodal Alej Jerozolimskich.
- Nic mi te nazwy ulic nie mówią - westchnął Maciek.
- Przyjedziesz do Warszawy, to ci z przyjemnością pokażę to miejsce. A więc przy
Alejach Jerozolimskich znajdował się spory placyk, a na nim stał murowany dom. Plac
przylegał do parkanu otaczającego zakłady. W budynku uruchomiono lipną wytwórnię koszy
wiklinowych powszechnie wówczas używanych przy przeprowadzkach. W bramie siedział
jeden z ludzi Szpicbródki i wyplatał kosz. Podobno koło nogi miał zakopany przewód
elektryczny i w razie czego mógł zaalarmować kumpli. Takie też było jego zadanie. W
domku urządzono wlot podkopu. Ziemię ładowano w kosze, które ciężarówką wywożono za
miasto i wysypywano w ustronnych miejscach. Podkop miał przekrój 75x75 centymetrów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •