[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przestronne i zbytkownie wyposażone. Uczciwie panu powiem, że jeszcze nigdy nie
miałem
nawet w połowie tak wygodnego łóżka.
Poprowadził ich dalej korytarzem.
- Jesteśmy na miejscu, proszę pana - oznajmił. - Zawiadomię pułkownika, że pan
przyszedł.
Na drugim końcu pomieszczenia zgromadzono ze czterdzieści trumien, na ogół dość
eleganckich, chociaż niektóre miały nieco zbyt światowy wygląd. Każda stała na
oddzielnej płycie. Kilka wyposażono w koce i poduszki; przyjrzawszy się dokładniej
Mallory odkrył, że spoczywa w nich pół tuzina pogrążonych we śnie mężczyzn i kobiet
w podeszłym wieku.
Jeden staruszek miał na głowie słuchawki od walkmana i wystukiwał palcami rytm na
ściance swojej trumny.
Reszta pomieszczenia przypominała salon staroświeckiego hotelu, wprawdzie w
dobrym stanie, ale stanowczo wymagający odnowienia. Krzesła i kanapy, chociaż
głębokie i wygodne, były rozpaczliwie przestarzałe, wzór dywanu wyszedł z mody
jeszcze przed drugą wojną światową, popielniczki wydawały się bardziej eleganckie
niż funkcjonalne, a wiszące na ścianach sztychy w pozłacanych ramach były dziełem od
dawna nieżyjących i jeszcze dłużej zapomnianych artystów malarzy. Gramofon na
siedemdziesiąt osiem obrotów ozdobiony wizerunkiem psa słuchającego głosu swego
pana - His Master s Voice - odtwarzał jedną z mniej znanych miłosnych ballad
Rudy ego Vallee. Na krzesłach i kanapach siedzieli mężczyzni i kobiety, wszyscy
raczej nie pierwszej młodości. Kilku panów ubranych było po domowemu w białe
kostiumy do tenisa, jeden miał na sobie sportową koszulę, sweter bez rękawów,
skórzaną golfową czapeczkę, pumpy i spiczaste buty, pozostali jednak nosili ciemne
garnitury, białe koszule ze sztywnymi kołnierzykami i uroczyste krawaty. Wszystkie
kobiety były we wzorzystych sukniach albo praktycznych kostiumach i prawie
wszystkie miały kapelusze z woalkami; niektóre nałożyły giemzowe rękawiczki, pewna
zaś sędziwa, siwowłosa dama o królewskiej postawie otuliła się w futro pozszywane z
lisich łap, łebków i ogonów, przy czym każdy łeb wgryzał się zażarcie w
poprzedzający go ogon. Prawie wszyscy mężczyzni i kobiety trzymali w dłoniach
filigranowe filiżaneczki z kawą i prawie wszyscy pogryzali ciasteczka lub paszteciki.
Na samym końcu, obok trumien, siedziała krępa, tryskająca energią kobieta. Miała
kasztanowate włosy, zwinięte w ciasny węzeł i nietknięte siwizną, chociaż Mallory
ocenił jej wiek na sześćdziesiąt do sześćdziesięciu pięciu lat. Ubrana była w brązowy
tweedowy żakiet, wełnianą spódnicę, brązową bluzkę o bardzo surowym kroju i
jedwabny krawat. - To ona - oznajmił stary człowiek.
- Kto taki? - nie zrozumiał Mallory.
- Pułkownik.
- Chce pan powiedzieć, że pułkownik jest kobietą?
- Ma pan coś przeciwko kobietom?
- Ależ nie - pospiesznie zapewnił Mallory. - Po prostu się zdziwiłem.
Pani pułkownik dostrzegła staruszka, wstała i szybko przeszła przez pokój.
- Jest tu ktoś do pani, pułkowniku - rzekł staruszek.
Pułkownik popatrzyła na Mallory ego.
- Czy ja pana znam?
- Jeszcze nie - odparł detektyw wyciągając rękę. - Nazywam się John Justin Mallory.
Energicznie potrząsnęła jego dłonią.
- Miło mi pana poznać, panie Mallory. Możesz mi mówić Winnifred. - Spojrzała na
Eohippusa, którego Mallory ciągle trzymał pod pachą. - Co my tu mamy? - Konia -
wyjaśnił Mallory.
- Dosyć mały - stwierdziła pani pułkownik bez zdziwienia. - Czy on ma jakieś imię?
- Eohippus - odezwał się maleńki konik.
- Bardzo mi przyjemnie, Eohippusie - oświadczyła pułkownik. Wyciągnęła rękę i
delikatnie poczochrała go po grzywie, aż się zwinął z rozkoszy. - Masz bardzo
miły, męski
głosik.
- Dziękuję - odrzekł Eohippus.
Ponownie zwróciła się do Mallory ego.
- Mogę cię poczęstować filiżanką herbaty albo placuszkiem z bitą śmietaną? -
Zawahała się. - Prawdę mówiąc nie są najlepsze, ale każdy robi, co może.
- Nie, dziękuję - odparł Mallory. - Chciałbym raczej otrzymać parę informacji, a
może
również niewielką pomoc.
Pani pułkownik zachichotała.
- W tej chwili mam dosyć kłopotów z pomaganiem sobie samej, ponieważ przez całe
życie badałam zwyczaje bestii z dżungli zamiast bestii z Wall Street. - Wzruszyła
ramionami.
- Ale to nie ma nic do rzeczy. Jakich informacji potrzebujesz?
- Podobno wiesz coś o jednorożcach.
- Pomyłka! Wiem wszystko o jednorożcach. Badam je od blisko czterdziestu lat. -
Rzuciła mu ostre spojrzenie. - Dlaczego się nimi interesujesz? - Poluję na pewnego
jednorożca.
- Wspaniale! - wykrzyknęła uszczęśliwiona pani pułkownik. - Zawsze chętnie pogadam
z kolegą sportsmenem, Mallory. Nic tak nie dodaje animuszu, jak kiedy się spogląda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
przestronne i zbytkownie wyposażone. Uczciwie panu powiem, że jeszcze nigdy nie
miałem
nawet w połowie tak wygodnego łóżka.
Poprowadził ich dalej korytarzem.
- Jesteśmy na miejscu, proszę pana - oznajmił. - Zawiadomię pułkownika, że pan
przyszedł.
Na drugim końcu pomieszczenia zgromadzono ze czterdzieści trumien, na ogół dość
eleganckich, chociaż niektóre miały nieco zbyt światowy wygląd. Każda stała na
oddzielnej płycie. Kilka wyposażono w koce i poduszki; przyjrzawszy się dokładniej
Mallory odkrył, że spoczywa w nich pół tuzina pogrążonych we śnie mężczyzn i kobiet
w podeszłym wieku.
Jeden staruszek miał na głowie słuchawki od walkmana i wystukiwał palcami rytm na
ściance swojej trumny.
Reszta pomieszczenia przypominała salon staroświeckiego hotelu, wprawdzie w
dobrym stanie, ale stanowczo wymagający odnowienia. Krzesła i kanapy, chociaż
głębokie i wygodne, były rozpaczliwie przestarzałe, wzór dywanu wyszedł z mody
jeszcze przed drugą wojną światową, popielniczki wydawały się bardziej eleganckie
niż funkcjonalne, a wiszące na ścianach sztychy w pozłacanych ramach były dziełem od
dawna nieżyjących i jeszcze dłużej zapomnianych artystów malarzy. Gramofon na
siedemdziesiąt osiem obrotów ozdobiony wizerunkiem psa słuchającego głosu swego
pana - His Master s Voice - odtwarzał jedną z mniej znanych miłosnych ballad
Rudy ego Vallee. Na krzesłach i kanapach siedzieli mężczyzni i kobiety, wszyscy
raczej nie pierwszej młodości. Kilku panów ubranych było po domowemu w białe
kostiumy do tenisa, jeden miał na sobie sportową koszulę, sweter bez rękawów,
skórzaną golfową czapeczkę, pumpy i spiczaste buty, pozostali jednak nosili ciemne
garnitury, białe koszule ze sztywnymi kołnierzykami i uroczyste krawaty. Wszystkie
kobiety były we wzorzystych sukniach albo praktycznych kostiumach i prawie
wszystkie miały kapelusze z woalkami; niektóre nałożyły giemzowe rękawiczki, pewna
zaś sędziwa, siwowłosa dama o królewskiej postawie otuliła się w futro pozszywane z
lisich łap, łebków i ogonów, przy czym każdy łeb wgryzał się zażarcie w
poprzedzający go ogon. Prawie wszyscy mężczyzni i kobiety trzymali w dłoniach
filigranowe filiżaneczki z kawą i prawie wszyscy pogryzali ciasteczka lub paszteciki.
Na samym końcu, obok trumien, siedziała krępa, tryskająca energią kobieta. Miała
kasztanowate włosy, zwinięte w ciasny węzeł i nietknięte siwizną, chociaż Mallory
ocenił jej wiek na sześćdziesiąt do sześćdziesięciu pięciu lat. Ubrana była w brązowy
tweedowy żakiet, wełnianą spódnicę, brązową bluzkę o bardzo surowym kroju i
jedwabny krawat. - To ona - oznajmił stary człowiek.
- Kto taki? - nie zrozumiał Mallory.
- Pułkownik.
- Chce pan powiedzieć, że pułkownik jest kobietą?
- Ma pan coś przeciwko kobietom?
- Ależ nie - pospiesznie zapewnił Mallory. - Po prostu się zdziwiłem.
Pani pułkownik dostrzegła staruszka, wstała i szybko przeszła przez pokój.
- Jest tu ktoś do pani, pułkowniku - rzekł staruszek.
Pułkownik popatrzyła na Mallory ego.
- Czy ja pana znam?
- Jeszcze nie - odparł detektyw wyciągając rękę. - Nazywam się John Justin Mallory.
Energicznie potrząsnęła jego dłonią.
- Miło mi pana poznać, panie Mallory. Możesz mi mówić Winnifred. - Spojrzała na
Eohippusa, którego Mallory ciągle trzymał pod pachą. - Co my tu mamy? - Konia -
wyjaśnił Mallory.
- Dosyć mały - stwierdziła pani pułkownik bez zdziwienia. - Czy on ma jakieś imię?
- Eohippus - odezwał się maleńki konik.
- Bardzo mi przyjemnie, Eohippusie - oświadczyła pułkownik. Wyciągnęła rękę i
delikatnie poczochrała go po grzywie, aż się zwinął z rozkoszy. - Masz bardzo
miły, męski
głosik.
- Dziękuję - odrzekł Eohippus.
Ponownie zwróciła się do Mallory ego.
- Mogę cię poczęstować filiżanką herbaty albo placuszkiem z bitą śmietaną? -
Zawahała się. - Prawdę mówiąc nie są najlepsze, ale każdy robi, co może.
- Nie, dziękuję - odparł Mallory. - Chciałbym raczej otrzymać parę informacji, a
może
również niewielką pomoc.
Pani pułkownik zachichotała.
- W tej chwili mam dosyć kłopotów z pomaganiem sobie samej, ponieważ przez całe
życie badałam zwyczaje bestii z dżungli zamiast bestii z Wall Street. - Wzruszyła
ramionami.
- Ale to nie ma nic do rzeczy. Jakich informacji potrzebujesz?
- Podobno wiesz coś o jednorożcach.
- Pomyłka! Wiem wszystko o jednorożcach. Badam je od blisko czterdziestu lat. -
Rzuciła mu ostre spojrzenie. - Dlaczego się nimi interesujesz? - Poluję na pewnego
jednorożca.
- Wspaniale! - wykrzyknęła uszczęśliwiona pani pułkownik. - Zawsze chętnie pogadam
z kolegą sportsmenem, Mallory. Nic tak nie dodaje animuszu, jak kiedy się spogląda [ Pobierz całość w formacie PDF ]