[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kolor włosów i że już wyjechała.
No więc?
No więc powiedziała z przekonaniem panna Rouy rozumiem, dlaczego inspektor
dał się wywieść w pole. Uwierzył, że lady Wintermoor i dama z "Cacadou" są jedną i tą samą
osobą. Przedtem uwierzył w to Leclot, mile połechtany wyróżnieniem; na pewno wyznał
ciekawostkę dyrektorowi, ten poinstruował kelnerów itd., itd. Mężczyzni są próżni i
nierozgarnięci. Oto moje zdanie.
Jak można tak nieprawidłowo myśleć? zniecierpliwił się Carpeau. To, co pani
mówi, przeczy prostej logice.
Niech sobie przeczy zgodziła się panna Rouy. Mało mnie to wzrusza. Najważniejsze,
że ta dama nie jest żadną lady, i według mnie zgładziła z tego świata amerykańskiego obywatela
Joego Browna.
Carpeau zaczął się denerwować.
Każde, choćby trzeciorzędne śledztwo przeprowadzam z ogromną skrupulatnością.
Niczego nigdy nie lekceważę, nawet intuicji. Przysiadłem się do pań, bo każdego świadka
szacuję na wagę złota. Wiem, że panie tamtego wieczoru były w "Cacadou", teraz w tej spelunce
zanosi się na nową chryję. Merlin dał mi odpowiedzialne zadanie, szukam więc jakiegoś punktu
zaczepienia. Jakiegoś tricku czy świeżego śladu...
Ma pan bardzo dobry ślad: kobieta w popielatej sukni z srebrnolila fryzurą.
Czy ona istotnie przyglądała się w widoczny sposób Cabsowi?
Tak.
I w czasie zbrodni tańczyła?
Tak.
I potem zauważono jej nieobecność?
Tak. Jeszcze niech pan przyjmie do wiadomości, że przez cały wieczór miała na rękach
naciągnięte rękawiczki.
Rękawiczki?
Tak.
I co na to Merlin?
Nic.
Czy pani lubi przygody, panno Ninon? zapytał niespodziewanie Carpeau.
Pannie Rouy dane było jeszcze raz zaczerwienić się.
Dlaczego?
Mam pewien pomysł. Ale najpierw chcę wiedzieć, czy pani lubi przygody?
Przez stukot maszyn panna Rouy usłyszała bicie własnego serca. Rzekła:
Lubię.
W takim razie poproszę panią na małą konferencję do mojego pokoju. Merlin zezwolił mi
w ciągu dzisiejszego dnia rozporządzać personelem prefektury.
A ja? panna Camlis była okropnie zawiedziona.
Proszę się nie martwić powiedział Carpeau. I dla pani znajdę coś w niedługim
czasie.
E tam wzruszyła lekceważąco ramionami panna Camlis. Sama sobie poradzę.
XV
O pierwszej panna Rouy wyszła z pokoju Alaina Carpeau i wkrótce potem opuściła gmach
prefektury. Carpeau połączył się z sierżanetm Gobin, by przyjąć przez telefon nową porcję
meldunków. Wynikało z nich, że Cabs i Terence nadal przebywają w obrębie hotelu, ostatnio
zjedli lunch i popijają w tej chwili na tarasie kawę. Amerykański bogacz Gregory Thomson w
towarzystwie swego sekretarza kończy spożywanie posiłku w restauracji: przed półgodziną
wrócili obydwaj z miasta, obładowani czasopismami. Thomson zjadł kurę w rosole i zamówił
kompot z brzoskwiń. Przed jedzeniem zażył lekarstwo, starannie odmierzone przez sekretarza.
Szósta brygada została na noc zmobilizowana.
Carpeau odłożył słuchawkę, wstał zza biurka i spacerując wzdłuż swego małego pokoju
intensywnie coś rozważał. W czasie wędrówki zatrzymał się na parę minut przy oknie. Uniósłszy
zasłonę zatopił spojrzenie w pulsującym na dole ruchu. Mimo skwarnej godziny ulica nie była
wyludniona. Kolorowe plamy samochodów płynęły szarymi korytami. Miniaturowi przechodnie
zmierzali do swych niewiadomych celów, jakaś para długo studiowała rozlepione na kiosku
afisze. Trzech starszych panów wiodło ożywioną dyskusję przy krawężniku; z wyżyn drugiego
piętra można było sądzić, że podlegają silnemu wzburzeniu, ale nagle uścisnęli sobie serdecznie
dłonie i rozeszli się w trzech różnych kierunkach. Południowcy. W pewnej chwili Carpeau
zauważył wychodzącego inspektora. Merlin wsiadł do służbowego wozu i odjechał. Zje obiad,
prześpi się, wieczorem, wyświeżony, zajmie stolik w "Cacadou" i będzie ciekawie śledził
przytomność umysłu młodszego kolegi.
Przed podjazdem stał stary ford Alaina Carpeau i drugi, służbowy citroen. Szofer majstrował
coś przy motorze.
Wpół do drugiej powiedział sam do siebie Carpeau, spoglądając na zegarek. Poczuł
głód.
W podziemiu gmachu mieścił się prymitywny bufet, czynny przez cały dzień. Można było
dostać w nim kanapkę, ciastko, słabe wino i lurowatą kawę. Carpeau postanowił coś przegryzć.
Dla porządku, przechodząc koło pokoju Gobina, uchylił drzwi i zakomunikował, że schodzi na
dół.
Przy bufecie stał sierżant Marly i popijał z grubej szklanki czerwonego cienkusza. Carpeau
poprosił o bułkę z serem.
Nie idzie pan na obiad? zapytał towarzysko Marly.
Nie mam czasu. Inspektor Merlin dał mi ekstra robotę uśmiechnął się Carpeau.
Wszystkich nas dzisiaj postawił na nogi. Na mieście ostre pogotowie, w biurze dyżury.
Nicea zmienia się powoli w Chicago.
Usiedli przy topornym stole przykrytym ceratą.
Nie napije się pan wina? zachęcił policjant.
Nie, jakoś nie mam ochoty... Poczekam, aż mnie pan poczęstuje koniakiem.
Jakim koniakiem? w pierwszej chwili nie zorientował się sierżant. Ach, rozumiem,
Gobin powiedział panu o naszym zakładzie. Poczciwy Gobin, stary maniak. Polityk od siedmiu
boleści. Nigdy nie wyjdzie, biedak, poza stopień sierżanta, bo ma klapki na oczach: widzi tylko
spiski antynarodowe. Tymczasem Francja daje sobie jakoś radę, a inspektor Merlin ma własny
pogląd na ostatnią aferę. Marly rozgadał się. W tej gangsterskiej chryi z rozpylaczem jak
amen w pacierzu siedzi baba... Wspomni pan moje słowa.
Na ladzie zadzwięczał telefon. Carpeau ujął słuchawkę: sierżant Gobin dawał znać, że jest
już druga, i zgodnie z poleceniem cogodzinnych komunikatów meldował:
Wszyscy siedzą na tarasie pod parasolem. Cabs, Terence, Thomson i jego sekretarz,
niejaki Krauf. Grają w brydża. Kelner podał im cztery soki ananasowe. Thomson licytował trzy
piki. Niech pan zwróci uwagę, panie Carpeau, na nazwisko Krauf. Był już Brown, a teraz mamy
Kraufa. Dziwnie dużo Niemców w tej Ameryce, nie uważa pan? He, he, rozumiemy się chyba.
Dziękuję przerwał Carpeau.
Czy ma pan dalsze polecenia?
Na razie to samo. Za godzinę zgłoszę się do was. Cześć. Carpeau odłożył słuchawkę i
powiedział:
Ma pan trochę czasu, sierżancie Marly? Mógłby mi pan przez kwadrans towarzyszyć w
wyprawie na miasto? Stoi wolny citroen.
Bardzo chętnie. Coś ważnego?
Drobiazg. Wpadniemy na chwilę do biura podróży. Mam tam uzyskać pewną informację.
Zniżył głos i patrząc sierżantowi sugestywnie w oczy wyjaśnił: Podczas gdy będę załatwiał
przy okienku moją sprawę, pan odda się bacznej obserwacji wszystkich interesantek płci
żeńskiej. Zgoda?
Marly wpadł od razu w miłe podniecenie.
Takie buty! Już ja je poobserwuję, nie ma strachu. Jak orzech wyłuskam każdą podejrzaną
facetkę. Nawet nie domyśla się pan, co za węch posiadam w tych rzeczach. Kiedyś, ze trzy albo
cztery lata temu, pamiętam, jechałem na urlop do siostry, która ma wcale ładne gospodarstwo w
południowej Bretanii. Wchodzę do pociągu i co mi się rzuca w oczy?
Nie mam pojęcia.
Kobieta. Siedzi i obiera nożem jabłko.
Ciekawe.
Nawet bardzo ciekawe.
Marly wziął się poważnie do opowiadania swojej przygody. Mówił, gdy szli do samochodu,
mówił w trakcie jazdy. W biurze podróży musiał zrobić małą przerwę, za to pofolgował sobie w
drodze powrotnej. Była to zawiła historia, mająca na celu uwypuklenie zarówno talentów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
kolor włosów i że już wyjechała.
No więc?
No więc powiedziała z przekonaniem panna Rouy rozumiem, dlaczego inspektor
dał się wywieść w pole. Uwierzył, że lady Wintermoor i dama z "Cacadou" są jedną i tą samą
osobą. Przedtem uwierzył w to Leclot, mile połechtany wyróżnieniem; na pewno wyznał
ciekawostkę dyrektorowi, ten poinstruował kelnerów itd., itd. Mężczyzni są próżni i
nierozgarnięci. Oto moje zdanie.
Jak można tak nieprawidłowo myśleć? zniecierpliwił się Carpeau. To, co pani
mówi, przeczy prostej logice.
Niech sobie przeczy zgodziła się panna Rouy. Mało mnie to wzrusza. Najważniejsze,
że ta dama nie jest żadną lady, i według mnie zgładziła z tego świata amerykańskiego obywatela
Joego Browna.
Carpeau zaczął się denerwować.
Każde, choćby trzeciorzędne śledztwo przeprowadzam z ogromną skrupulatnością.
Niczego nigdy nie lekceważę, nawet intuicji. Przysiadłem się do pań, bo każdego świadka
szacuję na wagę złota. Wiem, że panie tamtego wieczoru były w "Cacadou", teraz w tej spelunce
zanosi się na nową chryję. Merlin dał mi odpowiedzialne zadanie, szukam więc jakiegoś punktu
zaczepienia. Jakiegoś tricku czy świeżego śladu...
Ma pan bardzo dobry ślad: kobieta w popielatej sukni z srebrnolila fryzurą.
Czy ona istotnie przyglądała się w widoczny sposób Cabsowi?
Tak.
I w czasie zbrodni tańczyła?
Tak.
I potem zauważono jej nieobecność?
Tak. Jeszcze niech pan przyjmie do wiadomości, że przez cały wieczór miała na rękach
naciągnięte rękawiczki.
Rękawiczki?
Tak.
I co na to Merlin?
Nic.
Czy pani lubi przygody, panno Ninon? zapytał niespodziewanie Carpeau.
Pannie Rouy dane było jeszcze raz zaczerwienić się.
Dlaczego?
Mam pewien pomysł. Ale najpierw chcę wiedzieć, czy pani lubi przygody?
Przez stukot maszyn panna Rouy usłyszała bicie własnego serca. Rzekła:
Lubię.
W takim razie poproszę panią na małą konferencję do mojego pokoju. Merlin zezwolił mi
w ciągu dzisiejszego dnia rozporządzać personelem prefektury.
A ja? panna Camlis była okropnie zawiedziona.
Proszę się nie martwić powiedział Carpeau. I dla pani znajdę coś w niedługim
czasie.
E tam wzruszyła lekceważąco ramionami panna Camlis. Sama sobie poradzę.
XV
O pierwszej panna Rouy wyszła z pokoju Alaina Carpeau i wkrótce potem opuściła gmach
prefektury. Carpeau połączył się z sierżanetm Gobin, by przyjąć przez telefon nową porcję
meldunków. Wynikało z nich, że Cabs i Terence nadal przebywają w obrębie hotelu, ostatnio
zjedli lunch i popijają w tej chwili na tarasie kawę. Amerykański bogacz Gregory Thomson w
towarzystwie swego sekretarza kończy spożywanie posiłku w restauracji: przed półgodziną
wrócili obydwaj z miasta, obładowani czasopismami. Thomson zjadł kurę w rosole i zamówił
kompot z brzoskwiń. Przed jedzeniem zażył lekarstwo, starannie odmierzone przez sekretarza.
Szósta brygada została na noc zmobilizowana.
Carpeau odłożył słuchawkę, wstał zza biurka i spacerując wzdłuż swego małego pokoju
intensywnie coś rozważał. W czasie wędrówki zatrzymał się na parę minut przy oknie. Uniósłszy
zasłonę zatopił spojrzenie w pulsującym na dole ruchu. Mimo skwarnej godziny ulica nie była
wyludniona. Kolorowe plamy samochodów płynęły szarymi korytami. Miniaturowi przechodnie
zmierzali do swych niewiadomych celów, jakaś para długo studiowała rozlepione na kiosku
afisze. Trzech starszych panów wiodło ożywioną dyskusję przy krawężniku; z wyżyn drugiego
piętra można było sądzić, że podlegają silnemu wzburzeniu, ale nagle uścisnęli sobie serdecznie
dłonie i rozeszli się w trzech różnych kierunkach. Południowcy. W pewnej chwili Carpeau
zauważył wychodzącego inspektora. Merlin wsiadł do służbowego wozu i odjechał. Zje obiad,
prześpi się, wieczorem, wyświeżony, zajmie stolik w "Cacadou" i będzie ciekawie śledził
przytomność umysłu młodszego kolegi.
Przed podjazdem stał stary ford Alaina Carpeau i drugi, służbowy citroen. Szofer majstrował
coś przy motorze.
Wpół do drugiej powiedział sam do siebie Carpeau, spoglądając na zegarek. Poczuł
głód.
W podziemiu gmachu mieścił się prymitywny bufet, czynny przez cały dzień. Można było
dostać w nim kanapkę, ciastko, słabe wino i lurowatą kawę. Carpeau postanowił coś przegryzć.
Dla porządku, przechodząc koło pokoju Gobina, uchylił drzwi i zakomunikował, że schodzi na
dół.
Przy bufecie stał sierżant Marly i popijał z grubej szklanki czerwonego cienkusza. Carpeau
poprosił o bułkę z serem.
Nie idzie pan na obiad? zapytał towarzysko Marly.
Nie mam czasu. Inspektor Merlin dał mi ekstra robotę uśmiechnął się Carpeau.
Wszystkich nas dzisiaj postawił na nogi. Na mieście ostre pogotowie, w biurze dyżury.
Nicea zmienia się powoli w Chicago.
Usiedli przy topornym stole przykrytym ceratą.
Nie napije się pan wina? zachęcił policjant.
Nie, jakoś nie mam ochoty... Poczekam, aż mnie pan poczęstuje koniakiem.
Jakim koniakiem? w pierwszej chwili nie zorientował się sierżant. Ach, rozumiem,
Gobin powiedział panu o naszym zakładzie. Poczciwy Gobin, stary maniak. Polityk od siedmiu
boleści. Nigdy nie wyjdzie, biedak, poza stopień sierżanta, bo ma klapki na oczach: widzi tylko
spiski antynarodowe. Tymczasem Francja daje sobie jakoś radę, a inspektor Merlin ma własny
pogląd na ostatnią aferę. Marly rozgadał się. W tej gangsterskiej chryi z rozpylaczem jak
amen w pacierzu siedzi baba... Wspomni pan moje słowa.
Na ladzie zadzwięczał telefon. Carpeau ujął słuchawkę: sierżant Gobin dawał znać, że jest
już druga, i zgodnie z poleceniem cogodzinnych komunikatów meldował:
Wszyscy siedzą na tarasie pod parasolem. Cabs, Terence, Thomson i jego sekretarz,
niejaki Krauf. Grają w brydża. Kelner podał im cztery soki ananasowe. Thomson licytował trzy
piki. Niech pan zwróci uwagę, panie Carpeau, na nazwisko Krauf. Był już Brown, a teraz mamy
Kraufa. Dziwnie dużo Niemców w tej Ameryce, nie uważa pan? He, he, rozumiemy się chyba.
Dziękuję przerwał Carpeau.
Czy ma pan dalsze polecenia?
Na razie to samo. Za godzinę zgłoszę się do was. Cześć. Carpeau odłożył słuchawkę i
powiedział:
Ma pan trochę czasu, sierżancie Marly? Mógłby mi pan przez kwadrans towarzyszyć w
wyprawie na miasto? Stoi wolny citroen.
Bardzo chętnie. Coś ważnego?
Drobiazg. Wpadniemy na chwilę do biura podróży. Mam tam uzyskać pewną informację.
Zniżył głos i patrząc sierżantowi sugestywnie w oczy wyjaśnił: Podczas gdy będę załatwiał
przy okienku moją sprawę, pan odda się bacznej obserwacji wszystkich interesantek płci
żeńskiej. Zgoda?
Marly wpadł od razu w miłe podniecenie.
Takie buty! Już ja je poobserwuję, nie ma strachu. Jak orzech wyłuskam każdą podejrzaną
facetkę. Nawet nie domyśla się pan, co za węch posiadam w tych rzeczach. Kiedyś, ze trzy albo
cztery lata temu, pamiętam, jechałem na urlop do siostry, która ma wcale ładne gospodarstwo w
południowej Bretanii. Wchodzę do pociągu i co mi się rzuca w oczy?
Nie mam pojęcia.
Kobieta. Siedzi i obiera nożem jabłko.
Ciekawe.
Nawet bardzo ciekawe.
Marly wziął się poważnie do opowiadania swojej przygody. Mówił, gdy szli do samochodu,
mówił w trakcie jazdy. W biurze podróży musiał zrobić małą przerwę, za to pofolgował sobie w
drodze powrotnej. Była to zawiła historia, mająca na celu uwypuklenie zarówno talentów [ Pobierz całość w formacie PDF ]