[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pewnie chce poinformować go, jak postępuje akcja na wzgórzu. Albo,
co jest bardziej prawdopodobne, uraczyć go stekiem kłamstw na ten
temat.
Zacisnął zęby i nie reagując na świdrujący dzwonek komórki,
pomknął w kierunku New Hampton.
AMANDA TYMCZASEM PODNIOSAA SI z podłogi. Zsunęła
z siebie poszarpane, zaplamione ubranie i umyła się przygotowaną
wcześniej wodą z butelki oraz mydłem w płynie. Potem wyjęła z półki
czystą sukienkę i wsunęła ją na siebie. Kiedy skończyła się ubierać, jej
wzrok padł na jeden z ekranów.
Zobaczyła na nim mę\czyznę, który kulejąc, schodził zboczem
prosto do schronu. W ręku trzymał karabin maszynowy. Przyjrzawszy
się jego twarzy, z wra\enia a\ wstrzymała oddech. Był to ten sam
człowiek, którego widziała w restauracji w Los Angeles. Will
Marbella.
Akurat wtedy zaatakował ją następny skurcz, który całkowicie
pochłonął jej uwagę. Kiedy zaś ból minął, jej prześladowca zniknął z
pola widzenia.
MATT WZIA OSTRY zakręt, a kiedy znalazł się na prostym
odcinku, jeszcze dodał gazu. Niespodziewanie do jego uszu dobiegł
głośny, rytmiczny hałas. Był to warkot, który zabrzmiał dziwnie
znajomo. Podniósł głowę znad kierownicy i a\ jęknął. Helikopter.
Znowu.
- Bo\e, tylko nie to! - wykrzyknął i w odruchu rozpaczy docisnął
pedał gazu, choć doskonale zdawał sobie sprawę, \e nie ma \adnych
szans na ucieczkę.
Wtedy, na ranczu, było ciemno i dlatego jemu i Amandzie udało
się uciec przed szeryfem. Teraz, w świetle dziennym, na pustej
drodze, czuł się niczym łakomy kąsek podany na talerzu.
Miał jedno wyjście. Mógł gwałtownie skręcić w las, wyskoczyć z
auta i zniknąć między drzewami. Ale w ten sposób utraciłby szansę na
to, by sprowadzić pomoc dla Amandy.
Postanowił się nie poddawać. Wcią\ jechał przed siebie, podczas
gdy helikopter kilkakrotnie okrą\ył jego auto, by wreszcie obni\yć lot
i zawisnąć nieruchomo w powietrzu.
Matt zahamował ostro. Chwycił pistolet i wyskoczył na zewnątrz.
W tym czasie z samolotu na drabinie linowej opuszczał się
ciemnowłosy mę\czyzna, energicznie wymachując przy tym rękoma.
Był nieuzbrojony i w prawej dłoni trzymał białą chustkę. Krzyczał
coś, lecz Matt nie mógł go zrozumieć. Nie zwiodła go biała flaga.
Wietrzył podstęp Marbelli, tote\ nie drgnął nawet, czekając z
pistoletem wycelowanym w pierś mę\czyzny.
Nagle rozpoznał Huntera Kelleya. Przera\ony, \e tak niewiele
brakło, by strzelił do przyjaciela, opuścił broń. Wtedy ze zdumieniem
zobaczył, \e agent biegnie do niego, wykrzykując coś głośno.
- Jesteśmy tu, \eby ci pomóc! - usłyszał, kiedy Hunter znalazł się
tu\ przy nim. - Kilka godzin temu dowiedzieliśmy się o planach
Marbelli. Czy Amanda jest z tobą?
- Nie. Nie mogłem zabrać jej na tak ryzykowną wyprawę -
odpowiedział Matt. - Dlaczego nie daliście mi znać, \e się pojawicie?
- Zamierzaliśmy zadzwonić do ciebie jutro wieczorem, ale jak się
okazało, musieliśmy przyspieszyć akcję.
- Rano otoczyli dom. Wysłałem Amandę do schronu. Miał tylko
nadzieję, \e dotarła tam bezpiecznie. Jeśli nie...
Na samą myśl o tym, \e coś mogło jej się stać, poczuł dławienie
w gardle. Starał się jednak odpędzić od siebie złe myśli, kiedy Hunter
pchnął go w stronę otwartych drzwi helikoptera. Pospiesznie wszedł
do środka. Za sterami siedział Jed Prentiss, a z tyłu Miguel Valero,
lekarz, który pracował dla Light Street i Randolph Security.
- Miło was widzieć - zawołał Matt, próbując przekrzyczeć warkot
silnika.
- Czy w pobli\u domu da się wylądować? - zapytał Jed.
- Niestety, nie ma szans.
- Co w takim razie zrobimy?
- Jakieś czterysta metrów od domu zobaczysz szeroką półkę
skalną... - zaczaj instruować go Matt.
Kiedy helikopter znalazł się nad wzgórzem, z dołu rozległa się
seria z pistoletu maszynowego. Siedzący obok Matta Valero zaklął
szpetnie. Matt był pewien, \e doktor nie przewidział, \e trafi w sam
środek walki, jednak ku jego zdziwieniu Valero wyjął ze schowka
karabin i wycelował go w kierunku, z którego oddano strzały.
Opró\nił cały magazynek i dopiero wtedy helikopter zatoczył szerokie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
Pewnie chce poinformować go, jak postępuje akcja na wzgórzu. Albo,
co jest bardziej prawdopodobne, uraczyć go stekiem kłamstw na ten
temat.
Zacisnął zęby i nie reagując na świdrujący dzwonek komórki,
pomknął w kierunku New Hampton.
AMANDA TYMCZASEM PODNIOSAA SI z podłogi. Zsunęła
z siebie poszarpane, zaplamione ubranie i umyła się przygotowaną
wcześniej wodą z butelki oraz mydłem w płynie. Potem wyjęła z półki
czystą sukienkę i wsunęła ją na siebie. Kiedy skończyła się ubierać, jej
wzrok padł na jeden z ekranów.
Zobaczyła na nim mę\czyznę, który kulejąc, schodził zboczem
prosto do schronu. W ręku trzymał karabin maszynowy. Przyjrzawszy
się jego twarzy, z wra\enia a\ wstrzymała oddech. Był to ten sam
człowiek, którego widziała w restauracji w Los Angeles. Will
Marbella.
Akurat wtedy zaatakował ją następny skurcz, który całkowicie
pochłonął jej uwagę. Kiedy zaś ból minął, jej prześladowca zniknął z
pola widzenia.
MATT WZIA OSTRY zakręt, a kiedy znalazł się na prostym
odcinku, jeszcze dodał gazu. Niespodziewanie do jego uszu dobiegł
głośny, rytmiczny hałas. Był to warkot, który zabrzmiał dziwnie
znajomo. Podniósł głowę znad kierownicy i a\ jęknął. Helikopter.
Znowu.
- Bo\e, tylko nie to! - wykrzyknął i w odruchu rozpaczy docisnął
pedał gazu, choć doskonale zdawał sobie sprawę, \e nie ma \adnych
szans na ucieczkę.
Wtedy, na ranczu, było ciemno i dlatego jemu i Amandzie udało
się uciec przed szeryfem. Teraz, w świetle dziennym, na pustej
drodze, czuł się niczym łakomy kąsek podany na talerzu.
Miał jedno wyjście. Mógł gwałtownie skręcić w las, wyskoczyć z
auta i zniknąć między drzewami. Ale w ten sposób utraciłby szansę na
to, by sprowadzić pomoc dla Amandy.
Postanowił się nie poddawać. Wcią\ jechał przed siebie, podczas
gdy helikopter kilkakrotnie okrą\ył jego auto, by wreszcie obni\yć lot
i zawisnąć nieruchomo w powietrzu.
Matt zahamował ostro. Chwycił pistolet i wyskoczył na zewnątrz.
W tym czasie z samolotu na drabinie linowej opuszczał się
ciemnowłosy mę\czyzna, energicznie wymachując przy tym rękoma.
Był nieuzbrojony i w prawej dłoni trzymał białą chustkę. Krzyczał
coś, lecz Matt nie mógł go zrozumieć. Nie zwiodła go biała flaga.
Wietrzył podstęp Marbelli, tote\ nie drgnął nawet, czekając z
pistoletem wycelowanym w pierś mę\czyzny.
Nagle rozpoznał Huntera Kelleya. Przera\ony, \e tak niewiele
brakło, by strzelił do przyjaciela, opuścił broń. Wtedy ze zdumieniem
zobaczył, \e agent biegnie do niego, wykrzykując coś głośno.
- Jesteśmy tu, \eby ci pomóc! - usłyszał, kiedy Hunter znalazł się
tu\ przy nim. - Kilka godzin temu dowiedzieliśmy się o planach
Marbelli. Czy Amanda jest z tobą?
- Nie. Nie mogłem zabrać jej na tak ryzykowną wyprawę -
odpowiedział Matt. - Dlaczego nie daliście mi znać, \e się pojawicie?
- Zamierzaliśmy zadzwonić do ciebie jutro wieczorem, ale jak się
okazało, musieliśmy przyspieszyć akcję.
- Rano otoczyli dom. Wysłałem Amandę do schronu. Miał tylko
nadzieję, \e dotarła tam bezpiecznie. Jeśli nie...
Na samą myśl o tym, \e coś mogło jej się stać, poczuł dławienie
w gardle. Starał się jednak odpędzić od siebie złe myśli, kiedy Hunter
pchnął go w stronę otwartych drzwi helikoptera. Pospiesznie wszedł
do środka. Za sterami siedział Jed Prentiss, a z tyłu Miguel Valero,
lekarz, który pracował dla Light Street i Randolph Security.
- Miło was widzieć - zawołał Matt, próbując przekrzyczeć warkot
silnika.
- Czy w pobli\u domu da się wylądować? - zapytał Jed.
- Niestety, nie ma szans.
- Co w takim razie zrobimy?
- Jakieś czterysta metrów od domu zobaczysz szeroką półkę
skalną... - zaczaj instruować go Matt.
Kiedy helikopter znalazł się nad wzgórzem, z dołu rozległa się
seria z pistoletu maszynowego. Siedzący obok Matta Valero zaklął
szpetnie. Matt był pewien, \e doktor nie przewidział, \e trafi w sam
środek walki, jednak ku jego zdziwieniu Valero wyjął ze schowka
karabin i wycelował go w kierunku, z którego oddano strzały.
Opró\nił cały magazynek i dopiero wtedy helikopter zatoczył szerokie [ Pobierz całość w formacie PDF ]