[ Pobierz całość w formacie PDF ]
piasku. Rzeczywiście piekielne osiągnięcie. Szmaragdowy Lotos musiał niezle poprawić
jego możliwości.
Na Croma mruknął barbarzyńca ściągając koszulę. Więc możemy spodziewać
się, że spotkamy więcej jego wytworów?
Na pewno. Jestem przekonana, że on może wysyłać swoje czary tylko do miejsc, w
których był już osobiście. Myślę też, że jeszcze raz odwiedził mój dom, stwierdził, że mnie
nie ma, i wyciągnął z tego własne wnioski. Nie potrzeba zbyt wiele sprytu, by domyślić się,
że idę po niego i jego lotos.
Cymmerianin ciekaw był, czy Zelandra czuje się równorzędnym przeciwnikiem do walki z
tak znakomitym czarodziejem. Chciał też wiedzieć, jak się czuje w pobliżu tak potężnego
wroga, który prawdopodobnie jest ostrzeżony, że ona się zbliża. Był ciekaw, ale o nic nie
pytał.
Neesa przemyła otarcia na jego karku, obojczyku i głębsze rozcięcie na lewym bicepsie
szmatką, którą zamoczyła w sadzawce. Gdy to zrobiła, odsunął ją na bok.
Na Ymira, kobieto, bywało, że bardziej niż to dokuczył mi kac. Pomóż Zelandrze
pielęgnować Heng Shih, zanim jego żółta skóra zbieleje z powodu wykrwawienia. Zbiorę
opał na ognisko i rozbiję namioty.
Do czasu, gdy słońce zapadło za widnokrąg, ustawione już było wzorowe obozowisko
składające się z trzech namiotów. Zjedli skromny posiłek złożony z suszonej wołowiny,
twardego chleba oraz wody z oazy.
Ognisko trzeszczało, promieniując miłym ciepłem na piasek, który teraz ochłódł wraz z
nadejściem nocy. Poza blaskiem ognia i ciemnym pierścieniem roślin, rozciągała się pustynia
w falach piasku, czarnych i osrebrzonych światłem księżyca, podobna do zamrożonego
morza. Cienki sierp pierwszej kwadry księżyca wędrował w górę nieba, skrajem lodowatego
potoku Drogi Mlecznej.
Wezmę pierwszą wartę rzekł Conan, przykucąjąc obok zamierającego ognia. Heng
Shih pokiwał z wdzięcznością głową, ostrożnie podniósł się z miejsca i powoli poszedł do
swego namiotu. Zelandra ściągnęła kociołek z rozżarzonych węgli i nalała sobie herbaty.
Delikatny aromat jaśminu unosił się z jej parującego kubka. Neesa oparła wygodnie głowę na
ramieniu Cymmerianina, a on otoczył ręką jej smukłą kibić.
W oddali, pośród pustynnej nocnej ciszy nagle rozległo się wysokie zawodzenie. Neesa
poruszyła się zaniepokojona.
Co to było? wyszeptała z trudem.
Szakal mruknął barbarzyńca.
Być może Yizil powiedziała Zelandra, dmuchając na herbatę. Blask ognia zmienił jej
oczy w płomienie.
Yizil? zapytała Neesa sztywniejąc.
Pustynne upiory odparł Conan. Mieszkańcy ruin i ogryzacze kości. Unikają
otwartej pustyni.
Na pewno? Oczy Neesy sondowały ciemność poza blaskiem ogniska. Conan zaśmiał
się.
Naprawdę. Idz spać. Obiecuję, że jeśli jakiś Yizil przyjdzie, nakarmię nim jego braci.
Neesa wstała i z ociąganiem zaczęła iść do namiotu Cymmerianina.
Teraz nie będę mogła zasnąć, póki do mnie nie dołączysz. Conan obserwował, jak znika
za klapą namiotu i koso spojrzał na Zelandrę.
Musiałaś jej to powiedzieć? Wiesz przecież, że Yizil nie stanowią tu
niebezpieczeństwa.
Zelandra pokazała wszystkie zęby w uśmiechu. Uniosła dłonie w geście niewinności i
skinęła głową na jego namiot.
Powinieneś mi podziękować odparła, a Conan odwzajemnił jej uśmiech. A teraz
poważnie, przyjacielu. Jej głos złagodniał. Jestem zaniepokojona, że napotkaliśmy twór
Ethrama Fala w takiej odległości od jego nory.
To nie jest daleko. Kiedy byliśmy na szczycie wielkiej wydmy obok tej oazy,
widziałem Smoczy Grzbiet.
Na Ishtar odetchnęła. Już tu jesteśmy? Z ciebie jest naprawdę dobry przewodnik,
Conanie.
Poczekajmy odburknął Conan jeszcze nie jesteśmy u celu. Musimy udać się na
południowy wschód, do podgórza otaczającego Smoczy Grzbiet, żeby zbliżyć się do niego z
kierunku, który widzieliśmy w czarodziejskiej wizji Ethrama Fala. Jutro dotrzemy
dostatecznie blisko, aby stwierdzić, czy jestem dobrym przewodnikiem, czy nie.
Zelandra skinęła głową. Conan wstał, otrzepał się z kurzu i zaczął obchód obozu.
Wkrótce tylko on nie spał, krążąc wokół obozu cicho jak cień. Znikał w jednym miejscu i
po chwili pojawiał się w innym. Chciał zapamiętać wszystkie szczegóły z otaczającego ich
pustkowia.
Conan trzymał wartę, księżyc wznosił się wyżej, gwiazdy wirowały, a meteory przecinały
ogniem niebo.
XXVII
Pustynia stopniowo wznosiła się do pogórza urwistych skał, które gdzieś w swym
labiryncie kryły grań, będącą Smoczym Grzbietem. Bezkresny do tej pory ocean wydm
wyraznie ustępował miejsca niskim pagórkom, a one z kolei zmieniały się w nową krainę
kamiennych rumowisk i wieżyc. Tutaj ziemia gubiła swój cienki naskórek gleby, obnażając
surowe i nagie skały.
W tym trudnym i zawiłym krajobrazie podróżni posuwali się niepokojąco powoli. Wysoko
w górze, na poszarpanej perci skrzył się wyrazny zarys Smoczego Grzbietu. Zjeżdżali teraz na
jeszcze trudniejszy teren prawdziwy labirynt jarów i parowów, które przecinały się i
plątały spieczone słońcem. Podróżni niejednokrotnie musieli wycofywać się z wąskich
wąwozów, które wiły się obiecująco w pożądanym kierunku tylko po to, by nagle zakończyć
się pionową skalną ścianą. Niektóre zaczynały się szeroko i dogodnie do podróżowania,
pózniej zwężały się do tego stopnia, że nie mógł przecisnąć się tamtędy nawet pojedynczy
człowiek. Często przesmyk, w który wjeżdżali, początkowo zdawał się wieść we właściwym
kierunku, by następnie zakręcić i zakołować tak, że podróżni oddalili się od celu. Raz po raz
Cymmerianin zsiadał z wielbłąda i wspinał się na skalne ściany, by sprawdzić ich położenie
względem Smoczego Grzbietu. Reszta cierpliwie i w milczeniu czekała na jego powrót i
dalsze polecenia i wskazówki. Skręcali, powracali do rozwidleń, zawracali całkiem lub po
prostu posuwali się po dotychczasowej drodze.
Było już pózne popołudnie, gdy wydostali się z wąskiej rozpadliny na szeroką halę, która
leżała przed nimi otworem. Po chłodzie cienia rzucanego przez skalne ściany, znalezli się w
złocistym blasku słońca. Przymrużając i osłaniając dłońmi oczy, rozglądali się wokół. Hala
tworzyła nieregularną piastę koła, skąd otwierały się wejścia do trzech jarów. Z lewej strony
wąska szczelina skalna biegła na północny wschód. Jej ściany wznosiły się gwałtownie i ostro
i zakończone były szeregiem wysokich i poszarpanych iglic. Po prawej większy parów opadał
gwałtownie na południowy wschód, a płaskie dno było usłane żwirem i obramowane niskimi
ścianami popękanych skał. Tuż przed nimi wznosiło się wzgórze, które zasłaniało widok na
przeciwną stronę hali.
Conan popędził swego wielbłąda i wjechał prosto na niskie wzgórze. Podążyli za nim w
milczeniu, coraz bardziej akceptując przewodnictwo barbarzyńcy w tym pustynnym
labiryncie.
Heng Shih, jak zawsze beznamiętny, wyraznie nie przejmował się raną i bandażami
opasującymi jego szeroki brzuch. Neesa wyprostowała się i uniosła w siodle. Prawie nie
spuszczała wzroku ze swej pani. Lady Zelandra patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem.
Odzywała się tylko wtedy, kiedy ktoś się do niej zwrócił. Obejmowała wtedy dłońmi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
piasku. Rzeczywiście piekielne osiągnięcie. Szmaragdowy Lotos musiał niezle poprawić
jego możliwości.
Na Croma mruknął barbarzyńca ściągając koszulę. Więc możemy spodziewać
się, że spotkamy więcej jego wytworów?
Na pewno. Jestem przekonana, że on może wysyłać swoje czary tylko do miejsc, w
których był już osobiście. Myślę też, że jeszcze raz odwiedził mój dom, stwierdził, że mnie
nie ma, i wyciągnął z tego własne wnioski. Nie potrzeba zbyt wiele sprytu, by domyślić się,
że idę po niego i jego lotos.
Cymmerianin ciekaw był, czy Zelandra czuje się równorzędnym przeciwnikiem do walki z
tak znakomitym czarodziejem. Chciał też wiedzieć, jak się czuje w pobliżu tak potężnego
wroga, który prawdopodobnie jest ostrzeżony, że ona się zbliża. Był ciekaw, ale o nic nie
pytał.
Neesa przemyła otarcia na jego karku, obojczyku i głębsze rozcięcie na lewym bicepsie
szmatką, którą zamoczyła w sadzawce. Gdy to zrobiła, odsunął ją na bok.
Na Ymira, kobieto, bywało, że bardziej niż to dokuczył mi kac. Pomóż Zelandrze
pielęgnować Heng Shih, zanim jego żółta skóra zbieleje z powodu wykrwawienia. Zbiorę
opał na ognisko i rozbiję namioty.
Do czasu, gdy słońce zapadło za widnokrąg, ustawione już było wzorowe obozowisko
składające się z trzech namiotów. Zjedli skromny posiłek złożony z suszonej wołowiny,
twardego chleba oraz wody z oazy.
Ognisko trzeszczało, promieniując miłym ciepłem na piasek, który teraz ochłódł wraz z
nadejściem nocy. Poza blaskiem ognia i ciemnym pierścieniem roślin, rozciągała się pustynia
w falach piasku, czarnych i osrebrzonych światłem księżyca, podobna do zamrożonego
morza. Cienki sierp pierwszej kwadry księżyca wędrował w górę nieba, skrajem lodowatego
potoku Drogi Mlecznej.
Wezmę pierwszą wartę rzekł Conan, przykucąjąc obok zamierającego ognia. Heng
Shih pokiwał z wdzięcznością głową, ostrożnie podniósł się z miejsca i powoli poszedł do
swego namiotu. Zelandra ściągnęła kociołek z rozżarzonych węgli i nalała sobie herbaty.
Delikatny aromat jaśminu unosił się z jej parującego kubka. Neesa oparła wygodnie głowę na
ramieniu Cymmerianina, a on otoczył ręką jej smukłą kibić.
W oddali, pośród pustynnej nocnej ciszy nagle rozległo się wysokie zawodzenie. Neesa
poruszyła się zaniepokojona.
Co to było? wyszeptała z trudem.
Szakal mruknął barbarzyńca.
Być może Yizil powiedziała Zelandra, dmuchając na herbatę. Blask ognia zmienił jej
oczy w płomienie.
Yizil? zapytała Neesa sztywniejąc.
Pustynne upiory odparł Conan. Mieszkańcy ruin i ogryzacze kości. Unikają
otwartej pustyni.
Na pewno? Oczy Neesy sondowały ciemność poza blaskiem ogniska. Conan zaśmiał
się.
Naprawdę. Idz spać. Obiecuję, że jeśli jakiś Yizil przyjdzie, nakarmię nim jego braci.
Neesa wstała i z ociąganiem zaczęła iść do namiotu Cymmerianina.
Teraz nie będę mogła zasnąć, póki do mnie nie dołączysz. Conan obserwował, jak znika
za klapą namiotu i koso spojrzał na Zelandrę.
Musiałaś jej to powiedzieć? Wiesz przecież, że Yizil nie stanowią tu
niebezpieczeństwa.
Zelandra pokazała wszystkie zęby w uśmiechu. Uniosła dłonie w geście niewinności i
skinęła głową na jego namiot.
Powinieneś mi podziękować odparła, a Conan odwzajemnił jej uśmiech. A teraz
poważnie, przyjacielu. Jej głos złagodniał. Jestem zaniepokojona, że napotkaliśmy twór
Ethrama Fala w takiej odległości od jego nory.
To nie jest daleko. Kiedy byliśmy na szczycie wielkiej wydmy obok tej oazy,
widziałem Smoczy Grzbiet.
Na Ishtar odetchnęła. Już tu jesteśmy? Z ciebie jest naprawdę dobry przewodnik,
Conanie.
Poczekajmy odburknął Conan jeszcze nie jesteśmy u celu. Musimy udać się na
południowy wschód, do podgórza otaczającego Smoczy Grzbiet, żeby zbliżyć się do niego z
kierunku, który widzieliśmy w czarodziejskiej wizji Ethrama Fala. Jutro dotrzemy
dostatecznie blisko, aby stwierdzić, czy jestem dobrym przewodnikiem, czy nie.
Zelandra skinęła głową. Conan wstał, otrzepał się z kurzu i zaczął obchód obozu.
Wkrótce tylko on nie spał, krążąc wokół obozu cicho jak cień. Znikał w jednym miejscu i
po chwili pojawiał się w innym. Chciał zapamiętać wszystkie szczegóły z otaczającego ich
pustkowia.
Conan trzymał wartę, księżyc wznosił się wyżej, gwiazdy wirowały, a meteory przecinały
ogniem niebo.
XXVII
Pustynia stopniowo wznosiła się do pogórza urwistych skał, które gdzieś w swym
labiryncie kryły grań, będącą Smoczym Grzbietem. Bezkresny do tej pory ocean wydm
wyraznie ustępował miejsca niskim pagórkom, a one z kolei zmieniały się w nową krainę
kamiennych rumowisk i wieżyc. Tutaj ziemia gubiła swój cienki naskórek gleby, obnażając
surowe i nagie skały.
W tym trudnym i zawiłym krajobrazie podróżni posuwali się niepokojąco powoli. Wysoko
w górze, na poszarpanej perci skrzył się wyrazny zarys Smoczego Grzbietu. Zjeżdżali teraz na
jeszcze trudniejszy teren prawdziwy labirynt jarów i parowów, które przecinały się i
plątały spieczone słońcem. Podróżni niejednokrotnie musieli wycofywać się z wąskich
wąwozów, które wiły się obiecująco w pożądanym kierunku tylko po to, by nagle zakończyć
się pionową skalną ścianą. Niektóre zaczynały się szeroko i dogodnie do podróżowania,
pózniej zwężały się do tego stopnia, że nie mógł przecisnąć się tamtędy nawet pojedynczy
człowiek. Często przesmyk, w który wjeżdżali, początkowo zdawał się wieść we właściwym
kierunku, by następnie zakręcić i zakołować tak, że podróżni oddalili się od celu. Raz po raz
Cymmerianin zsiadał z wielbłąda i wspinał się na skalne ściany, by sprawdzić ich położenie
względem Smoczego Grzbietu. Reszta cierpliwie i w milczeniu czekała na jego powrót i
dalsze polecenia i wskazówki. Skręcali, powracali do rozwidleń, zawracali całkiem lub po
prostu posuwali się po dotychczasowej drodze.
Było już pózne popołudnie, gdy wydostali się z wąskiej rozpadliny na szeroką halę, która
leżała przed nimi otworem. Po chłodzie cienia rzucanego przez skalne ściany, znalezli się w
złocistym blasku słońca. Przymrużając i osłaniając dłońmi oczy, rozglądali się wokół. Hala
tworzyła nieregularną piastę koła, skąd otwierały się wejścia do trzech jarów. Z lewej strony
wąska szczelina skalna biegła na północny wschód. Jej ściany wznosiły się gwałtownie i ostro
i zakończone były szeregiem wysokich i poszarpanych iglic. Po prawej większy parów opadał
gwałtownie na południowy wschód, a płaskie dno było usłane żwirem i obramowane niskimi
ścianami popękanych skał. Tuż przed nimi wznosiło się wzgórze, które zasłaniało widok na
przeciwną stronę hali.
Conan popędził swego wielbłąda i wjechał prosto na niskie wzgórze. Podążyli za nim w
milczeniu, coraz bardziej akceptując przewodnictwo barbarzyńcy w tym pustynnym
labiryncie.
Heng Shih, jak zawsze beznamiętny, wyraznie nie przejmował się raną i bandażami
opasującymi jego szeroki brzuch. Neesa wyprostowała się i uniosła w siodle. Prawie nie
spuszczała wzroku ze swej pani. Lady Zelandra patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem.
Odzywała się tylko wtedy, kiedy ktoś się do niej zwrócił. Obejmowała wtedy dłońmi [ Pobierz całość w formacie PDF ]