[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i furkot stada gołębi w panice wybuchającego w rozpalone do białości niebo.
Budzę się zlany potem i w głowie kołaczą mi się słowa  Sayeret matkal oraz  Karina Al
Waadi . Kiedy budzę się z tego snu, jest mi smutno. Głównie dlatego, że wiem, iż ci, którzy
strzelali, mieli rację.
Ale od kilku dni nie śnię już o kwadratowym podwórku i stadzie gołębi. Nie budzę się
przepełniony smutkiem i nie tęsknię do Kariny Al Waadi.
Widzę rozpędzone niebo, czarny, pokryty kolcami krzyż i słyszę  Uważaj na ciernie .
I to jest jeszcze gorsze.
Niestety, różne rzeczy zaczynają również dziać się na jawie. Kątem oka widuję ciemne,
zamazane sylwetki, których nie ma, jeżeli spojrzę prosto. Czasem widzę ruch, czasem czuję
pasmo lodowatego zimna, które przecina moją drogę. Znów rozpoznaję cień śmierci na twarzy
niektórych ludzi mijanych na ulicy. To wygląda tak, jakby byli przysypani mąką i znalezli się
w ostrym blasku żółtego reflektora, który wyostrza rysy i zatapia to, czego nie oświetla,
w smolistym cieniu. Albo może tak, jakby czaszka przeświecała im przez skórę. Widzę to i wiem,
że ci ludzie długo nie pożyją.
Znowu zacząłem gasić latarnie. Uliczne latarnie. Psują się, kiedy pod nimi przechodzę.
Zupełnie jakby mrok podążał za mną.
Trzy miesiące, osiem dni, czternaście godzin.
Przeżyte jak normalny człowiek. Bez upiorów, bez podróży duszy, bez popiołu i kurzu. I niech
tak zostanie.
Sięgnąłem po Biblię. Wydawała się nowa, kupiona przed chwilą. Po co mi ją kupił? Na
trzeciej stronie znalazłem dedykację: Niech poprowadzi Cię ciernistą drogą.
Wyjąłem z kurtki patyki znalezione w celi Michała i położyłem je na okładce. A zatem
wracamy do cierni.
To nie był chyba żaden cytat. Co to niby miałaby być  ciernista droga ? Krzak może być
ciernisty, nie droga.
Ale dedykacja spełniła swoją rolę. Czy to znaczy, że obrazek, który widziałem we śnie, był
jakimś przekazem? Szachownica miała oznaczać, że wiedział, iż umrze. Dedykacja na Biblii
zwrócić moją uwagę na sen,, będący ostrzeżeniem. I na ciernie.
Niektórzy ludzie wróżą z Biblii. Otwierają ją na chybił trafił i pierwszy cytat, na jaki spojrzą,
uważają za proroctwo. Ja tego nigdy nie robię. Nie jestem bardzo religijny, lecz wzdragam się
przed traktowaniem tej księgi jak zabawki.
Tym razem jednak zauważyłem, że kiedy ją kartkuję, samoistnie otwiera się na Księdze
Psalmów, jakby; miała niewidzialną zakładkę. Gdybym chciał otwierać na chybił trafił,
z pewnością natrafiłbym na ten właśnie fragment. Przypuszczalnie rozpracował w tym miejscu na
siłę grzbiet. Spojrzałem na stronę i zobaczyłem pionowy rząd maleńkich dziurek wzdłuż jednej
ze strof; Psalmu 31, jakby zrobionych końcem szpilki.
Lub cierniem.
Wymazany z pamięci jestem jak umarły,
jestem jak rozbite naczynie.
Słyszę bowiem, jak wielu mnie obmawia,
strach czai się wokoło, kiedy razem naradzają się
przeciwko mnie,
spiskują, aby odebrać mi życie.
Zdrętwiałem.
Spociły mi się dłonie. Przeczytałem wers jeszcze kilka razy, ale nie stałem się od tego
mądrzejszy.  Spiskują, aby odebrać mi życie .
Może wciąż był po tamtej stronie. W świecie Pomiędzy. Powinienem był przynajmniej go
poszukać. Może potrzebował pomocy. Może mógłby mi powiedzieć, co się stało.
Zaznaczony fragment wyglądał na wezwanie pomocy.
Albo ostrzeżenie przed spiskiem.
Druga książka,  Mistycy i pustelnicy jakiegoś Jeana Davida Rumiere a też miała dedykację
skreśloną kwadratowymi, podobnymi do pisma technicznego literami Michała: %7ływot
Teofaniusza, ku nauce. Była popularnonaukowym gniotem o mistykach z początków
chrześcijaństwa, zwłaszcza gdzieś na pustyniach Wschodu  w Syrii, Egipcie, Abisynii albo
w Maghrebie. Mogła być pasjonująca  szaleni mistycy udzielający gniewnych pouczeń tym,
którzy zechcieli się do nich pofatygować. Nawiedzeni starcy siedzący w jaskiniach, na skałach
albo starych, potrzaskanych kolumnach, jak Szymon Słupnik. Obdarzeni tajemniczą charyzmą
i mocą. Zestawienie tych przedziwnych mistyków z pragmatycznymi Rzymianami, nie bardzo
wiedzącymi, co o tym wszystkim myśleć, patrzącymi na nową, przebojową religię z mieszaniną
dystansu, fascynacji i lekkiej odrazy, mogłoby być bardzo ciekawe, ale nie w wydaniu pana
Rumiere a. Ten facet potrafiłby zgasić ducha karnawału na głównej ulicy Rio de Janeiro.
Zapaliłem lampę, skręciłem sobie papierosa z tytoniu Virginia, wypiłem dwie kenijskie
herbaty i trzy kieliszki  podbeskidzkiej śliwowicy, szukając obiecanego Teofaniusza i brnąc
przez bombastyczny styl, okraszony tanim, francuskim cynizmem, przywodzącym na myśl
 Emmanuelle . Kiedy brakowało faktów, a brakowało często, bo o tych wszystkich mistykach
wiadomo było tyle co nic, autor uciekał się do własnych fantazji, gęsto podlanych freudyzmem
i feminizmem. Gdyby choć część z tego, co opisywał, miało tak wyglądać, chrześcijaństwo
skończyłoby się wielką klapą jeszcze za życia pierwszych apostołów. Nie miałem pojęcia, skąd
Michał wytrzasnął tę pozycję. Brnąłem tak przez kilka godzin, od jednego mistyka do drugiego,
z czego, zdaniem autora, wszystko to byli wariaci, zboczeńcy, opiumiści, cwaniacy, oszuści
i katatonicy. W roli dowodów występowały gołosłowne przypuszczenia, ale sama argumentacja
była jakoś tak przedstawiona, że widziałem, przed oczyma duszy kogoś z rozwichrzonym
włosem, purpurową twarzą i pianą w kącikach ust. Skoro ich nienawidził, to po kiego czorta pisał
tę książkę? Wydawało mu się, że coś demaskuje? W ten sposób coś, co zgodnie z okładką miało
być  pasjonującym historycznym śledztwem wyjaśniającym tajemnice początków
chrześcijaństwa , obiecywało  wyjaśnienie cudów, działalności dziwnych sekt i kultów ,
zamieniło się w nudny elaborat o wrednych starcach knujących w jaskiniach powołanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •