[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W odpowiedzi usłyszałem szept tak bardzo melodyjny, że zdawał się całego mnie przenikać
i obezwładniać wbrew mojej woli...
- Szukałem takiego człowieka jak ty przez całe stulecia. Nareszcie znalazłem! Nie
rozstaniemy się, póki mi nie powiesz, czego chcę. Jest w tobie wizja przeszości i przyszłości. Wytęż
myśl i patrz w przyszłość!
Kiedy to mówił, odniosłem takie wrażenie, jakbym opuściwszy powłokę cielesną uniósł się
na skrzydłach orła ponad budynek, w przestrzeń bezkresną. Byłem poza moim ciałem. Gdzie - nie
wiem. W każdym razie gdzieś ponad czasem i ponad ziemią.
I znów usłyszałem melodyjny szept:
- Masz rację, posiadłem wielkie tajemnice dzięki sile woli. To prawda, że wola i wiedza
mogą opóznić proces starzenia, ale śmierć przychodzi nie tylko z wiekiem. Cóż mogę, na przykład,
poradzić na wypadki, w których tak często giną młodzi? Nic. Każdy wypadek to przeznaczenie, a
wobec przeznaczenia ludzka wola jest bezsilna.
Powiedz, jaki będzie mój koniec: czy miną wieki, nim wreszcie umrę pod brzemieniem lat
postępujących powoli, ale nie (uchronnie, czy też zginę w jakim wypadku?
- Zginiesz w wypadku.
- Jak dużo mam jeszcze czasu? - zapytał nieco drżący głos
- Mierząc w kategoriach mego życia - bardzo dużo.
- Czy przed śmiercią powrócę między ludzi, by dzielić ich losy jak dawniej, zanim
poznałem wielkie tajemnice? Czy wezmę czynny udział w ich codziennej walce, troskach i
nadziejach. A może rozum mędrca zdobędzie mi potęgę królów?
- Kiedyś jeszcze odegrasz na ziemi rolę, która poruszy i wprawi w zdumienie cały świat. Ty
- istota niezwykła - dla niezwykłych też celów żyjesz całe stulecia. Wszystkie tajemnice, których
dotąd strzegłeś, znajdują zastosowanie. Wszystko to, o sprawia, żeś teraz obcy ludzkim generacjom,
uczyni cię ich panem. Jak drzewa i trawy porywa i wsysa wir wody, tak pokolenia całe i trony
miotać będzie huragan twej woli. Straszliwy niszczycielu, któryś w swym zniszczeniu wbrew
własnej woli stał się twórcą!
- Czy chwila ta jest odległa?
- Bardzo odległa, ale gdy nadejdzie - koniec twój będzie bliski.
- Jak to się stanie?
- Spójrz w cztery strony świata. Na Północy, przed którą instynkt twój cię ostrzega, gdzie
nie postała jeszcze twoja noga - pochwyci cię widmo. To będzie śmierć. Widzę statek - coś na nim
straszy, coś go ściga. Statek płynie naprzód. Za nim sunie flotylla zbłąkanych okrętów. Statek
wpływa w krainę lodów, pod niebem purpurowym od meteorów. Dwa księżyce wiszą nieruchomo
nad lodowymi rafami. Widzę, jak statek utknął w białym wąwozie lodowych skał. Jego pokład
zasłany jest trupami - sztywne, sine ciała pokryte zieloną pleśnią. Jeden tylko człowiek pozostał
przy życiu - to ty! Ale lata, choć tak wolno płynęły, wycisnęły na tobie piętno. Na twarzy widać
zapowiedz starości - wola osłabła w komórkach mózgu. Lecz ta wola, choć nie tak już silna,
przewyższa wszystko, do czego człowiek był dotąd zdolny. Dzięki niej, nękany głodem
utrzymujesz się przy życiu. Natura jednak odmawia ci już posłuszeństwa w tej krainie śmierci.
Niebo jest jak z ołowiu, powietrze ściska żelaznymi kleszczami, a lód wrzyna się w kadłub statku.
Słyszysz, jak statek trzeszczy i jęczy? Jeszcze chwila, i lód wchłonie go jak bursztyny zdzbło trawy.
Nagle wyłania się ostać ludzka - jeszcze żywa; opuszcza statek z jego trupami I wznosi się na sam
szczyt lodowej skały, dwa księżyce patrzą I góry na ludzką sylwetkę. Ten człowiek to ty. Ogarnia
cię Itrach, strach zniszczył twą wolę.
Widzę, jak na lodowe urwisko wspinają się dwa szare kształty - niedzwiedzie Północy
wyczuły ofiarę. Niezdarnie podchodzą coraz bliżej i bliżej... przewalają się z boku na bok. Każda
chwila tego dnia wyda ci się dłuższa niż wieki, które przeżyłeś. Pamiętaj, że po śmierci te chwile
składają się na błogosławieństwo lub piekło wieczności.
- Szsza - wyszeptał głos. - Ale ten dzień, jak mówiłeś, jest jeszcze daleki, bardzo daleki,
prawda? Wracam do moich drzew migdałowych i róż Damaszku... Spij!
Pokój zakołysał mi się przed oczyma. Straciłem świadomość. Gdy się ocknąłem, G...
trzymał mą rękę i uśmiechał się do mnie.
- Ty, który tyle mówiłeś o swej odporności ma hipnozę, uległeś, jak widzę, memu
przyjacielowi Richardsowi.
- Gdzie on jest?
- Wyszedł, gdy zapadłeś w trans. Na odchodnym szepnął mi tylko:  Twój przyjaciel nie
obudzi się przed upływem godziny . Jak mogłem najspokojniej spytałem, gdzie mieszka pan
Richards.
- W hotelu  Trafalgar - odparł.
- Chodz ze mną - poprosiłem. - Odwiedzimy go; mam mu coś do powiedzenia.
W hotelu powiedziano mi, że pan Richards wrócił ze dwadzieścia minut temu, zapłacił
rachunek i polecił swojemu służącemu, Grekowi, by spakowawszy bagaż udał się na Maltę
parowcem opuszczającym nazajutrz Southampton. O sobie powiedział pan Richards tylko tyle, że
musi złożyć parę wizyt w okolicach Londynu i że inie jest pewien, ozy zdąży na ten parowiec.
Gdyby się spóznił, pojedzie następnym.
Portier spytał mnie o nazwisko, po czym wręczył mi kartkę zostawioną przez pana
Richardsa na wypadek, gdybym przyszedł.
List brzmiał, jak następuje:
Chciałem, by odkrył pan przede mną swoje myśli. Usłuchał mnie pan. Roztoczyłem więc nad
panem swoją władzę. Przez trzy miesiące, począwszy od dziś, nie wolno panu wspomnieć o tym, co
zaszło między nami. Nie wolno też pokazać tego listu pańskiemu przyjacielowi. Przez trzy miesiące
musi pan zachowywać bezwzględne milczenie we wszystkim, co mnie dotyczy. Gdyby pan wątpił w
moc zakazu, proszę spróbować go złamać. Przy końcu trzeciego miesiąca czar zostanie zdjęty. Poza
tym oszczędzę pana. Odwiedzę pański grób dokładnie w rok i dzień po pogrzebie.
Tak kończy się dziwna historia, o której autentyczności nie będę nikogo przekonywał.
Spisałem ją wiernie w trzy miesiące po otrzymaniu powyższego listu. Nie mogłem tego zrobić
wcześniej, podobnie jak mimo jego usilnych nalegań nie mogłem pokazać G... kartki, którą
czytałem pod jego bokiem przy świetle gazowej lampy.
Przełożyła Zofia Uhrynowska
EDGAR ALLAN POE
Zagłada domu Usherów
Przez cały mroczny i smętny dzień jesienny, pod ciężką powałą obłoków, co wlokły się
nisko po niebie, przebiegałem samotnie na koniu dziwnie zamarłą połać kraju - i dopiero z
nastaniem wieczornego zmierzchu ujrzałem przed sobą posępny Dom Usherów. Gdy po raz
pierwszy zamajaczył mi przed oczyma, targnęła mą duszą - sam nie wiem dlaczego -
nieposkromiona żałość. Powiadam: nieposkromiona, bowiem uczucia tego nie Aoiły owe
rozkoszne, przepojone poezją wrażenia, jakich zazwyczaj doznaje człowiek na widok
najgrozniejszych naturalnych; przejawów okropności i spustoszenia. Patrzyłem na roztaczającą się
przede mną widownię: na dom i pospolite zarysy krajobrazu całej włości, na żałobne mury, na okna,
zgasłym podobne zrenicom, na kępy drętwego sitowia, na białawe pnie obumarłych drzew - z
bezgranicznym przygnębieniem, do którego z odczuwań ziemskich żadne snadniej przyrównać się
nie da od wrażeń nałogowego palacza opium, gdy budząc się, znów z goryczą wraca do szarzyzny
życia. Zlodowaciała, zniżyła się, omdlała dusza - potępieńczym zrozpaczeniem przepoiła się myśl, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •