[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jest nasz kraj.
I wrócił do rozmowy z premierem.
Nie wierzyłam własnym uszom. Po prostu mnie zignorował. Jakby nigdy nic!
No cóż, wiecie, co się mówi o rudzielcach. Nie mogłam powstrzymać tego, co stało
się potem. Usłyszałam, że wypowiadam jakieś słowa, chociaż wydawało mi się, że płyną z
ust jakiejś innej dziewczyny. Może Gwen Stefani? Bo na pewno nie z moich.
- Jeśli nie chciał pan, żeby ta robota została wykonana porządnie - powiedziałam
chyba dość głośno, bo kelnerzy i większość gości, łącznie z Beaux Arts Trio, odwróciła się i
spojrzała na mnie - to trzeba było nie dawać jej mnie. Bo ja nie wybiorę innego rysunku.
Wszystkie inne rysunki pokazują, co ci ludzie wiedzą. Rysunek Marii pokazuje to, co ona
widzi codziennie ze swojego okna. Może się to panu nie podobać, ale nie pozwalając innym
tego zobaczyć, nie sprawi pan, że tamten widok przestanie istnieć, albo że problem sam się
rozwiąże.
Prezydent popatrzył na mnie, jakbym była umysłowo chora. Może jestem. Nie wiem.
Wiem tylko, że byłam tak wściekła, że aż się trzęsłam, i wyobrażam sobie, że moja twarz
musiała mieć wyjątkowo atrakcyjny odcień purpury.
- Czy ta artystka jest twoją znajomą, czy co? - zapylał.
- Nie, nie znam jej - odparłam. - Ale wiem, że jej rysunek jest najlepszy.
- To twoje zdanie - powiedział prezydent.
- Tak, to moje zdanie.
- No cóż, więc po prostu będziesz musiała je zmienić. Bo ten rysunek nie będzie
reprezentował tego kraju na żadnym międzynarodowym konkursie plastycznym.
A potem tata Davida odwrócił się do mnie plecami i zaczął rozmawiać z innymi
gośćmi.
Nie odezwałam się więcej. Co mogłam jeszcze powiedzieć? Zostałam po prostu
odprawiona.
Nie zauważyłam, kiedy podszedł do mnie David.
Zapomniałam o nim na śmierć.
- Chodz ~ powiedział.
Przypuszczam, że gdybym nie była tak strasznie zdenerwowana, zdziwiłabym się
bardziej tym, że David się do mnie odezwał. Najwyrazniej chciał mniej jakoś pocieszyć po
tym, co się właśnie stało. Przynajmniej taki wniosek wyciągnęłam, kiedy wprowadził mnie z
Sali Złotej i zabrał do salonu, w którym siedzieliśmy pierwszego wieczoru, kiedy przyszłam
tu na obiad. Tam, gdzie wydrapał na parapecie moje imię.
- Sam - powiedział - to nie jest aż tak ważne. To znaczy, ja wiem, że tak, ale to nie
jest, no wiesz, kwestia życia i śmierci.
Jasne. To nie Sierra Leone ani Utah. Nikomu tu nie obetną dłoni ani nie będą zmuszać
do wyjścia za mąż w wieku czternastu lat za faceta, który ma już trzy żony.
- Zdaję sobie z tego sprawę - zgodziłam się. - Ale to i tak nie w porządku.
- Być może - powiedział David. - Ale powinnaś coś zrozumieć. Jest mnóstwo spraw, o
których my nie wiemy, a oni muszą je brać pod uwagę.
- Na przykład? - zaciekawiłam się. - Czy to, że wybiorę tamten rysunek zagrozi
naszemu bezpieczeństwu narodowemu? Nie sądzę.
David ściągnął krawat, jakby nagle zaczął go dusić.
- Może oni po prostu woleliby coś weselszego - powiedział. - Wiesz, taki, który
pokaże Stany Zjednoczone w dobrym świetle.
- To nie ma nic wspólnego z tym konkursem - odparłam. - To ma być wystawa, na
której przedstawiciele różnych krajów pokażą, co widzą ze swoich okien. W regulaminie nie
ma ani słowa o tym, że to, co widzi dana osoba, musi rzucać pozytywne światło na jej czy
jego kraj. Rozumiałabym, dlaczego w Chinach nie pozwala się komuś przedstawiać państwa
w negatywnym świetle, ale to jest Ameryka, na litość boską. Sądziłam, że mamy zagwa-
rantowaną wolność słowa.
David usiadł na poręczy mojego fotela.
- Bo mamy - powiedział.
- Jasne - powiedziałam. - Wszyscy poza nastoletnią ambasadorką przy ONZ.
- Masz zagwarantowaną wolność słowa - powtórzył David. Powiedział tu z dziwnym
naciskiem, ale byłam wtedy tak zdenerwowana, że nie zrozumiałam, o co mu chodzi.
- Myślisz, że mógłbyś z nim porozmawiać, Davidzie? - spytałam, podnosząc wzrok.
W pokoju było ciemno. Jedyne światło wpadało przez okna od strony Rotundy i trudno było
coś odczytać w zielonych oczach Davida. Jednak mówiłam dalej: - To znaczy, z twoim tatą.
Może ciebie wysłucha.
Ale David odparł:
- Sam, nie chcę cię rozczarować, ale jedyna rzecz, u której z zasady nie rozmawiam z
tatą, to polityka.
Chociaż powiedział, że nie chce mnie rozczarować, to właśnie zrobił. Byłam
bezbrzeżnie rozczarowana.
- Ale to nie w porządku! - zawołałam. - To znaczy, tamten rysunek jest najlepszy!
Zasługuje na pokazanie na wystawie! Tylko spróbuj, Davidzie, dobrze? Obiecaj mi, ze
spróbujesz z nim porozmawiać. Jesteś jego synem. Wysłucha cię.
- Nie wysłucha - odparł David. - Wierz mi.
- Oczywiście, że cię nie wysłucha, jeżeli nawet nie spróbujesz. Ale David nie chciał
obiecać, że spróbuje. Miałam wrażenie, że w ogóle nie chciał się w to angażować. Co tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
jest nasz kraj.
I wrócił do rozmowy z premierem.
Nie wierzyłam własnym uszom. Po prostu mnie zignorował. Jakby nigdy nic!
No cóż, wiecie, co się mówi o rudzielcach. Nie mogłam powstrzymać tego, co stało
się potem. Usłyszałam, że wypowiadam jakieś słowa, chociaż wydawało mi się, że płyną z
ust jakiejś innej dziewczyny. Może Gwen Stefani? Bo na pewno nie z moich.
- Jeśli nie chciał pan, żeby ta robota została wykonana porządnie - powiedziałam
chyba dość głośno, bo kelnerzy i większość gości, łącznie z Beaux Arts Trio, odwróciła się i
spojrzała na mnie - to trzeba było nie dawać jej mnie. Bo ja nie wybiorę innego rysunku.
Wszystkie inne rysunki pokazują, co ci ludzie wiedzą. Rysunek Marii pokazuje to, co ona
widzi codziennie ze swojego okna. Może się to panu nie podobać, ale nie pozwalając innym
tego zobaczyć, nie sprawi pan, że tamten widok przestanie istnieć, albo że problem sam się
rozwiąże.
Prezydent popatrzył na mnie, jakbym była umysłowo chora. Może jestem. Nie wiem.
Wiem tylko, że byłam tak wściekła, że aż się trzęsłam, i wyobrażam sobie, że moja twarz
musiała mieć wyjątkowo atrakcyjny odcień purpury.
- Czy ta artystka jest twoją znajomą, czy co? - zapylał.
- Nie, nie znam jej - odparłam. - Ale wiem, że jej rysunek jest najlepszy.
- To twoje zdanie - powiedział prezydent.
- Tak, to moje zdanie.
- No cóż, więc po prostu będziesz musiała je zmienić. Bo ten rysunek nie będzie
reprezentował tego kraju na żadnym międzynarodowym konkursie plastycznym.
A potem tata Davida odwrócił się do mnie plecami i zaczął rozmawiać z innymi
gośćmi.
Nie odezwałam się więcej. Co mogłam jeszcze powiedzieć? Zostałam po prostu
odprawiona.
Nie zauważyłam, kiedy podszedł do mnie David.
Zapomniałam o nim na śmierć.
- Chodz ~ powiedział.
Przypuszczam, że gdybym nie była tak strasznie zdenerwowana, zdziwiłabym się
bardziej tym, że David się do mnie odezwał. Najwyrazniej chciał mniej jakoś pocieszyć po
tym, co się właśnie stało. Przynajmniej taki wniosek wyciągnęłam, kiedy wprowadził mnie z
Sali Złotej i zabrał do salonu, w którym siedzieliśmy pierwszego wieczoru, kiedy przyszłam
tu na obiad. Tam, gdzie wydrapał na parapecie moje imię.
- Sam - powiedział - to nie jest aż tak ważne. To znaczy, ja wiem, że tak, ale to nie
jest, no wiesz, kwestia życia i śmierci.
Jasne. To nie Sierra Leone ani Utah. Nikomu tu nie obetną dłoni ani nie będą zmuszać
do wyjścia za mąż w wieku czternastu lat za faceta, który ma już trzy żony.
- Zdaję sobie z tego sprawę - zgodziłam się. - Ale to i tak nie w porządku.
- Być może - powiedział David. - Ale powinnaś coś zrozumieć. Jest mnóstwo spraw, o
których my nie wiemy, a oni muszą je brać pod uwagę.
- Na przykład? - zaciekawiłam się. - Czy to, że wybiorę tamten rysunek zagrozi
naszemu bezpieczeństwu narodowemu? Nie sądzę.
David ściągnął krawat, jakby nagle zaczął go dusić.
- Może oni po prostu woleliby coś weselszego - powiedział. - Wiesz, taki, który
pokaże Stany Zjednoczone w dobrym świetle.
- To nie ma nic wspólnego z tym konkursem - odparłam. - To ma być wystawa, na
której przedstawiciele różnych krajów pokażą, co widzą ze swoich okien. W regulaminie nie
ma ani słowa o tym, że to, co widzi dana osoba, musi rzucać pozytywne światło na jej czy
jego kraj. Rozumiałabym, dlaczego w Chinach nie pozwala się komuś przedstawiać państwa
w negatywnym świetle, ale to jest Ameryka, na litość boską. Sądziłam, że mamy zagwa-
rantowaną wolność słowa.
David usiadł na poręczy mojego fotela.
- Bo mamy - powiedział.
- Jasne - powiedziałam. - Wszyscy poza nastoletnią ambasadorką przy ONZ.
- Masz zagwarantowaną wolność słowa - powtórzył David. Powiedział tu z dziwnym
naciskiem, ale byłam wtedy tak zdenerwowana, że nie zrozumiałam, o co mu chodzi.
- Myślisz, że mógłbyś z nim porozmawiać, Davidzie? - spytałam, podnosząc wzrok.
W pokoju było ciemno. Jedyne światło wpadało przez okna od strony Rotundy i trudno było
coś odczytać w zielonych oczach Davida. Jednak mówiłam dalej: - To znaczy, z twoim tatą.
Może ciebie wysłucha.
Ale David odparł:
- Sam, nie chcę cię rozczarować, ale jedyna rzecz, u której z zasady nie rozmawiam z
tatą, to polityka.
Chociaż powiedział, że nie chce mnie rozczarować, to właśnie zrobił. Byłam
bezbrzeżnie rozczarowana.
- Ale to nie w porządku! - zawołałam. - To znaczy, tamten rysunek jest najlepszy!
Zasługuje na pokazanie na wystawie! Tylko spróbuj, Davidzie, dobrze? Obiecaj mi, ze
spróbujesz z nim porozmawiać. Jesteś jego synem. Wysłucha cię.
- Nie wysłucha - odparł David. - Wierz mi.
- Oczywiście, że cię nie wysłucha, jeżeli nawet nie spróbujesz. Ale David nie chciał
obiecać, że spróbuje. Miałam wrażenie, że w ogóle nie chciał się w to angażować. Co tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ]