[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wy postępują? - zapytał Victorie, a ona skinęła gło-
wą. Przemknęło jej przez myśl, że w pierwszych
dniach wspólnej pracy zrobiłby to samo, nie pytając
jej o zgodę. - Wszystko odbywa się jak w podręcz-
niku - rzekł z zadowoloną miną. - Zwietnie ci idzie,
Jane. Widać już główkę. Będzie blondas. Albo blon-
dynka. Dobra nasza, Jane, najgorsze masz już za
sobą.
Victoria z wdzięcznością popatrzyła na Connora.
Jego pełne życzliwej troski podejście do rodzącej ko-
biety, szybkość reakcji i opanowanie dodały wszyst-
kim otuchy, tworząc w nietypowej sytuacji miłą
i spokojną atmosferę. Tymczasem Jane znowu krzyk-
nęła i kurczowo zacisnęła palce na ręce Victorii.
- Znów się zaczyna... Och! Zaraz się urodzi.
Karen trzymała Jane za drugą rękę, a Connor spo-
kojnym tonem dawał jej wskazówki.
- Zwietnie! Spisujesz się na medal! - wykrzykiwali
na zmianę, podczas gdy Jane posłusznie wykonywała
S
R
polecenia, całkowicie teraz skoncentrowana na trud-
nym zadaniu wydania dziecka na świat. Nagle głośno
stęknęła i na wyciągnięte dłonie Connora wyśliznęło
się nowo narodzone niemowlę.
- Witaj, mała - powiedział, podnosząc dziecko
w górę. - Jane, przyjmij moje gratulacje. Masz có-
reczkę.
Maleństwo głośnym wrzaskiem potwierdziło jego
słowa. Victoria i Karen popatrzyły na siebie, ociera-
jąc łzy wzruszenia.
- No, no, masz panienko zdrowe płuca - pochwa-
lił Connor. Victoria spojrzała na niego i ku swemu
najwyższemu zaskoczeniu stwierdziła, że i on ma łzy
w oczach. - My też dobrze się spisaliśmy jako zespół.
- Wiesz, jak nazwiesz swoją córeczkę? - zapytała
Victoria, pochylając się nad Jane.
- Oczywiście - uśmiechnęła się Jane. - Będzie się
nazywała Victoria Karen. No i Connor na trzecie,
Wszyscy się roześmiali, a Victoria rzekła:
- To dla nas zaszczyt. Będzie naszą specjalną
pacjentką. - Pochyliła się i zaczęła ostrożnie naciskać
brzuch Jane. - To pomoże wyjść łożysku. A zaraz
potem będziesz mogła przytulić córeczkę.
Kiedy było po wszystkim, Karen oświadczyła, że
idzie przekazać oczekującym pacjentom radosną wia-
domość. Po paru chwilach w poczekalni rozległy się
głośne wiwaty.
Niedługo potem ktoś gwałtownie zapukał do drzwi
i na progu stanął zdyszany mężczyzna.
- Czyżbym się spóznił? - wykrzyknął.
- Uhm. Naszej córeczce okropnie się spieszyło
- wesoło odparła Jane.
S
R
- To dziewczynka? - zawołał ucieszony pan Tate.
Podszedł do żony i uściskał ją. - Dzięki, kochanie.
Boże, jaka ona śliczna! - Delikatnie wziął maleństwo
na ręce i spoglądając z uśmiechem na lekarzy, za-
uważył: - Może to pierwsza kobieta w mojej rodzi-
nie, która nie będzie się spózniać.
Wreszcie przyjechał oczekiwany ambulans, który
zabrał Jane i dziecko do szpitala. John z Harrym po-
jechali za nimi samochodem.
- Co za początek tygodnia! - ze śmiechem za-
uważył Connor, wracając z Victorią z parkingu do
przychodni.
- Było mnóstwo emocji, ale pięknie się skończy-
ło. Także dzięki tobie. Dobrze jest czuć wsparcie dru-
giego lekarza - odparła.
- Nawet z mojej strony? - Zadumał się na chwilę,
po czym powiedział: - Pomoc w przyjściu na świat
zdrowego dziecka to najcudowniejszy moment w prak-
tyce lekarza.
W duszy Victorii walczyły ze sobą sprzeczne u-
czucia. Jak może nie kochać go za to, co powiedział
o narodzinach dziecka? I za to, jak się zachował pod-
czas niespodziewanego porodu? Czy to naprawdę ten
sam człowiek, który tak podle ją okłamywał? Pod-
niosła na niego oczy.
- Connor, dlaczego mnie oszukiwałeś? - zapy-
tała.
Connor wytrzymał jej spojrzenie.
- Nie oszukiwałem cię. Od czasu rozwodu nie u-
trzymywałem z Carol kontaktu - odparł.
- Ona mówiła co innego. Uważa, że jest nadal
S
R
twoją żoną i powołuje się na dane jej przyrzeczenie,
że zawsze może na ciebie liczyć.
- Tak było, dopóki faktycznie była moją żoną. Bo
zależało mi na ratowaniu naszego małżeństwa. Ale to
ona w końcu zażądała rozwodu, żeby móc się zwią-
zać z innym.
- Sama już nie wiem, komu wierzyć - bezradnie
westchnęła Victoria, mając wciąż w pamięci obraz
Carol z dzieckiem na rękach.
- Skoro po kilku tygodniach wspólnej pracy nie
jesteś pewna, czy możesz mi wierzyć, to chyba rze-
czywiście powinniśmy się rozstać - żachnął się Con-
nor. - Potępiasz mnie na podstawie paru słów kobie-
ty, o której nic nie wiesz, którą po raz pierwszy
zobaczyłaś na oczy.
- A co, twoim zdaniem, miałam sobie pomyśleć?
- Zamiast wyciągać pochopne wnioski, mogłaś
zwrócić się do mnie i zażądać wyjaśnienia. - Pochylił
się, kładąc jej ręce na ramionach. Był tak blisko
i patrzył jej w oczy tak samo jak parę dni temu, kiedy
się kochali. Tyle że tym razem dalszy ciąg był, rzecz
jasna, wykluczony. - Victorio, nie opuszczaj mnie
- szepnął błagalnie. - Zostań ze mną.
Po jego ostatnich słowach zapadło ciężkie milcze-
nie. Nagle z interkomu ozwał się głos Maggie:
- Przepraszam, moi drodzy, ale w poczekalni sie-
dzi tłum zniecierpliwionych pacjentów.
Connor odwrócił się i wyszedł, delikatnie zamyka-
jąc za sobą drzwi.
Victoria z trudem dotrwała do końca dnia. Po
wyjściu Connora uświadomiła sobie, że kocha go bez
S
R
względu na to, co się wydarzyło i oddałaby wszystko,
by móc mu o tym powiedzieć. Niemniej on ma dziec-
ko i byłą żonę, która mimo rozwodu chce do niego
wrócić.
Szykując się do wyjścia, podjęła mocne postano-
wienie: zanim wyjedzie, musi z Connorem poroz-
mawiać. Nie może dalej żyć w niepewności, gubiąc
się w domysłach. Zadzwoni do niego i powie, że jest
gotowa go wysłuchać.
Na dworze prószył śnieg, a gdy wyszła na podjazd,
na parkingu obok dostrzegła sylwetki dwóch osób;
jedną był niewątpliwie Connor, w drugiej zaś rozpo-
znała Carol. Kobieta mówiła podniesionym głosem:
- Nie możesz mnie teraz zostawić! Mam małe
dziecko i potrzebuję wsparcia. Może ja też nie jestem
bez winy, ale to ty przysięgałeś, że nigdy nie prze-
staniesz mnie kochać!
Connor powiedział coś, czego Victoria nie dosły-
szała, widziała tylko, że otwiera drzwi samochodu
i oboje do niego wsiadają. Samochód odjechał.
Ona ma rację, myślała Victoria, wlokąc się z cięż-
kim sercem do domu. Mimo rozwodu Connor ma
obowiązek zatroszczyć się o byłą żonę i ich wspólne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
wy postępują? - zapytał Victorie, a ona skinęła gło-
wą. Przemknęło jej przez myśl, że w pierwszych
dniach wspólnej pracy zrobiłby to samo, nie pytając
jej o zgodę. - Wszystko odbywa się jak w podręcz-
niku - rzekł z zadowoloną miną. - Zwietnie ci idzie,
Jane. Widać już główkę. Będzie blondas. Albo blon-
dynka. Dobra nasza, Jane, najgorsze masz już za
sobą.
Victoria z wdzięcznością popatrzyła na Connora.
Jego pełne życzliwej troski podejście do rodzącej ko-
biety, szybkość reakcji i opanowanie dodały wszyst-
kim otuchy, tworząc w nietypowej sytuacji miłą
i spokojną atmosferę. Tymczasem Jane znowu krzyk-
nęła i kurczowo zacisnęła palce na ręce Victorii.
- Znów się zaczyna... Och! Zaraz się urodzi.
Karen trzymała Jane za drugą rękę, a Connor spo-
kojnym tonem dawał jej wskazówki.
- Zwietnie! Spisujesz się na medal! - wykrzykiwali
na zmianę, podczas gdy Jane posłusznie wykonywała
S
R
polecenia, całkowicie teraz skoncentrowana na trud-
nym zadaniu wydania dziecka na świat. Nagle głośno
stęknęła i na wyciągnięte dłonie Connora wyśliznęło
się nowo narodzone niemowlę.
- Witaj, mała - powiedział, podnosząc dziecko
w górę. - Jane, przyjmij moje gratulacje. Masz có-
reczkę.
Maleństwo głośnym wrzaskiem potwierdziło jego
słowa. Victoria i Karen popatrzyły na siebie, ociera-
jąc łzy wzruszenia.
- No, no, masz panienko zdrowe płuca - pochwa-
lił Connor. Victoria spojrzała na niego i ku swemu
najwyższemu zaskoczeniu stwierdziła, że i on ma łzy
w oczach. - My też dobrze się spisaliśmy jako zespół.
- Wiesz, jak nazwiesz swoją córeczkę? - zapytała
Victoria, pochylając się nad Jane.
- Oczywiście - uśmiechnęła się Jane. - Będzie się
nazywała Victoria Karen. No i Connor na trzecie,
Wszyscy się roześmiali, a Victoria rzekła:
- To dla nas zaszczyt. Będzie naszą specjalną
pacjentką. - Pochyliła się i zaczęła ostrożnie naciskać
brzuch Jane. - To pomoże wyjść łożysku. A zaraz
potem będziesz mogła przytulić córeczkę.
Kiedy było po wszystkim, Karen oświadczyła, że
idzie przekazać oczekującym pacjentom radosną wia-
domość. Po paru chwilach w poczekalni rozległy się
głośne wiwaty.
Niedługo potem ktoś gwałtownie zapukał do drzwi
i na progu stanął zdyszany mężczyzna.
- Czyżbym się spóznił? - wykrzyknął.
- Uhm. Naszej córeczce okropnie się spieszyło
- wesoło odparła Jane.
S
R
- To dziewczynka? - zawołał ucieszony pan Tate.
Podszedł do żony i uściskał ją. - Dzięki, kochanie.
Boże, jaka ona śliczna! - Delikatnie wziął maleństwo
na ręce i spoglądając z uśmiechem na lekarzy, za-
uważył: - Może to pierwsza kobieta w mojej rodzi-
nie, która nie będzie się spózniać.
Wreszcie przyjechał oczekiwany ambulans, który
zabrał Jane i dziecko do szpitala. John z Harrym po-
jechali za nimi samochodem.
- Co za początek tygodnia! - ze śmiechem za-
uważył Connor, wracając z Victorią z parkingu do
przychodni.
- Było mnóstwo emocji, ale pięknie się skończy-
ło. Także dzięki tobie. Dobrze jest czuć wsparcie dru-
giego lekarza - odparła.
- Nawet z mojej strony? - Zadumał się na chwilę,
po czym powiedział: - Pomoc w przyjściu na świat
zdrowego dziecka to najcudowniejszy moment w prak-
tyce lekarza.
W duszy Victorii walczyły ze sobą sprzeczne u-
czucia. Jak może nie kochać go za to, co powiedział
o narodzinach dziecka? I za to, jak się zachował pod-
czas niespodziewanego porodu? Czy to naprawdę ten
sam człowiek, który tak podle ją okłamywał? Pod-
niosła na niego oczy.
- Connor, dlaczego mnie oszukiwałeś? - zapy-
tała.
Connor wytrzymał jej spojrzenie.
- Nie oszukiwałem cię. Od czasu rozwodu nie u-
trzymywałem z Carol kontaktu - odparł.
- Ona mówiła co innego. Uważa, że jest nadal
S
R
twoją żoną i powołuje się na dane jej przyrzeczenie,
że zawsze może na ciebie liczyć.
- Tak było, dopóki faktycznie była moją żoną. Bo
zależało mi na ratowaniu naszego małżeństwa. Ale to
ona w końcu zażądała rozwodu, żeby móc się zwią-
zać z innym.
- Sama już nie wiem, komu wierzyć - bezradnie
westchnęła Victoria, mając wciąż w pamięci obraz
Carol z dzieckiem na rękach.
- Skoro po kilku tygodniach wspólnej pracy nie
jesteś pewna, czy możesz mi wierzyć, to chyba rze-
czywiście powinniśmy się rozstać - żachnął się Con-
nor. - Potępiasz mnie na podstawie paru słów kobie-
ty, o której nic nie wiesz, którą po raz pierwszy
zobaczyłaś na oczy.
- A co, twoim zdaniem, miałam sobie pomyśleć?
- Zamiast wyciągać pochopne wnioski, mogłaś
zwrócić się do mnie i zażądać wyjaśnienia. - Pochylił
się, kładąc jej ręce na ramionach. Był tak blisko
i patrzył jej w oczy tak samo jak parę dni temu, kiedy
się kochali. Tyle że tym razem dalszy ciąg był, rzecz
jasna, wykluczony. - Victorio, nie opuszczaj mnie
- szepnął błagalnie. - Zostań ze mną.
Po jego ostatnich słowach zapadło ciężkie milcze-
nie. Nagle z interkomu ozwał się głos Maggie:
- Przepraszam, moi drodzy, ale w poczekalni sie-
dzi tłum zniecierpliwionych pacjentów.
Connor odwrócił się i wyszedł, delikatnie zamyka-
jąc za sobą drzwi.
Victoria z trudem dotrwała do końca dnia. Po
wyjściu Connora uświadomiła sobie, że kocha go bez
S
R
względu na to, co się wydarzyło i oddałaby wszystko,
by móc mu o tym powiedzieć. Niemniej on ma dziec-
ko i byłą żonę, która mimo rozwodu chce do niego
wrócić.
Szykując się do wyjścia, podjęła mocne postano-
wienie: zanim wyjedzie, musi z Connorem poroz-
mawiać. Nie może dalej żyć w niepewności, gubiąc
się w domysłach. Zadzwoni do niego i powie, że jest
gotowa go wysłuchać.
Na dworze prószył śnieg, a gdy wyszła na podjazd,
na parkingu obok dostrzegła sylwetki dwóch osób;
jedną był niewątpliwie Connor, w drugiej zaś rozpo-
znała Carol. Kobieta mówiła podniesionym głosem:
- Nie możesz mnie teraz zostawić! Mam małe
dziecko i potrzebuję wsparcia. Może ja też nie jestem
bez winy, ale to ty przysięgałeś, że nigdy nie prze-
staniesz mnie kochać!
Connor powiedział coś, czego Victoria nie dosły-
szała, widziała tylko, że otwiera drzwi samochodu
i oboje do niego wsiadają. Samochód odjechał.
Ona ma rację, myślała Victoria, wlokąc się z cięż-
kim sercem do domu. Mimo rozwodu Connor ma
obowiązek zatroszczyć się o byłą żonę i ich wspólne [ Pobierz całość w formacie PDF ]