[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chciałbym coś załatwić z tym demonem! - dodał.
- Tak? - spytał chan. - A o co chodzi, panie Hlindung?
- Splamił mój honor! - Hlindung opowiedział o naszym spotkaniu na stepie i o tym, jak
wymusiłem na nim doprowadzenie do siedziby chana. - Jest podłym, nieludzkim potworem i zaraz
dowiodę mych słów na jego śmierdzącym i obrzydliwym ciele! Demonie, wychodz na środek!
- O co mu chodzi? - zapytałem Shnorriego.
- To oznacza, że musisz z nim walczyć na śmierć i życie.
- Chanie! - zawołałem. - Jeśli ten człowiek zabije mnie, jak przedstawię propozcję Ir jutro?
- Nie przejmuj się tym - odparł Theorik. - Wysłuchałem twej propozycji i jestem pewny, że
i Shnorriemu zapadła głęboko w pamięć. A ta walka zapewni przyjemny koniec nudnemu
wieczorowi. Jakie to będzie miłe, ho, ho, ho! Panie Zdimie, wychodz na środek i spróbuj!
Hlindung tymczasem paradował to w jedną, to w drugą stronę przed stołem chana. Wywijał
mieczem w powietrzu, aż świszczało, trzymając u boku wzmacnianą żelazem tarczę.
- Bardzo chciałbym dać mu satysfakcję - powiedziałem - lecz czym mam walczyć?
- Czymkolwiek, co masz ze sobą - odpowiedział chan.
- Ależ ja nie mam nic! - zaprotestowałem. - Twoi strażnicy rozbroili mnie przed
zamknięciem w areszcie i nigdy już nie dostałem broni z powrotem.
- Cha, cha, cha, ale zabawa! - zaryczał Theorik. - Masz wyjątkowego pecha! Nie mogę
rozkazać, by ktoś dał ci broń, gdyż mógłbyś nią zranić Hlindunga i okazałoby się, że nie jestem
lojalny w stosunku do człowieka ze swego szczepu. No już dobrze, niech go ktoś wypchnie.
Moje witki aż drżały od wyczuwalnej żądzy krwi, jaka opanowała zgromadzonych
wodzów. Hvaednir obudził się. Wraz z kimś jeszcze złapał mnie za barki i zaczął wypychać spoza
stołu.
- A co będzie, jeśli go zabiję? - krzyknąłem do chana.
- To dopiero byłby żart, he, he, he! Cóż, jeśli chodzi o mnie, to nic, bo zabiłbyś go w
uczciwej walce. Oczywiście jego krewniacy musieliby go pomścić i zabić ciebie przy pierwszej
okazji.
Zanim się zorientowałem, co się dzieje, już stałem na otwartej przestrzeni przed
Hlindungiem. Ten zgiął nogi i trzymając nad sobą tarczę zaczął się skradać w moim kierunku,
zataczając mieczem małe kółka. Po klindze tańczyły odblaski światła żółtych latarni.
- Lecz, Wasza Grozność... - zacząłem, gdy Hlindung wypadł do przodu.
Choć byłem znacznie silniejszy i mocniej zbudowany niż przeciętny Pierwszoplanowiec, to
jednak nie łudziłem się, że miecz Hlindunga po prostu odbije się od mych łusek. Wokół siebie
miałem bardzo mało przestrzeni, więc zrobiłem jedyny manewr pozwalający mi uniknąć
wyglądającego paskudnie ostrza. Skoczyłem dokładnie ponad głową Hlindunga i wylądowałem za
jego plecami.
Hrunding był pijany, gdy ja korzystałem z piwa bardzo umiarkowanie. Poza tym alkohol
wydaje się oddziaływać na nas znacznie słabiej niż na Pierwszoplanowców. Może alchemicy
rozwiążą tę zagadkę.
Gdy Hlindung uświadomił sobie, że zniknąłem, zamiast się obrócić, ciął mieczem powietrze
w miejscu, gdzie przed chwilą stałem, wrzeszcząc:
- Czary! Demony!
Przyskoczyłem do niego od tyłu, łapiąc szponami za kołnierz kurtki i spodnie. Następnie
poderwałem go w górę i zakręciłem nim w powietrzu, zaparłszy się na piętach. Przy trzecim
obrocie puściłem go. Wrzeszcząc, poleciał w kierunku pochyłej ściany namiotu, by rozdarłszy w
niej dziurę, znalezć się na zewnątrz, skąd doszedł nas odgłos upadku.
Paru Hruntingów wyskoczyło z namiotu na dwór. Po chwili ktoś wrócił i stwierdził:
- Wielki Chanie, Hlindungowi nie stało się nic poważnego. Złamał tylko nogę, gdy upadł.
- He, he, he! - zarechotał chan. - Mój dzielny zabijaka myślał, że poradzi sobie z istotą z
innego planu, co? To go powinno czegoś nauczyć. Teraz przez parę księżyców będzie
nieszkodliwy. Panie Zdimie, myślę, że zanim się wyleczy i poszuka rewanżu, ty bez wątpienia
znajdziesz sobie jakieś zajęcie w innym miejscu. Cholernie mądrze to załatwiłeś, na wnętrzności
Greipneka! Choć uszkodziłeś mój namiot. A teraz wszyscy do łóżek. Ogłaszam zamknięcie narady
pijackiej.
***
Trzezwa narada zaczęła się następnego popołudnia, była mniej barwna, lecz bardziej
sensowna, pomimo kaca, który męczył kilku wodzów. Niektórzy ze Shevenitów rozwinęli taką [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
chciałbym coś załatwić z tym demonem! - dodał.
- Tak? - spytał chan. - A o co chodzi, panie Hlindung?
- Splamił mój honor! - Hlindung opowiedział o naszym spotkaniu na stepie i o tym, jak
wymusiłem na nim doprowadzenie do siedziby chana. - Jest podłym, nieludzkim potworem i zaraz
dowiodę mych słów na jego śmierdzącym i obrzydliwym ciele! Demonie, wychodz na środek!
- O co mu chodzi? - zapytałem Shnorriego.
- To oznacza, że musisz z nim walczyć na śmierć i życie.
- Chanie! - zawołałem. - Jeśli ten człowiek zabije mnie, jak przedstawię propozcję Ir jutro?
- Nie przejmuj się tym - odparł Theorik. - Wysłuchałem twej propozycji i jestem pewny, że
i Shnorriemu zapadła głęboko w pamięć. A ta walka zapewni przyjemny koniec nudnemu
wieczorowi. Jakie to będzie miłe, ho, ho, ho! Panie Zdimie, wychodz na środek i spróbuj!
Hlindung tymczasem paradował to w jedną, to w drugą stronę przed stołem chana. Wywijał
mieczem w powietrzu, aż świszczało, trzymając u boku wzmacnianą żelazem tarczę.
- Bardzo chciałbym dać mu satysfakcję - powiedziałem - lecz czym mam walczyć?
- Czymkolwiek, co masz ze sobą - odpowiedział chan.
- Ależ ja nie mam nic! - zaprotestowałem. - Twoi strażnicy rozbroili mnie przed
zamknięciem w areszcie i nigdy już nie dostałem broni z powrotem.
- Cha, cha, cha, ale zabawa! - zaryczał Theorik. - Masz wyjątkowego pecha! Nie mogę
rozkazać, by ktoś dał ci broń, gdyż mógłbyś nią zranić Hlindunga i okazałoby się, że nie jestem
lojalny w stosunku do człowieka ze swego szczepu. No już dobrze, niech go ktoś wypchnie.
Moje witki aż drżały od wyczuwalnej żądzy krwi, jaka opanowała zgromadzonych
wodzów. Hvaednir obudził się. Wraz z kimś jeszcze złapał mnie za barki i zaczął wypychać spoza
stołu.
- A co będzie, jeśli go zabiję? - krzyknąłem do chana.
- To dopiero byłby żart, he, he, he! Cóż, jeśli chodzi o mnie, to nic, bo zabiłbyś go w
uczciwej walce. Oczywiście jego krewniacy musieliby go pomścić i zabić ciebie przy pierwszej
okazji.
Zanim się zorientowałem, co się dzieje, już stałem na otwartej przestrzeni przed
Hlindungiem. Ten zgiął nogi i trzymając nad sobą tarczę zaczął się skradać w moim kierunku,
zataczając mieczem małe kółka. Po klindze tańczyły odblaski światła żółtych latarni.
- Lecz, Wasza Grozność... - zacząłem, gdy Hlindung wypadł do przodu.
Choć byłem znacznie silniejszy i mocniej zbudowany niż przeciętny Pierwszoplanowiec, to
jednak nie łudziłem się, że miecz Hlindunga po prostu odbije się od mych łusek. Wokół siebie
miałem bardzo mało przestrzeni, więc zrobiłem jedyny manewr pozwalający mi uniknąć
wyglądającego paskudnie ostrza. Skoczyłem dokładnie ponad głową Hlindunga i wylądowałem za
jego plecami.
Hrunding był pijany, gdy ja korzystałem z piwa bardzo umiarkowanie. Poza tym alkohol
wydaje się oddziaływać na nas znacznie słabiej niż na Pierwszoplanowców. Może alchemicy
rozwiążą tę zagadkę.
Gdy Hlindung uświadomił sobie, że zniknąłem, zamiast się obrócić, ciął mieczem powietrze
w miejscu, gdzie przed chwilą stałem, wrzeszcząc:
- Czary! Demony!
Przyskoczyłem do niego od tyłu, łapiąc szponami za kołnierz kurtki i spodnie. Następnie
poderwałem go w górę i zakręciłem nim w powietrzu, zaparłszy się na piętach. Przy trzecim
obrocie puściłem go. Wrzeszcząc, poleciał w kierunku pochyłej ściany namiotu, by rozdarłszy w
niej dziurę, znalezć się na zewnątrz, skąd doszedł nas odgłos upadku.
Paru Hruntingów wyskoczyło z namiotu na dwór. Po chwili ktoś wrócił i stwierdził:
- Wielki Chanie, Hlindungowi nie stało się nic poważnego. Złamał tylko nogę, gdy upadł.
- He, he, he! - zarechotał chan. - Mój dzielny zabijaka myślał, że poradzi sobie z istotą z
innego planu, co? To go powinno czegoś nauczyć. Teraz przez parę księżyców będzie
nieszkodliwy. Panie Zdimie, myślę, że zanim się wyleczy i poszuka rewanżu, ty bez wątpienia
znajdziesz sobie jakieś zajęcie w innym miejscu. Cholernie mądrze to załatwiłeś, na wnętrzności
Greipneka! Choć uszkodziłeś mój namiot. A teraz wszyscy do łóżek. Ogłaszam zamknięcie narady
pijackiej.
***
Trzezwa narada zaczęła się następnego popołudnia, była mniej barwna, lecz bardziej
sensowna, pomimo kaca, który męczył kilku wodzów. Niektórzy ze Shevenitów rozwinęli taką [ Pobierz całość w formacie PDF ]