[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Paweł, odmłodzony i rozpromie-niony, choć i
w rozpromienieniu tym nawet cichy i poważny,
odpłynął.
To jego odmłodzenie i rozpromienienie za-
uważyli w nim szwagier i siostra od razu, gdy wc-
zoraj w wieczór do chaty ich wszedł. Była to cha-
ta niezbyt dostatnia, ale też i nieuboga, przede
wszystkim zaś w porządku utrzymywana. Stała
ona na samym skraju wsi, piaszczystą drogą tylko
z borkiem i cmentarzem rozdzielona, dziedzińcem
do ogrodu Pawła przytykając. Dlatego to może
Filip Kozlub, wysoki, przystojny, czarnowłosy
chłop, tak skwapliwie, gdy jej tylko szesnaście lat
było, pochwycił siostrę Pawła, że tak blisko siebie
mieszkali.
Roli miał niewiele i młodszego brata, ale po
niedawnej śmierci ojca gospodarzem w chacie
został i przewożeniem podróżnych przez Niemen
na własnym promie trochę pieniędzy zarabiał.
Prom ten przed ożenieniem się jeszcze zrobił sam
z mocnych desek do dwóch wielkich łodzi przy-
54/132
mocowanych; pomieścić się na nim mogło cztery
konie z wozami albo bryczkami, a Filip był tak
silny, że z pomocą tylko szesnastoletniego brata
kilkunastołokciowymi drągami, noszącymi nazwę
szosty, z łatwością po rzece go przeprowadzał.
Dawniej nigdy tu promu nie było, ale pomysł za-
prowadzenia go był widać trafny, bo sporo ludzi
teraz zeń korzystało. Zdobycie się na ten pomysł
zdradzało w młodym Kozluku roztropność i prze-
myślność, które łączył on z zupełną trzezwością,
i dlatego pomimo małej ilości należącego do tej
chaty gruntu nie była ona wcale ubogą. Owszem,
w wewnętrznym jej urządzeniu znać już było dąże-
nie ku niejakiemu pięknu i budzenie się potrzeb
nad zupełnie pierwotne liczniejszych. Na czystych
ścianach wisiały tam jaskrawe obrazy świętych,
na stole stała naftowa lampka, u okna czarny
krzyżyk owinięty wiankiem z nieśmiertelników;
śmiecia pod progiem i wieprzaka pod ławami
charkającego nie było. Na służących za łóżka
tapczanach leżały poduszki nie sianem, lecz
pierzem wypchane, blaszany samowarek połyski-
wał w kącie na czerwonej szafce. Kury tylko no-
cowały zawsze pod piecem, w którym pieczono
chleb i gotowano strawę, u drzwi stały wiadra
z wodą, jedynymi sprzętami, oprócz tapczanów,
były grube zydle i stoły.
55/132
Kiedy Paweł, zaraz po rozmowie z Franką na
cmentarzu, do tej chaty wszedł, siostra jego,
Ulana, o kilkanaście lat od niego młodsza, więc
niespełna trzydziestoletnia, hoża kobieta, z
niemowlęciem na ręku przed ogniem stała; Filip,
tylko co z promu wróciwszy, na zydlu leżał i obu
rękami trzymał stojącego mu na piersi trzylet-
niego malcu; brat jego, szesnastoletni Daniłko, do
rybołówstwa ogromny pociąg mający, przy lampie
sieć wiązał.
 Niech będzie pochwalony...
 Na wieki wieków!  odpowiedziały trzy
głosy. Ulana podeszła i, od zdrowej młodości swej
zarówno jak od ognia gorąco rumiana, brata w
rękę pocałowała. Filip podniósł się na zydlu, usiadł
prosto i z rąk wypuścił malca, który izbę z wielkim
krzykiem przebiegł, matczynej spódnicy uczepił
się i ucichł. Wtedy Paweł na zwykłym swym miejs-
cu pod ścianą siedząc, z dłońmi na kolanach i
oczami ku ziemi zwróconymi, powoli mówić za-
czął:
 Przyszedłem ja dziś do was, moje dziatki,
z jenteresem i proszę was bardzo, abyście zrobili
tak, jak ja powiem.
56/132
Ulana z dziećmi na środku izby stojąc
słuchała; Daniłko głowę znad siatki podniósł; Filip
odezwał się uprzejmie:
 A czegóż to chcecie?
 Niechaj ja wprzód wszystko, jak potrzeba,
wyłuszczę  ciągnął Paweł i na Ulanę wzrok pod-
niósł.
 Czy ja tobie, Ulanka, kiedy nasze b a ć k i
pomarli i ciebie maleńką na moich rękach zostaw-
ili, złym bratem byłem?
 O Jezu! a któż to mówi?  krzyknęła młoda
kobieta.
 Nikt nie mówi, a ja tylko sam chcę przy-
pomnieć i sobie, i wam, moje dziatki, że wszystko,
co mogłem dla was zrobić, zrobiłem. Nie krzywdz-
iłem ja ciebie nigdy, moja gołąbko, nie opuszcza-
łem, złego nie nauczałem, przeciwnie, lubiłem,
głaskałem i dobra, rozumu uczyłem. Kiedy za mąż
wychodziłaś, połowę ogrodu swego wam odd-
ałem, dwie krowy i dziesięć owieczek kupiłem i kil-
ka groszy dałem... Czy prawdę ja mówię?
Ulanka znowu, tym razem już z dwojgiem
dzieci, podeszła i w rękę go pocałowała, a Filip
odpowiedział:
57/132
 Prawda! a któż to mówi, że nieprawda? Ale i
my, zdaje się, zli dla was nie byli i, zdaje się, nigdy
nie będziem.
 A któż mówi, że wy zli?  powtórzył Paweł.
 Dlategoż to, że wy mnie zawsze dobre serce i
życzliwość okazywali, ja teraz do was z tym jen-
teresem przyszedł.
I powoli, z rozwagą, bez najlżejszego wahania
się, to, z czym przyszedł do nich, wypowiedział.
Kiedy umilkł. przez dobre dwie minuty panowało
w izbie milczenie, skwierczeniem niemowlęcia
tylko przerywane. Ulana tym, co usłyszała, była
tak zadziwiona, że nawet na upominające się o
pokarm dziecko uwagi nie zwracała. Czarne oczy
Filipa pod gęstymi brwiami słupem stanęły;
Daniłko aż krzyknął i zaraz twarz swawolną i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •