[ Pobierz całość w formacie PDF ]
15
3
Lyddie odsunęła jej wyciągniętą rękę.
- Od jutra zacznę zapisywać wydatki. Chodzcie, dzieci. - Dzieci
podbiegły do stołu i Lyddie postawiła na nim znaczną część swoich zapasów
pikli, sera, piwa i chleba.
Lyddie zjadła posiłek w swoim pokoju i wcześnie udała się na
spoczynek.
Tamtej nocy po raz pierwszy było naprawdę zimno, a do tego przyśnił
jej się nowy sen. Od śmierci Edwarda Lyddie miała wrażenie, że nie
przespała porządnie dwóch nocy. Budziło ją każde skrzypnięcie konara
sosny, każde huknięcie sowy, każdy trzask ognia. Te gwałtowne pobudki
sprawiały, że pamiętała swoje sny przynajmniej dopóty, dopóki znów nie
usnęła. Niektóre z nich zapamiętała do rana. Większość z nich się
powtarzała, występowali w niej zmarli mężowie albo dzieci, i początkowo
wydawało jej się, że ten nowy sen nie różni się od tamtych. Zaczął się tak,
jak wiele snów Lyddie: od jej córki. Mehitable siedziała przy kominku,
skracając rękawy u kurtki Edwarda, by mógł ją nosić jej mąż, który był
niższy. Lyddie siedziała po drugiej stronie kominka, robiąc na drutach
pończochy, których stos był taki wysoki, że niemal zasłaniał jej córkę. Ale
Lyddie widziała kurtkę. Rozpoznała ją. Przemówiła do Mehitable.
- Córko, czemu trudzisz się przeróbką? Ta kurtka wymaga nowego
rękawa.
Ale wtedy Mehitable podniosła kurtkę i Lyddie zobaczyła, że kurtka,
w której utonął Edward, jest cała.
Lyddie obudziła się, czując, jak jej szybko bije serce, czemu to-
warzyszyła jakby nowa nadzieja. Kurtka była cała. Edward żyje. Słyszy
nawet jego głośny oddech...
15
3
Nieprawda. Lyddie usiadła. Już wiedziała, co nocą może się
człowiekowi roić w głowie. Nie będzie na to zwracała uwagi. Znów się
położyła i nakryła głowę poduszką.
*
Clarke'owie wcześnie wstali i wyszli, Patience z dziećmi udała się do
sklepu Searsa, Silas do garbarni. Lyddie jeszcze zastała Cowetta w domu.
Powitał ją słowami:
- Clarke chce, żeby ci ludzie u pani mieszkali?
- Ma do tego prawo. Podzielił dom zgodnie z propozycją,
przedstawioną przez pana Freemana.
- Pana Freemana. - Cowett odsunął talerz i kubek, po czym wstał.
Lyddie się pochyliła, żeby sprzątnąć ze stołu, ale Cowett zaszedł ją od tyłu,
objął w talii, przytulił twarz do jej karku. - Nie lubię go - mruknął. - Ani
Clarke'a.
- Którego Clarke'a?
- Obu. Ale ten, który zamieszkał pod pani dachem, jest bardziej
dokuczliwy. Lepiej mieć go na oku.
- Chyba lepiej, jak będę miała ciebie na oku - powiedziała ze
śmiechem, bo już zadarł jej spódnicę. Ale było za pózno, wsunął palce w
wilgotną szparę między udami, podniecił Lyddie, potem wszedł w nią od
tyłu. Musiała się uchwycić krawędzi stołu, by nie upaść.
Podciągnął spodnie, wsadził resztę chleba do worka, powiedział:
Przyjdz dziś wieczorem" i wyszedł.
Ale Lyddie nie przyszła do niego tamtego wieczoru. W domu nigdy
nie było na tyle cicho, by czuła, że bezpiecznie może się wymknąć. Patience
do pózna ustawiała garnki i trójnogi na swojej części kuchni; nietoperz
wleciał na poddasze; najmniejsze dziecko w końcu usnęło, ale zaraz się
15
3
obudziło z płaczem, a kiedy w końcu Patience położyła się do łóżka, wrócił
Silas z tawerny i stał na progu, wydzierając się:
- Otwórz drzwi! Otwórz te cholerne drzwi, ty przeklęta kobieto! Nie
chcesz mnie wpuścić? Spróbuj, a mnie popamiętasz!
Lyddie wstała i zobaczyła, że Patience Clarke siedzi skulona pod
drzwiami, nie chcąc albo nie potrafiąc ich otworzyć.
- Nie musimy się bać kogoś, kto nawet nie może znalezć zasuwki i jej
odsunąć - powiedziała Lyddie, podeszła do drzwi i je otworzyła.
- Och, obie tu jesteście. Nie chciałaś mnie wpuścić, tak? A może
myślałaś, że to ten przeklęty Indianin-morderca? Powinnaś dziękować
losowi, że tu jestem i mogę cię bronić.
- Drzwi nie były zaryglowane, panie Clarke. Ale od jutra będą. Albo
będzie pan wracał przed zmrokiem, albo może pan spać w tawernie.
Lyddie zostawiła ich, oszołomionych, ale nie mogła usnąć, póki nie
usłyszała chrapania Silasa, znaku, że już nie będzie się więcej awanturował.
A kiedy w końcu usnęła, znów przyśnił się jej Edward.
Leżał na stole w kuchni w domu Nathana Clarke'a, szary na twarzy, z
okropną raną w głowie. Nie ulegało wątpliwości, że jest martwy, ale Lyddie
i tak kłóciła się z Mehitable o ubrania swojego męża.
- Nie, nie możesz wziąć butów dla Nate'a. Nie, nie, Edward potrzebuje
kurtki, jest mu bardzo zimno. Nie czujesz, jak mu zimno? Zresztą zobacz.
Kurtka jest podarta.
Ale Mehitable już ściągała kurtkę z zimnego, sztywnego Edwarda, z [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
15
3
Lyddie odsunęła jej wyciągniętą rękę.
- Od jutra zacznę zapisywać wydatki. Chodzcie, dzieci. - Dzieci
podbiegły do stołu i Lyddie postawiła na nim znaczną część swoich zapasów
pikli, sera, piwa i chleba.
Lyddie zjadła posiłek w swoim pokoju i wcześnie udała się na
spoczynek.
Tamtej nocy po raz pierwszy było naprawdę zimno, a do tego przyśnił
jej się nowy sen. Od śmierci Edwarda Lyddie miała wrażenie, że nie
przespała porządnie dwóch nocy. Budziło ją każde skrzypnięcie konara
sosny, każde huknięcie sowy, każdy trzask ognia. Te gwałtowne pobudki
sprawiały, że pamiętała swoje sny przynajmniej dopóty, dopóki znów nie
usnęła. Niektóre z nich zapamiętała do rana. Większość z nich się
powtarzała, występowali w niej zmarli mężowie albo dzieci, i początkowo
wydawało jej się, że ten nowy sen nie różni się od tamtych. Zaczął się tak,
jak wiele snów Lyddie: od jej córki. Mehitable siedziała przy kominku,
skracając rękawy u kurtki Edwarda, by mógł ją nosić jej mąż, który był
niższy. Lyddie siedziała po drugiej stronie kominka, robiąc na drutach
pończochy, których stos był taki wysoki, że niemal zasłaniał jej córkę. Ale
Lyddie widziała kurtkę. Rozpoznała ją. Przemówiła do Mehitable.
- Córko, czemu trudzisz się przeróbką? Ta kurtka wymaga nowego
rękawa.
Ale wtedy Mehitable podniosła kurtkę i Lyddie zobaczyła, że kurtka,
w której utonął Edward, jest cała.
Lyddie obudziła się, czując, jak jej szybko bije serce, czemu to-
warzyszyła jakby nowa nadzieja. Kurtka była cała. Edward żyje. Słyszy
nawet jego głośny oddech...
15
3
Nieprawda. Lyddie usiadła. Już wiedziała, co nocą może się
człowiekowi roić w głowie. Nie będzie na to zwracała uwagi. Znów się
położyła i nakryła głowę poduszką.
*
Clarke'owie wcześnie wstali i wyszli, Patience z dziećmi udała się do
sklepu Searsa, Silas do garbarni. Lyddie jeszcze zastała Cowetta w domu.
Powitał ją słowami:
- Clarke chce, żeby ci ludzie u pani mieszkali?
- Ma do tego prawo. Podzielił dom zgodnie z propozycją,
przedstawioną przez pana Freemana.
- Pana Freemana. - Cowett odsunął talerz i kubek, po czym wstał.
Lyddie się pochyliła, żeby sprzątnąć ze stołu, ale Cowett zaszedł ją od tyłu,
objął w talii, przytulił twarz do jej karku. - Nie lubię go - mruknął. - Ani
Clarke'a.
- Którego Clarke'a?
- Obu. Ale ten, który zamieszkał pod pani dachem, jest bardziej
dokuczliwy. Lepiej mieć go na oku.
- Chyba lepiej, jak będę miała ciebie na oku - powiedziała ze
śmiechem, bo już zadarł jej spódnicę. Ale było za pózno, wsunął palce w
wilgotną szparę między udami, podniecił Lyddie, potem wszedł w nią od
tyłu. Musiała się uchwycić krawędzi stołu, by nie upaść.
Podciągnął spodnie, wsadził resztę chleba do worka, powiedział:
Przyjdz dziś wieczorem" i wyszedł.
Ale Lyddie nie przyszła do niego tamtego wieczoru. W domu nigdy
nie było na tyle cicho, by czuła, że bezpiecznie może się wymknąć. Patience
do pózna ustawiała garnki i trójnogi na swojej części kuchni; nietoperz
wleciał na poddasze; najmniejsze dziecko w końcu usnęło, ale zaraz się
15
3
obudziło z płaczem, a kiedy w końcu Patience położyła się do łóżka, wrócił
Silas z tawerny i stał na progu, wydzierając się:
- Otwórz drzwi! Otwórz te cholerne drzwi, ty przeklęta kobieto! Nie
chcesz mnie wpuścić? Spróbuj, a mnie popamiętasz!
Lyddie wstała i zobaczyła, że Patience Clarke siedzi skulona pod
drzwiami, nie chcąc albo nie potrafiąc ich otworzyć.
- Nie musimy się bać kogoś, kto nawet nie może znalezć zasuwki i jej
odsunąć - powiedziała Lyddie, podeszła do drzwi i je otworzyła.
- Och, obie tu jesteście. Nie chciałaś mnie wpuścić, tak? A może
myślałaś, że to ten przeklęty Indianin-morderca? Powinnaś dziękować
losowi, że tu jestem i mogę cię bronić.
- Drzwi nie były zaryglowane, panie Clarke. Ale od jutra będą. Albo
będzie pan wracał przed zmrokiem, albo może pan spać w tawernie.
Lyddie zostawiła ich, oszołomionych, ale nie mogła usnąć, póki nie
usłyszała chrapania Silasa, znaku, że już nie będzie się więcej awanturował.
A kiedy w końcu usnęła, znów przyśnił się jej Edward.
Leżał na stole w kuchni w domu Nathana Clarke'a, szary na twarzy, z
okropną raną w głowie. Nie ulegało wątpliwości, że jest martwy, ale Lyddie
i tak kłóciła się z Mehitable o ubrania swojego męża.
- Nie, nie możesz wziąć butów dla Nate'a. Nie, nie, Edward potrzebuje
kurtki, jest mu bardzo zimno. Nie czujesz, jak mu zimno? Zresztą zobacz.
Kurtka jest podarta.
Ale Mehitable już ściągała kurtkę z zimnego, sztywnego Edwarda, z [ Pobierz całość w formacie PDF ]