[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drugiej strony, nigdy dotąd nie otarłem się o katastrofę. Ale dlaczego miałbym o tym śnić? Niektóre obrazy były
boleśnie oczywiste: Jaworski, Harry i niewidoczna twarz mężczyzny z nożem. Doprawdy. Dlaczego miałbym
zadręczać się czymś, co studenci psychologii przerabiają na pierwszym roku?
I w ogóle dlaczego miałbym zadręczać się snem jako takim? Po co mi to? Musiałem odpocząć, tymczasem
stałem w kuchni, bawiąc się główką Barbie. Dałem jej prztyczka. Stuk-puk. Barbie. No właśnie. O co tu chodzi?
Jak miałem to rozgryzć, żeby w porę uratować karierę Debory? Jak miałem obejść LaGuertę, skoro ta biedaczka
była mną zauroczona? I na wszystkie świętości, jeśli cokolwiek jest jeszcze święte, dlaczego Rita musiała mi to
zrobić?
Przypominało to operę mydlaną i nagle miałem tego dość. Poszukałem aspiryny, oparłem się o kuchenny blat i
zjadłem trzy. Smakowały tak sobie. Nie lubiłem lekarstw, nie licząc ich zastosowania praktycznego.
Zwłaszcza od śmierci Harry'ego.
128
16
Harry nie umarł ani szybko, ani bezboleśnie. Nie spieszył się, konał potwornie długo, co było pierwszą i ostatnią
samolubną rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobił. Umierał przez półtora roku, stopniowo, krok po kroku, tracąc
przytomność na kilka tygodni, odzyskując ją, powracając do sił, przyprawiając nas o zawrót głowy i trzymając w
nieustannej niepewności. Czy tym razem umrze, czy znowu z tego wyjdzie? Nigdy tego nie wiedzieliśmy, ale
ponieważ chodziło o Harry'ego, głupio byłoby się poddać. Bez względu na koszty, tato zawsze robił to, co
uważał za słuszne, ale jak to się miało do umierania? Skoro musiał umrzeć tak czy inaczej, czy słuszne było to,
że walczył, każąc nam cierpieć i bez końca umierać wraz z nim? Może powinien odejść bez tego zamieszania,
po cichu i z wdziękiem?
Miałem wtedy dziewiętnaście lat i nie znałem odpowiedzi na te pytania, chociaż wiedziałem o śmierci dużo
więcej niż banda krostowatych idiotów z drugiego roku uniwersytetu w Miami.
Pewnego pięknego jesiennego dnia po zajęciach z chemii szedłem przez kampus do ,klubu studenckiego, gdy
dopędziła mnie Debora.
 Cześć  powiedziałem z nadzieją, że zabrzmiało to bardzo po studencku.  Chodz na colę.
To Harry kazał mi chodzić do klubu i na colę. Mówił, że pomoże mi to udawać człowieka i nauczy właściwego
zachowania. Oczywiście miał rację. Mimo że cola niszczyła mi zęby, nauczyłem się bardzo dużo o tym jakże
niemiłym rodzaju.
Debora, która miała wtedy siedemnaście lat i była zbyt poważna jak na ten wiek, pokręciła głową.
- Tato - odparła.
I już wkrótce pędziliśmy przez miasto do hospicjum, gdzie go zabrali. Hospicjum - zła wiadomość. Lekarze
chcieli przez to powiedzieć, że tato może już umrzeć i sugerowali, żeby zaczął wreszcie współpracować.
9  Demony dobrego Dextera 129
Wyglądał nie najlepiej. Zielony na twarzy, leżał tak nieruchomo, że pomyślałem, iż przyjechaliśmy za pózno.
Od długiej walki o życie bardzo wychudł i zmizerniał, jakby coś zżerało go od środka. Przy łóżku, niczym
DarthYader z grobu dla żywych, syczał respirator. A więc Harry jednak żył.
- Tatusiu - powiedziała Debora, biorąc go za rękę.  Przyprowadziłam Dextera.
Harry otworzył oczy i jego głowa przetoczyła się po poduszce tak bezwładnie, jakby z drugiej strony popchnęła
ją niewidzialna ręka. Patrzył na nas, ale nie były to oczy Harry'ego. Były to dwie mętne, niebieskie jamy,
szkliste, puste, niezamieszkane dziury. Ciało wciąż żyło, lecz on już je opuścił.
 Nie jest dobrze  powiedziała pielęgniarka.  Próbujemy zaoszczędzić mu cierpienia. - Wzięła z tacy
strzykawkę, napełniła ją, podniosła do góry i wcisnęła tłoczek, żeby wypchnąć z niej powietrze.
- Zaczekaj...
Zabrzmiało to tak cicho, że w pierwszej chwili pomyślałem, iż to respirator. Rozejrzałem się po pokoju i mój
wzrok padł na to, co zostało z Harry'ego. W jego mętnych, szklistych oczach tliła się malutka iskierka.
- Zaczekaj... - powtórzył i ruchem głowy wskazał pielęgniarkę. Ta albo go nie słyszała, albo postanowiła go
zignorować. Podeszła do
łóżka, delikatnie podniosła jego chudą jak patyk rękę i zaczęła przecierać ją wacikiem.
- Nie... - sapnął niemal niesłyszalnie Harry.
Spojrzałem na Deborę. Stała na baczność w doskonałej postawie uroczystej niepewności. Spojrzałem na
Harry'ego. Spotkaliśmy się wzrokiem.
- Nie...  W jego oczach dostrzegłem coś na kształt przerażenia. -%7ładnych... zastrzyków.
Zrobiłem krok do przodu i chwyciłem pielęgniarkę za rękę, zanim zdążyła wbić igłę w żyłę.
 Chwileczkę  powiedziałem. Popatrzyła na mnie i przez ułamek sekundy widziałem coś w jej oczach.
Zaskoczony omal nie zatoczy-
130
łem się do tyłu. To coś było zimną furią, nieludzką, jaszczurczą żądzą, wiarą, że świat jest jej prywatnym
łowiskiem. To był tylko króciutki błysk, ale to wystarczyło. Ta kobieta miała ochotę wbić mi igłę w oko za to, że
jej przeszkodziłem. Chciała wbić mi ją w pierś i przekręcić, rozewrzeć mi żebra, wyrwać serce, zmiażdżyć je
rękami i wycisnąć zeń życie. Miałem przed sobą potwora, myśliwego i zabójcę. Wcielenie zła, bezdusznego
drapieżnika.
Takiego samego jak ja. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •