[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powiedziałem łagodnie: - To nieprawda... to nie był ten
pocałunek.
Zdziwiła się: - Dlaczego? Skoro ci mówię, że tak.
- Nie, to nie idzie o ten pocałunek, idzie o coś całkiem innego.
- Nie wiem, co chcesz przez to powiedzieć.
- Wiesz doskonale.
- Daję ci słowo honoru, że nie wiem.
- A ja ci mówię, że wiesz.
Zniecierpliwiła się we właściwy jej jak gdyby macierzyński
sposób: - Dlaczego chcesz koniecznie wszystko wiedzieć? Ach, jaki ty
jesteś... Po co te dociekania... co cię to obchodzi?
- Bo wolę prawdę, choćby najgorszą, od kłamstwa... A poza tym
jeśli nie mówisz mi prawdy, mogę wyobrażać sobie Bóg wie co...
najprzykrzejsze dla mnie rzeczy.
Spojrzała na mnie jakoś dziwnie, w milczeniu; a potem zapytała:
- Co cię to obchodzi? Masz przecież spokojne sumienie, prawda?
- Oczywiście, że tak.
- No, to co cię obchodzi reszta?
- A więc miałem rację - powiedziałem z naciskiem - muszę być
przygotowany na najgorsze.
- Wcale tego nie powiedziałam... powiedziałam tylko, że jeśli
masz czyste sumienie, reszta nie powinna cię obchodzić.
- Mam spokojne sumienie, to prawda. Ale to nic nie znaczy...
czasami i sumienie potrafi oszukać.
- Ale nie twoje, co? - odrzekła z lekką ironią, która wydała mi
się jeszcze bardziej obrazliwa niż uprzednia obojętność.
- Także i moje.
- No, muszę iść - oświadczyła nagle. - Czy masz mi jeszcze coś
do powiedzenia?
- Nie odejdziesz stąd, dopóki nie powiesz mi prawdy.
- Powiedziałam prawdę: nie kocham cię już.
Trudno mi wyrazić, co za wrażenie wywierały na mnie te cztery
słowa. Zbladłem i wyjąkałem rozpaczliwie, znękanym głosem: -
Prosiłem cię już, żebyś mi tego co chwila nie mówiła... to zbyt
bolesne dla mnie.
- Mnie też nie jest przyjemnie to powtarzać... ty mnie do tego
zmuszasz.
- Dlaczego chcesz mi wmówić, że przestałaś mnie kochać z
powodu tego pocałunku? - ciągnąłem dalej, idąc za wątkiem moich
myśli. - Pocałunek to błahostka... ta dziewczyna to głupiutkie
stworzenie i nie widziałem jej więcej... i ty wiesz o tym, i rozumiesz
to... nie, naprawdę przestałaś mnie kochać dlatego - z namysłem
starałem się dobierać słowa, bo niełatwo mi było wyrazić to, co
intuicyjnie, lecz niejasno wyczuwałem - że coś zaszło... coś, co
zmieniło twoje uczucia dla mnie... i to coś może nawet zmieniło
pojęcie, jakie o mnie miałaś, a potem konsekwentnie nastąpiła zmiana
uczuć.
Odrzekła szczerym tonem zdziwienia, w którym brzmiała nuta
podziwu: - Trzeba przyznać, że jesteś inteligentny.
- Więc to prawda.
- Nie powiedziałam, że to prawda. Powiedziałam tylko, że jesteś
inteligentny.
Zrobiłem wysiłek, żeby się skupić, bo czułem, że mam już
prawdę - jak się to mówi - na końcu języka. Nalegałem dalej: -
Słowem, zanim ta rzecz się stała, myślałaś o mnie jak najlepiej... a
potem zaczęłaś myśleć zle i dlatego przestałaś mnie kochać.
- Być może, że właśnie tak było.
Nagle wstrząsnęło mną przerażające uczucie: ten mój rozsądny,
rzeczowy ton, czułem to, był fałszywy. Byłem jak najdalszy od
rozsądku, przechodziłem nieludzkie katusze, byłem zrozpaczony,
wściekły, zdruzgotany. Po co miałem udawać opanowanie? Sam nie
wiem, co się ze mną w tej chwili stało. Zanim zdążyłem zdać sobie z
tego sprawę, zerwałem się na równe nogi i ryknąłem: - Nie wyobrażaj
sobie, że siedzimy tu po to, żeby pleść trzy po trzy!
- Rzuciłem się na nią, chwyciłem ją za gardło i przewróciłem na
tapczan, krzycząc jej prosto w twarz: - Powiedz prawdę... powiedz mi
wreszcie prawdę... powiedz!
Broniła się, czułem, jak pręży się pode mną jej piękne ciało,
które tak kochałem; twarz jej poczerwieniała jak by napuchła,
musiałem ścisnąć ją bardzo mocno i uświadomiłem sobie, że chcę ją
zabić. Powtórzyłem: - Powiedz wreszcie prawdę - i zarazem jeszcze
mocniej zacisnąłem jej szyję. Uduszę ją teraz! - przemknęło mi przez
myśl - ma mnie nienawidzić, to wolę, żeby nie żyła! Potem
poczułem, że Emilia próbuje mnie kopnąć kolanem w żołądek; udało
się jej to zrobić i uderzyła mnie z taką, siłą, że świeczki stanęły mi w
oczach.
Ten cios zabolał mnie niemal jak jej słowa: Nie kocham cię już
; był to cios wroga, który próbuje ugodzić, jak tylko może
najdotkliwiej swojego przeciwnika. Lecz mordercza furia opuściła
mnie i oderwałem ręce od szyi Emilii. Uwolniła się w jednej chwili i
pchnęła mnie tak mocno, że upadłem na tapczan. Zanim zdążyłem
oprzytomnieć, krzyknęła rozpaczliwym głosem: - Pogardzam tobą!
Oto co czuję do ciebie, oto powód, oto dlaczego przestałam cię
kochać. Czuję wstręt, kiedy mnie dotykasz. Wiesz teraz całą prawdę...
Pogardzam tobą, brzydzę się ciebie!
ROZDZIAA X
Jak już zaznaczyłem, Emilia miała małe wykształcenie:
skończyła tylko pięć klas szkoły powszechnej i jedną czy dwie klasy
szkoły średniej. Potem przerwała naukę, skończyła kurs stenografii i
pisania na maszynie i już jako szesnastoletnia panienka pracowała na
posadzie w kancelarii adwokackiej. Pochodziła, jak się to mówi, z
dobrej rodziny, to znaczy z rodziny zamożnej, która posiadała niegdyś
dobra w okolicach Rzymu. Lecz dziadek przepuścił całą fortunę w
nieszczęśliwych spekulacjach handlowych, a ojciec Emilii był do
śmierci drobnym urzędniczyną w ministerstwie finansów. Tak więc
wyrosła w biedzie i jej sposób myślenia oraz edukacja były mniej
więcej na poziomie dziewczyny ze wsi.
Jak niejedna prosta dziewczyna kierowała się we wszystkim
tylko i wyłącznie rozsądkiem, co niekiedy graniczyło niemal z
głupotą, a co najmniej wskazywało na brak inteligencji. Bywało
jednak i tak, że dzięki owemu zdrowemu rozsądkowi umiała czasem
formułować, w sposób całkiem dla mnie niezrozumiały i tajemniczy,
niezwykle bystre myśli i spostrzeżenia; tak właśnie jak rozumują
ludzie prości, którzy idą za głosem natury i których umysłu nie
zaciemniają żadne konwencje czy przesądy. Mówiła te rzeczy tylko
dlatego, że przemyślała je poważnie, szczerze i logicznie, i
rzeczywiście z jej słów biła niezaprzeczalna prawda. Lecz nie zdawała
sobie sprawy ze swojej logiki, a więc nie chełpiła się nią, i ową
skromnością podkreślała jeszcze rzetelność swego zdrowego
rozsądku.
Tak więc tego dnia, gdy krzyknęła: Pogardzam tobą! , [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
Powiedziałem łagodnie: - To nieprawda... to nie był ten
pocałunek.
Zdziwiła się: - Dlaczego? Skoro ci mówię, że tak.
- Nie, to nie idzie o ten pocałunek, idzie o coś całkiem innego.
- Nie wiem, co chcesz przez to powiedzieć.
- Wiesz doskonale.
- Daję ci słowo honoru, że nie wiem.
- A ja ci mówię, że wiesz.
Zniecierpliwiła się we właściwy jej jak gdyby macierzyński
sposób: - Dlaczego chcesz koniecznie wszystko wiedzieć? Ach, jaki ty
jesteś... Po co te dociekania... co cię to obchodzi?
- Bo wolę prawdę, choćby najgorszą, od kłamstwa... A poza tym
jeśli nie mówisz mi prawdy, mogę wyobrażać sobie Bóg wie co...
najprzykrzejsze dla mnie rzeczy.
Spojrzała na mnie jakoś dziwnie, w milczeniu; a potem zapytała:
- Co cię to obchodzi? Masz przecież spokojne sumienie, prawda?
- Oczywiście, że tak.
- No, to co cię obchodzi reszta?
- A więc miałem rację - powiedziałem z naciskiem - muszę być
przygotowany na najgorsze.
- Wcale tego nie powiedziałam... powiedziałam tylko, że jeśli
masz czyste sumienie, reszta nie powinna cię obchodzić.
- Mam spokojne sumienie, to prawda. Ale to nic nie znaczy...
czasami i sumienie potrafi oszukać.
- Ale nie twoje, co? - odrzekła z lekką ironią, która wydała mi
się jeszcze bardziej obrazliwa niż uprzednia obojętność.
- Także i moje.
- No, muszę iść - oświadczyła nagle. - Czy masz mi jeszcze coś
do powiedzenia?
- Nie odejdziesz stąd, dopóki nie powiesz mi prawdy.
- Powiedziałam prawdę: nie kocham cię już.
Trudno mi wyrazić, co za wrażenie wywierały na mnie te cztery
słowa. Zbladłem i wyjąkałem rozpaczliwie, znękanym głosem: -
Prosiłem cię już, żebyś mi tego co chwila nie mówiła... to zbyt
bolesne dla mnie.
- Mnie też nie jest przyjemnie to powtarzać... ty mnie do tego
zmuszasz.
- Dlaczego chcesz mi wmówić, że przestałaś mnie kochać z
powodu tego pocałunku? - ciągnąłem dalej, idąc za wątkiem moich
myśli. - Pocałunek to błahostka... ta dziewczyna to głupiutkie
stworzenie i nie widziałem jej więcej... i ty wiesz o tym, i rozumiesz
to... nie, naprawdę przestałaś mnie kochać dlatego - z namysłem
starałem się dobierać słowa, bo niełatwo mi było wyrazić to, co
intuicyjnie, lecz niejasno wyczuwałem - że coś zaszło... coś, co
zmieniło twoje uczucia dla mnie... i to coś może nawet zmieniło
pojęcie, jakie o mnie miałaś, a potem konsekwentnie nastąpiła zmiana
uczuć.
Odrzekła szczerym tonem zdziwienia, w którym brzmiała nuta
podziwu: - Trzeba przyznać, że jesteś inteligentny.
- Więc to prawda.
- Nie powiedziałam, że to prawda. Powiedziałam tylko, że jesteś
inteligentny.
Zrobiłem wysiłek, żeby się skupić, bo czułem, że mam już
prawdę - jak się to mówi - na końcu języka. Nalegałem dalej: -
Słowem, zanim ta rzecz się stała, myślałaś o mnie jak najlepiej... a
potem zaczęłaś myśleć zle i dlatego przestałaś mnie kochać.
- Być może, że właśnie tak było.
Nagle wstrząsnęło mną przerażające uczucie: ten mój rozsądny,
rzeczowy ton, czułem to, był fałszywy. Byłem jak najdalszy od
rozsądku, przechodziłem nieludzkie katusze, byłem zrozpaczony,
wściekły, zdruzgotany. Po co miałem udawać opanowanie? Sam nie
wiem, co się ze mną w tej chwili stało. Zanim zdążyłem zdać sobie z
tego sprawę, zerwałem się na równe nogi i ryknąłem: - Nie wyobrażaj
sobie, że siedzimy tu po to, żeby pleść trzy po trzy!
- Rzuciłem się na nią, chwyciłem ją za gardło i przewróciłem na
tapczan, krzycząc jej prosto w twarz: - Powiedz prawdę... powiedz mi
wreszcie prawdę... powiedz!
Broniła się, czułem, jak pręży się pode mną jej piękne ciało,
które tak kochałem; twarz jej poczerwieniała jak by napuchła,
musiałem ścisnąć ją bardzo mocno i uświadomiłem sobie, że chcę ją
zabić. Powtórzyłem: - Powiedz wreszcie prawdę - i zarazem jeszcze
mocniej zacisnąłem jej szyję. Uduszę ją teraz! - przemknęło mi przez
myśl - ma mnie nienawidzić, to wolę, żeby nie żyła! Potem
poczułem, że Emilia próbuje mnie kopnąć kolanem w żołądek; udało
się jej to zrobić i uderzyła mnie z taką, siłą, że świeczki stanęły mi w
oczach.
Ten cios zabolał mnie niemal jak jej słowa: Nie kocham cię już
; był to cios wroga, który próbuje ugodzić, jak tylko może
najdotkliwiej swojego przeciwnika. Lecz mordercza furia opuściła
mnie i oderwałem ręce od szyi Emilii. Uwolniła się w jednej chwili i
pchnęła mnie tak mocno, że upadłem na tapczan. Zanim zdążyłem
oprzytomnieć, krzyknęła rozpaczliwym głosem: - Pogardzam tobą!
Oto co czuję do ciebie, oto powód, oto dlaczego przestałam cię
kochać. Czuję wstręt, kiedy mnie dotykasz. Wiesz teraz całą prawdę...
Pogardzam tobą, brzydzę się ciebie!
ROZDZIAA X
Jak już zaznaczyłem, Emilia miała małe wykształcenie:
skończyła tylko pięć klas szkoły powszechnej i jedną czy dwie klasy
szkoły średniej. Potem przerwała naukę, skończyła kurs stenografii i
pisania na maszynie i już jako szesnastoletnia panienka pracowała na
posadzie w kancelarii adwokackiej. Pochodziła, jak się to mówi, z
dobrej rodziny, to znaczy z rodziny zamożnej, która posiadała niegdyś
dobra w okolicach Rzymu. Lecz dziadek przepuścił całą fortunę w
nieszczęśliwych spekulacjach handlowych, a ojciec Emilii był do
śmierci drobnym urzędniczyną w ministerstwie finansów. Tak więc
wyrosła w biedzie i jej sposób myślenia oraz edukacja były mniej
więcej na poziomie dziewczyny ze wsi.
Jak niejedna prosta dziewczyna kierowała się we wszystkim
tylko i wyłącznie rozsądkiem, co niekiedy graniczyło niemal z
głupotą, a co najmniej wskazywało na brak inteligencji. Bywało
jednak i tak, że dzięki owemu zdrowemu rozsądkowi umiała czasem
formułować, w sposób całkiem dla mnie niezrozumiały i tajemniczy,
niezwykle bystre myśli i spostrzeżenia; tak właśnie jak rozumują
ludzie prości, którzy idą za głosem natury i których umysłu nie
zaciemniają żadne konwencje czy przesądy. Mówiła te rzeczy tylko
dlatego, że przemyślała je poważnie, szczerze i logicznie, i
rzeczywiście z jej słów biła niezaprzeczalna prawda. Lecz nie zdawała
sobie sprawy ze swojej logiki, a więc nie chełpiła się nią, i ową
skromnością podkreślała jeszcze rzetelność swego zdrowego
rozsądku.
Tak więc tego dnia, gdy krzyknęła: Pogardzam tobą! , [ Pobierz całość w formacie PDF ]