[ Pobierz całość w formacie PDF ]

do panującego tu półmroku, ale serce biło nadal mocno.
Kit siedział naprzeciwko wejścia na baraniej skórze,
ubrany jedynie w krótkie spodenki. Na czole i zamkniętych
powiekach błyszczały kropelki potu. Pokrywały one również
ramiona, szeroką klatkę piersiową i długie nogi. Duże stopy
spoczywały założone na wewnętrzną stronę ud.
Ciche i spokojne piękno bijące od postaci mężczyzny
zaparło jej dech w piersi i minęło dobrych kilka chwil, zanim
przypomniała sobie, gdzie jest i po co tu przyszła.
Powiew wiatru od okna potargał mu włosy. Kosmyki
rozwiały się wzdłuż policzków. Oczy miał otwarte, ale patrzył
niewidzącym wzrokiem.
Kristine automatycznie cofnęła się o krok, po czym,
wiedziona instynktem, zatrzymała się. On nie chce, żebym
wyszła, pomyślała. A może się mylę... Niczego już nie była
pewna. Odwróciła wzrok, chcąc zyskać na czasie, i wytarłszy
ręce o spodnie, rozejrzała się po pokoju, który Kit uczynił
naprawdę własnym. Kuframi i łóżkiem zastawił większą część
podłogi, a setki innych przedmiotów poniewierały się dookoła.
Mosiężne dzwoneczki, tybetański modlitewny młynek, kilimy
i gobeliny, miedziany kociołek, gliniane naczynia wypełnione
samorodkami turkusa i turmelinu, dziwnie znajoma złota
maska i odłamek kryształu górskiego wielkości dwu pięści
leżały porozrzucane wespół z przedmiotami należącymi
niewątpliwie do współczesnego mężczyzny, takimi jak
brzytwa, szczoteczki do zębów, turystyczna kuchenka gazowa,
woreczek herbaty i maszyna do pisania.
Gdy spojrzała na Kita ponownie, miał zamknięte oczy.
Podeszła do jednego z kufrów. Wkręcona w maszynę kartka
była pusta. Westchnęła z ulgą, bo nie chciała wtykać nosa w
nie swoje sprawy. Tymczasem wchodziła coraz głębiej do
sanktuarium, które jej gość zrobił z ofiarowanego mu pokoju.
Przesunęła palcami po półszlachetnych kamieniach, dotknęła
modlitewnego młynka. Musiała się powstrzymywać, by nie
zrobić tego samego ze znoszonymi dżinsami i czarną tuniką,
przerzuconą przez jeden z kufrów. Pogłaskała złotą maskę i
ponownie odniosła wrażenie, że nie jest jej obca. Złocony
prosty nos, ciepła metaliczność wyrzezbionych policzków i
wygięcie ust uświadomiły jej, że zna tę twarz lepiej niż
powinna. Palce jej znieruchomiały, a z ust wydobyło się jedno
słowo, świadczące, że poznała... Kautilya. To imię odbiło się
echem w jej pamięci i znalazło odpowiedz w powietrzu.
- Kreestine - usłyszała.
Odwróciła się z bijącym sercem, ściskając w dłoniach
maskę. Chciała uciekać, ale było za pózno. Stopy wrosły jej w
ziemię, stała jak wryta pod wpływem spojrzenia, które czuła
na sobie. Nie powinna była tu przychodzić i dawać mu
kolejnej szansy, niechby głodował nawet i do rana.
Kit nie zamierzał tracić okazji. Godziny medytacji
pomogły zapanować nad gniewem i zrozumieć uczucia, jakie
ofiarowywała mu Kristine. Miesiąc z dala od domu nie
zmienił go tak, jak dwa dni w jej towarzystwie. Pragnął jej od
czasu pierwszego pocałunku i chciał ją zdobyć, ale nie
przewidział takiego biegu spraw. Nigdy dotąd pożądanie tak
go nie odmieniło. Co w niej takiego było? Była piękna - to
prawda, ale wiele jest na świecie pięknych kobiet. Ta jednak
zachowywała się tak, jakby nie zdawała sobie sprawy ze
swojej urody. Nie prowadziła subtelnego flirtu, od którego
zaczynały wszystkie kobiety, które go pragnęły. W jej
ukradkowych spojrzeniach wyczuwał zmysłową ciekawość.
Ubierała się skromnie, nie podkreślając swej urody ani
wymyślnymi fasonami, ani kolorystyką. Dopóki nie usłyszał o
Johnie Garratym, sądził, że był to jej własny wybór.
Miała lotny i bystry umysł, tak niepodobny jednak do
refleksyjnych, głębokich umysłów mnichów i Sanga Phali.
Wydawała mu się też znacznie mądrzejsza od kobiet, jakie
znał, z wyjątkiem może Lois. Z Lois łączyły go jedynie
interesy. W ich stosunkach nie było nic z czułości, jaką
obdarzał Kristine od momentu ich pierwszego spotkania.
Słabości, które za wszelką cenę starała się przed nim ukryć,
pociągały go prawie tak samo jak jej walory, a może nawet
bardziej.
- Dlaczego do mnie przyszłaś? - szepnął.
Kristine wyraznie usłyszała pytanie - wyrazniej, niż gdyby
powiedział je głośno, i w nagłym przypływie olśnienia
zrozumiała prawdziwą głębię mocy i energii bijącej z Carsona.
Cofnęła się i oparła o kufry. Przeczytała całe tomy
teoretycznych rozważań na temat metafizycznych tajemnic
tybetańskiego lamaizmu i gdyby Kit nagle lewitował,
uciekałaby gdzie pieprz rośnie.
- To niemożliwe przy moich ograniczonych
umiejętnościach i zaangażowaniu, Kreestine. - zapewnił ją
głębokim i miękkim głosem - Nie masz się czego obawiać.
- Nnnie rób tego - wyjąkała takim tonem, że oboje
uwierzyli, że stało się coś wyjątkowego i niezwykłego.
- Nie mogę zrobić niczego, na co nie pozwolisz. Jesteś
bardzo... otwarta - ostatni wyraz powiedział intymnym,
schrypniętym szeptem nadającym mu dodatkowych znaczeń. -
Zawołałaś mnie, więc odpowiedziałem, to wszystko.
Wierzyła mu. Zawsze mu wierzyła, ale nadal czuła, że
serce tłucze się jak szalone. Kiedy wstał lekko z podłogi i
podszedł do niej, złapało normalny rytm.
- Dlaczego do mnie przyszłaś? - zapytał ponownie,
przysuwając się bliżej i zmniejszając dzielącą ich przestrzeń.
Muskularny tors mężczyzny przesłonił jej teraz wszystko.
Złote bransoletki błyszczały chwytając ostatnie zabłąkane
promienie słońca i kontrastując ze śniadą skórą ramion i piersi
porośniętej kręconymi włosami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •