[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Złożył raport o wypadku, zwalając winę na
nieostrożność z bronią, pojechał nawet o porze zwykłej do
swego biura.
Tam, na wstępie, spotkała go znowu zła wieść: raport z
więzienia o nagłej śmierci ujętego wczoraj socjalisty. Lanin
był zmieszany, ale generał zbyt swą troską zajęty, aby
wysnuwać wnioski, podejrzenie powziąć lub zająć się
czymkolwiek. Stosy raportów odsunął od siebie, niezdolny
120
myśleć i decydować.
Do jutra! rzekł do sekretarza.
Tak chciał los. W raportach tych były wyznania
Chwastowa, donos o podkopie, rysopis Jegora i Gregora.
Socjaliści zyskali dobę czasu.
Generał wrócił do domu. Sewer pasował się ze śmiercią,
pałac był ponury jak grób. Przy chorym czuwała żona.
Co to było? Co mu się stało? spytał jej Glebow,
palce wyłamując ze stawów.
Zabiło go takie życie odparła ponuro.
Nadużycie, przesyt, hrabina Zita!
Nie może być. Każdy podobnie żyje, ja tyle lat!
Spojrzała na niego z pogardą.
Widocznie on pana nie dorósł!
Nieprawda! To coś innego. Nie wiedziałem, że on
bywał u pani. Co między wami zaszło?
Gizella pod wzrokiem tego szpiega i policjanta zbladła
ze wstrętu i oburzenia.
Pan mnie o co posądza? Jeśli ma być indagacja, nie
tutaj i nie teraz.
Pochyliła się nad Sewerem, podała lekarstwo, a potem
spoczęła obok posłania, nie racząc uważać na generała.
Zmierzchało, gdy do komnaty, krokiem kota, wsunął się
Agafon. Pochylił się do ucha swego pana.
Maria Wasiljewna przysłała bilet, posłaniec czeka na
odpowiedz wyszeptał.
Generał ciężko wstał.
Bilecik był krótki. Kwiatek Lnu wzywał go do siebie.
Staremu sybarycie pochlebiało to. Czuł, że tam najłacniej
zagłuszy zgryzotę, kazał więc zaprząc sanki i ruszył, jak
zwykle incognito, z nieodstępnym tylko Agafonem.
Noc była ponura, padał śnieg z wichrem, niebo
121
zaciągnęło się chmurami.
Piękna kobieta przyjęła swego opiekuna radośnie,
jednym tchem recytując plotki o zamachu Sewera,
anegdotę najświeższą, jakiś skandal półświatka. Szczebiot
jej rozchmurzył generała, widok jej podniecał i drażnił.
Zliczna bo była w oprawie zbytku mieszkania, zapachu,
ciepła, ciszy tego magnackiego gniazdeczka.
Wreszcie opowiedziała mu swój kłopot. Służba jej, to
jest kucharka i garderobiana, kędyś po południu zbiegły.
Była skłopotana, jak go przyjmie i ugości.
Nic to! rzekł. Jest przecie Agafon. Jutro rano
służbę odnajdą.
Lokaja zawołano z przedpokoju. Cicho, ze zwinnością
małpy, jak cień, bez szelestu, zapalił światło, rozłożył ogień
na kominie, nakrył stół do kolacji. Dopiero wtedy ośmielił
się przerwać sam na sam czułej pary.
Przyniosę kolację z restauracji oznajmił.
Dobrze. Wez sanki dla pośpiechu! odparł Glebow.
Mieszkanie tymczasem zamknij, żeby tu kto nie wlazł
niepotrzebny. Pamiętaj, żeby szampan był różowy.
Agafon wyszedł drzwi zostawiając otwarte.
W buduarze Glebow, rozparty w fotelu, pieścił siedzącą
na kolanach kobietę. Rozplótł jej włosy złote i podniecał
się, grubymi palcami plącząc tę falę wonnych splotów.
Lampa przyćmiona była i ogień na kominie ledwie się
żarzył. Kąty w pokoju tonęły w cieniu.
I oto w kącie poruszyła się firanka od sypialni. W
szczelinie stanął człowiek. Dywany wyściełały komnatę, on
się po nich, jak widmo, naprzód posunął. Miał na sobie
półszubek wyrobnika rozpięty na czerwonej koszuli, głowę
odkrytą. Stał o kroków pięć od grupy, gdy go kobieta
pierwsza spostrzegła.
122
Ach, kto to! krzyknęła, kurczowo obejmując ramię
generała.
Ten się obejrzał. Zadygotało w nim, ale nadrabiając
grozą, spytał ostro:
Ty kto? Po co tutaj? Won do kuchni, kanalio! Wtem
kobieta zatrzęsła się, oczy jej rozwarły się strasznie.
Hospodi Boże! wrzasnęła przerazliwie. To on!
Zabije mnie!
Generał się zerwał, odtrącając ją. Ona na ziemię padła i
zemdlała; Glebow dobył z kieszeni nieodstępny rewolwer i
o nic więcej nie pytając, strzelił. Sprężyna wydała suchy
trzask, lecz kula nie poszła. Człowiek począł mówić:
Ja, Gregor Zachareńko, syn pobitych przez ciebie, po [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
Złożył raport o wypadku, zwalając winę na
nieostrożność z bronią, pojechał nawet o porze zwykłej do
swego biura.
Tam, na wstępie, spotkała go znowu zła wieść: raport z
więzienia o nagłej śmierci ujętego wczoraj socjalisty. Lanin
był zmieszany, ale generał zbyt swą troską zajęty, aby
wysnuwać wnioski, podejrzenie powziąć lub zająć się
czymkolwiek. Stosy raportów odsunął od siebie, niezdolny
120
myśleć i decydować.
Do jutra! rzekł do sekretarza.
Tak chciał los. W raportach tych były wyznania
Chwastowa, donos o podkopie, rysopis Jegora i Gregora.
Socjaliści zyskali dobę czasu.
Generał wrócił do domu. Sewer pasował się ze śmiercią,
pałac był ponury jak grób. Przy chorym czuwała żona.
Co to było? Co mu się stało? spytał jej Glebow,
palce wyłamując ze stawów.
Zabiło go takie życie odparła ponuro.
Nadużycie, przesyt, hrabina Zita!
Nie może być. Każdy podobnie żyje, ja tyle lat!
Spojrzała na niego z pogardą.
Widocznie on pana nie dorósł!
Nieprawda! To coś innego. Nie wiedziałem, że on
bywał u pani. Co między wami zaszło?
Gizella pod wzrokiem tego szpiega i policjanta zbladła
ze wstrętu i oburzenia.
Pan mnie o co posądza? Jeśli ma być indagacja, nie
tutaj i nie teraz.
Pochyliła się nad Sewerem, podała lekarstwo, a potem
spoczęła obok posłania, nie racząc uważać na generała.
Zmierzchało, gdy do komnaty, krokiem kota, wsunął się
Agafon. Pochylił się do ucha swego pana.
Maria Wasiljewna przysłała bilet, posłaniec czeka na
odpowiedz wyszeptał.
Generał ciężko wstał.
Bilecik był krótki. Kwiatek Lnu wzywał go do siebie.
Staremu sybarycie pochlebiało to. Czuł, że tam najłacniej
zagłuszy zgryzotę, kazał więc zaprząc sanki i ruszył, jak
zwykle incognito, z nieodstępnym tylko Agafonem.
Noc była ponura, padał śnieg z wichrem, niebo
121
zaciągnęło się chmurami.
Piękna kobieta przyjęła swego opiekuna radośnie,
jednym tchem recytując plotki o zamachu Sewera,
anegdotę najświeższą, jakiś skandal półświatka. Szczebiot
jej rozchmurzył generała, widok jej podniecał i drażnił.
Zliczna bo była w oprawie zbytku mieszkania, zapachu,
ciepła, ciszy tego magnackiego gniazdeczka.
Wreszcie opowiedziała mu swój kłopot. Służba jej, to
jest kucharka i garderobiana, kędyś po południu zbiegły.
Była skłopotana, jak go przyjmie i ugości.
Nic to! rzekł. Jest przecie Agafon. Jutro rano
służbę odnajdą.
Lokaja zawołano z przedpokoju. Cicho, ze zwinnością
małpy, jak cień, bez szelestu, zapalił światło, rozłożył ogień
na kominie, nakrył stół do kolacji. Dopiero wtedy ośmielił
się przerwać sam na sam czułej pary.
Przyniosę kolację z restauracji oznajmił.
Dobrze. Wez sanki dla pośpiechu! odparł Glebow.
Mieszkanie tymczasem zamknij, żeby tu kto nie wlazł
niepotrzebny. Pamiętaj, żeby szampan był różowy.
Agafon wyszedł drzwi zostawiając otwarte.
W buduarze Glebow, rozparty w fotelu, pieścił siedzącą
na kolanach kobietę. Rozplótł jej włosy złote i podniecał
się, grubymi palcami plącząc tę falę wonnych splotów.
Lampa przyćmiona była i ogień na kominie ledwie się
żarzył. Kąty w pokoju tonęły w cieniu.
I oto w kącie poruszyła się firanka od sypialni. W
szczelinie stanął człowiek. Dywany wyściełały komnatę, on
się po nich, jak widmo, naprzód posunął. Miał na sobie
półszubek wyrobnika rozpięty na czerwonej koszuli, głowę
odkrytą. Stał o kroków pięć od grupy, gdy go kobieta
pierwsza spostrzegła.
122
Ach, kto to! krzyknęła, kurczowo obejmując ramię
generała.
Ten się obejrzał. Zadygotało w nim, ale nadrabiając
grozą, spytał ostro:
Ty kto? Po co tutaj? Won do kuchni, kanalio! Wtem
kobieta zatrzęsła się, oczy jej rozwarły się strasznie.
Hospodi Boże! wrzasnęła przerazliwie. To on!
Zabije mnie!
Generał się zerwał, odtrącając ją. Ona na ziemię padła i
zemdlała; Glebow dobył z kieszeni nieodstępny rewolwer i
o nic więcej nie pytając, strzelił. Sprężyna wydała suchy
trzask, lecz kula nie poszła. Człowiek począł mówić:
Ja, Gregor Zachareńko, syn pobitych przez ciebie, po [ Pobierz całość w formacie PDF ]