[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czy powiedziałam coś złego? - spytała Molly, zaskoczona reakcją syna.
- Wprawdzie sprawia mi przyjemność widok Gideona mniej niż zazwyczaj pewne-
go siebie, ale powinnam cię poinformować, że my nie jesteśmy parą - odpowiedziała jej
Joey.
- Nie jesteście? - Starsza kobieta wydawała się rozczarowana. - Szkoda. Mam wra-
żenie, że ktoś taki jak ty mógłby wytrącić mojego syna z jego samozadowolenia.
Joey zachichotała cicho.
- Och, niewątpliwie potrząsnęłam trochę prętami złotej klatki, którą wokół siebie
zbudował.
- W takim razie czy mogę ci zasugerować, abyś nimi trzęsła, dopóki ta klatka cał-
kiem się nie rozpadnie?
Joey skrzywiła się.
- Obawiam się, że zanim by do tego doszło, zestarzałabym się już i posiwiała.
Molly podeszła do niej i przelotnie ścisnęła jej ramię.
R
L
T
- Kocham jednakowo wszystkich moich synów i jestem absolutnie przekonana, że
Lucan i Jordan zawarli wspaniałe związki małżeńskie, trwałe i owocne. Ale martwię się
o Gideona. Wiesz, w dzieciństwie był uroczym chłopcem.
Joey nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Chociaż właściwie owszem, potrafiła.
Niemal zobaczyła Gideona jako złotowłosego chłopczyka o oczach błyszczących miło-
ścią, a nie gniewem, pewnego, że rodzice kochają go równie mocno jak on ich, i że żyje
w trwałym, bezpiecznym świecie.
- On z nich trzech był najbardziej związany z Alexandrem, moim byłym mężem -
oznajmiła Molly. - Kiedy nasze małżeństwo się rozpadło... - ze smutkiem potrząsnęła
głową - wszyscy chłopcy czuli się zdruzgotani, ale Gideon przeżył to najciężej. Obawiam
się, że to doświadczenie uczyniło go bardzo nieufnym wobec miłości.
Joey wiedziała, że Gideon nie ufa nie tylko miłości, lecz wszelkim uczuciom.
- Naprawdę mylisz się co do nas dwojga, Molly - zapewniła powtórnie. - Nie łączy
nas tego rodzaju relacja.
- Nie dawaj za wygraną co do niego - poradziła cicho starsza kobieta, gdy na scho-
dach dały się już słyszeć kroki powracającego Gideona. - Fakt, że przywiózł cię tu ze so-
bą, daje do myślenia.
Joey potrząsnęła głową.
- Zrobił to z innego powodu, niż sądzisz... - urwała, gdyż wszedł do pokoju i stanął
przy kominku, żeby się ogrzać.
- Nie będziesz miała nic przeciwko temu, że zrezygnuję z podwieczorku i pójdę na
górę odpocząć? - zwróciła się do Molly. - Nie spałam dobrze w nocy i czuję się trochę
zmęczona.
Poza tym chciała, by matka i syn mogli swobodnie porozmawiać.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała serdecznie Molly. - Gideon, mógłbyś...?
- Jestem pewna, że sama trafię, jeśli mnie poinstruujesz - rzekła Joey.
Z rozmysłem unikała wzroku Gideona, toteż wyczuła raczej, niż zobaczyła, że roz-
bawiła go jej wzmianka o zle przespanej nocy. Gdyby wiedział, dlaczego nie mogła
usnąć!
R
L
T
Ale nie wiedział, ponieważ nigdy nie miewał prawdziwych, głębokich związków z
kobietami. Znał tylko układ zaspokajający wzajemne potrzeby", a na taki Joey nigdy by
nie przystała.
- Naprawdę nie jest tak zle, Gideon - powiedziała pocieszająco Joey, spoglądając
na niego z troską.
Stał sztywno na korytarzu przed drzwiami jej mieszkania, po tym jak wrócili do
Londynu póznym niedzielnym popołudniem.
Popatrzył na nią zdezorientowany.
- Co takiego?
- Ten Angus Murray, którego poznaliśmy wczoraj przy kolacji, sprawia wrażenie
miłego. I niewątpliwie uwielbia twoją matkę.
Ku zaskoczeniu Gideona, wiadomością, którą matka chciała się z nim podzielić,
był jej zamiar poślubienia właściciela ziemskiego z klanu Murrayów. Angus Murray,
którego poznała przed rokiem na przyjęciu, jowialny wdowiec po sześćdziesiątce, miał
posiadłość nieopodal Inverness. Po ślubie wyznaczonym na lato Molly planowała się tam
przenieść.
Gideon pojął, że Joey przypuszcza, że martwi go perspektywa powtórnego zamąż-
pójścia matki. Jednak całkowicie się myliła. Był wręcz zadowolony, że Molly po dwu-
dziestu pięciu latach znalazła mężczyznę, który odwzajemnił jej uczucie, i że pragnie
spędzić z nim resztę życia.
Ten fakt, w połączeniu z niedawnymi ślubami obydwu braci, zachwiał wieloletnim
cynicznym stosunkiem Gideona do miłości i w ogóle uczuć.
Skinął głową.
- Stanowią wspaniałą parę.
- Owszem. A ponieważ policja zadzwoniła dziś rano z informacją, że odnalezli i
przesłuchali Richarda Newmana, a on przyznał się do wymierzonych w nas aktów sabo-
tażu, więc nie musisz się już czuć zobowiązany do spędzania ze mną czasu - powiedziała
Joey pogodnym tonem.
I właśnie to był powód zmartwienia Gideona.
- Jak myślisz, co się stanie z Newmanem? - spytała.
R
L
T
Wzruszył ramionami.
- Prawdopodobnie trafi do tego samego psychiatry co wcześniej jego była żona.
- Proszę, masz kolejny dowód, do czego może doprowadzić małżeństwo - rzekła
kpiąco.
- Nieudane małżeństwo - uściślił.
- Nie sądziłam, że uwzględnisz to rozróżnienie.
- Być może niewątpliwe szczęście reszty rodziny zmieniło moje nastawienie do tej
kwestii.
- Jakoś w to wątpię - rzuciła beztrosko Joey. - Tak czy inaczej, rzecz w tym, że
sprawa z Newmanem jest zakończona.
Wcześniej Gideon myślał, że poczuje ulgę, gdy nie będzie już musiał przebywać z
Joey. Sądził, że niczego nie pragnie bardziej niż powrotu do swojego uporządkowanego
życia. Toteż teraz powinien być szczęśliwy.
Ale nie był. Nie potrafiłby określić, co właściwie czuje, lecz z pewnością nie ową
spodziewaną ulgę i radość.
- Zatem do zobaczenia jutro w pracy - powiedziała Joey.
- Tak - odrzekł ponuro.
Przypuszczała, że Gideon wciąż się martwi zamiarem matki powtórnego wyjścia za
mąż.
- No to dobranoc - rzekła, po czym odwróciła się i weszła do swojego mieszkania.
- Joey...
- Tak? - rzuciła i popatrzyła na niego pytająco zza przymkniętych drzwi.
Gideon wziął głęboki wdech. Nie był pewien, co robi. Wiedział tylko, że jeszcze
nie chce się z nią rozstać. Do diabła, w ogóle nie chciał się z nią rozstać!
- Mam nadzieję, że dzisiaj będziesz lepiej spała - wymamrotał.
Uśmiechnęła się.
- Rześkie i czyste szkockie powietrze sprawiło, że zeszłej nocy spałam jak suseł.
Zastanawiała się, dlaczego Gideon po prostu sobie nie pójdzie. Wiedziała, że jeśli
będzie zwlekał, ulegnie pokusie, by zaprosić go do siebie. A to skończy się dla niej total-
nym upokorzeniem, kiedy on odmówi.
R
L
T
- Jedz ostrożnie - powiedziała łagodnie.
- Chcesz, żebym podwiózł cię rano do pracy?
- Gideonie, pójdziesz wreszcie? - parsknęła, tracąc w końcu cierpliwość.
Zastanawiał się, co właściwie myślał, próbując opóznić ich rozstanie. I uświadomił
sobie, że pierwszy raz w życiu nie myślał, tylko czuł. Odczuwał niechęć wobec powrotu
do swego bezosobowego apartamentu, choć nie był pewien, co oznacza to uczucie.
- No to jak? - ponagliła go, a gdy nadal stał w milczeniu, rzuciła: - Dobranoc.
I zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Dotarła do salonu i osunęła się bezwładnie na
sofę. Ostatnie dwie doby wykończyły ją. Czuła się wyczerpana nie stałym przebywaniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
- Czy powiedziałam coś złego? - spytała Molly, zaskoczona reakcją syna.
- Wprawdzie sprawia mi przyjemność widok Gideona mniej niż zazwyczaj pewne-
go siebie, ale powinnam cię poinformować, że my nie jesteśmy parą - odpowiedziała jej
Joey.
- Nie jesteście? - Starsza kobieta wydawała się rozczarowana. - Szkoda. Mam wra-
żenie, że ktoś taki jak ty mógłby wytrącić mojego syna z jego samozadowolenia.
Joey zachichotała cicho.
- Och, niewątpliwie potrząsnęłam trochę prętami złotej klatki, którą wokół siebie
zbudował.
- W takim razie czy mogę ci zasugerować, abyś nimi trzęsła, dopóki ta klatka cał-
kiem się nie rozpadnie?
Joey skrzywiła się.
- Obawiam się, że zanim by do tego doszło, zestarzałabym się już i posiwiała.
Molly podeszła do niej i przelotnie ścisnęła jej ramię.
R
L
T
- Kocham jednakowo wszystkich moich synów i jestem absolutnie przekonana, że
Lucan i Jordan zawarli wspaniałe związki małżeńskie, trwałe i owocne. Ale martwię się
o Gideona. Wiesz, w dzieciństwie był uroczym chłopcem.
Joey nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Chociaż właściwie owszem, potrafiła.
Niemal zobaczyła Gideona jako złotowłosego chłopczyka o oczach błyszczących miło-
ścią, a nie gniewem, pewnego, że rodzice kochają go równie mocno jak on ich, i że żyje
w trwałym, bezpiecznym świecie.
- On z nich trzech był najbardziej związany z Alexandrem, moim byłym mężem -
oznajmiła Molly. - Kiedy nasze małżeństwo się rozpadło... - ze smutkiem potrząsnęła
głową - wszyscy chłopcy czuli się zdruzgotani, ale Gideon przeżył to najciężej. Obawiam
się, że to doświadczenie uczyniło go bardzo nieufnym wobec miłości.
Joey wiedziała, że Gideon nie ufa nie tylko miłości, lecz wszelkim uczuciom.
- Naprawdę mylisz się co do nas dwojga, Molly - zapewniła powtórnie. - Nie łączy
nas tego rodzaju relacja.
- Nie dawaj za wygraną co do niego - poradziła cicho starsza kobieta, gdy na scho-
dach dały się już słyszeć kroki powracającego Gideona. - Fakt, że przywiózł cię tu ze so-
bą, daje do myślenia.
Joey potrząsnęła głową.
- Zrobił to z innego powodu, niż sądzisz... - urwała, gdyż wszedł do pokoju i stanął
przy kominku, żeby się ogrzać.
- Nie będziesz miała nic przeciwko temu, że zrezygnuję z podwieczorku i pójdę na
górę odpocząć? - zwróciła się do Molly. - Nie spałam dobrze w nocy i czuję się trochę
zmęczona.
Poza tym chciała, by matka i syn mogli swobodnie porozmawiać.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała serdecznie Molly. - Gideon, mógłbyś...?
- Jestem pewna, że sama trafię, jeśli mnie poinstruujesz - rzekła Joey.
Z rozmysłem unikała wzroku Gideona, toteż wyczuła raczej, niż zobaczyła, że roz-
bawiła go jej wzmianka o zle przespanej nocy. Gdyby wiedział, dlaczego nie mogła
usnąć!
R
L
T
Ale nie wiedział, ponieważ nigdy nie miewał prawdziwych, głębokich związków z
kobietami. Znał tylko układ zaspokajający wzajemne potrzeby", a na taki Joey nigdy by
nie przystała.
- Naprawdę nie jest tak zle, Gideon - powiedziała pocieszająco Joey, spoglądając
na niego z troską.
Stał sztywno na korytarzu przed drzwiami jej mieszkania, po tym jak wrócili do
Londynu póznym niedzielnym popołudniem.
Popatrzył na nią zdezorientowany.
- Co takiego?
- Ten Angus Murray, którego poznaliśmy wczoraj przy kolacji, sprawia wrażenie
miłego. I niewątpliwie uwielbia twoją matkę.
Ku zaskoczeniu Gideona, wiadomością, którą matka chciała się z nim podzielić,
był jej zamiar poślubienia właściciela ziemskiego z klanu Murrayów. Angus Murray,
którego poznała przed rokiem na przyjęciu, jowialny wdowiec po sześćdziesiątce, miał
posiadłość nieopodal Inverness. Po ślubie wyznaczonym na lato Molly planowała się tam
przenieść.
Gideon pojął, że Joey przypuszcza, że martwi go perspektywa powtórnego zamąż-
pójścia matki. Jednak całkowicie się myliła. Był wręcz zadowolony, że Molly po dwu-
dziestu pięciu latach znalazła mężczyznę, który odwzajemnił jej uczucie, i że pragnie
spędzić z nim resztę życia.
Ten fakt, w połączeniu z niedawnymi ślubami obydwu braci, zachwiał wieloletnim
cynicznym stosunkiem Gideona do miłości i w ogóle uczuć.
Skinął głową.
- Stanowią wspaniałą parę.
- Owszem. A ponieważ policja zadzwoniła dziś rano z informacją, że odnalezli i
przesłuchali Richarda Newmana, a on przyznał się do wymierzonych w nas aktów sabo-
tażu, więc nie musisz się już czuć zobowiązany do spędzania ze mną czasu - powiedziała
Joey pogodnym tonem.
I właśnie to był powód zmartwienia Gideona.
- Jak myślisz, co się stanie z Newmanem? - spytała.
R
L
T
Wzruszył ramionami.
- Prawdopodobnie trafi do tego samego psychiatry co wcześniej jego była żona.
- Proszę, masz kolejny dowód, do czego może doprowadzić małżeństwo - rzekła
kpiąco.
- Nieudane małżeństwo - uściślił.
- Nie sądziłam, że uwzględnisz to rozróżnienie.
- Być może niewątpliwe szczęście reszty rodziny zmieniło moje nastawienie do tej
kwestii.
- Jakoś w to wątpię - rzuciła beztrosko Joey. - Tak czy inaczej, rzecz w tym, że
sprawa z Newmanem jest zakończona.
Wcześniej Gideon myślał, że poczuje ulgę, gdy nie będzie już musiał przebywać z
Joey. Sądził, że niczego nie pragnie bardziej niż powrotu do swojego uporządkowanego
życia. Toteż teraz powinien być szczęśliwy.
Ale nie był. Nie potrafiłby określić, co właściwie czuje, lecz z pewnością nie ową
spodziewaną ulgę i radość.
- Zatem do zobaczenia jutro w pracy - powiedziała Joey.
- Tak - odrzekł ponuro.
Przypuszczała, że Gideon wciąż się martwi zamiarem matki powtórnego wyjścia za
mąż.
- No to dobranoc - rzekła, po czym odwróciła się i weszła do swojego mieszkania.
- Joey...
- Tak? - rzuciła i popatrzyła na niego pytająco zza przymkniętych drzwi.
Gideon wziął głęboki wdech. Nie był pewien, co robi. Wiedział tylko, że jeszcze
nie chce się z nią rozstać. Do diabła, w ogóle nie chciał się z nią rozstać!
- Mam nadzieję, że dzisiaj będziesz lepiej spała - wymamrotał.
Uśmiechnęła się.
- Rześkie i czyste szkockie powietrze sprawiło, że zeszłej nocy spałam jak suseł.
Zastanawiała się, dlaczego Gideon po prostu sobie nie pójdzie. Wiedziała, że jeśli
będzie zwlekał, ulegnie pokusie, by zaprosić go do siebie. A to skończy się dla niej total-
nym upokorzeniem, kiedy on odmówi.
R
L
T
- Jedz ostrożnie - powiedziała łagodnie.
- Chcesz, żebym podwiózł cię rano do pracy?
- Gideonie, pójdziesz wreszcie? - parsknęła, tracąc w końcu cierpliwość.
Zastanawiał się, co właściwie myślał, próbując opóznić ich rozstanie. I uświadomił
sobie, że pierwszy raz w życiu nie myślał, tylko czuł. Odczuwał niechęć wobec powrotu
do swego bezosobowego apartamentu, choć nie był pewien, co oznacza to uczucie.
- No to jak? - ponagliła go, a gdy nadal stał w milczeniu, rzuciła: - Dobranoc.
I zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Dotarła do salonu i osunęła się bezwładnie na
sofę. Ostatnie dwie doby wykończyły ją. Czuła się wyczerpana nie stałym przebywaniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]