[ Pobierz całość w formacie PDF ]
muzeum w wyprawie do Egiptu, przeżyła jedno z największych upokorzeń swojego
życia. Mianowicie dyrektor niedwuznacznie dał jej do zrozumienia, że nie takiej
twarzy poszukuje muzeum".
Zrozumiała, co chciał powiedzieć. Miała zbyt dużo rezerwy, była zbyt po-
ważna i konserwatywna. Dlatego szybko awansowała na głównego kustosza, nie
nadawała się jednak do tego, by reprezentować muzeum na szerszym polu. Rzecz-
nikiem została jej stażystka o większych oczach, większych piersiach, lepiej ubrana
i niestroniąca od żartów. To bolało, i to bardzo.
Praca stanowiła treść jej życia. To była jedyna dziedzina, w której odczuwała
osobistą satysfakcję, dlatego długo nie mogła się pozbierać po tamtej rozmowie.
Odrzuciła bolesne wspomnienia i zastanawiała się, co powinna zrobić. Mo-
głaby przecież pomóc Zacowi wyplątać się z tej sytuacji...
Kilka razy ścisnęła i rozwarła dłonie, próbując uspokoić skołatane nerwy. Te-
raz albo nigdy.
Odetchnąwszy głęboko, podeszła do Zaca McCoya i spytała:
- Mogę wtrącić słowo?
R
L
Potarł czoło dłonią, a po sali przebiegał szum. Po raz pierwszy Zac wyglądał
na wytrąconego z równowagi.
- Chyba to nie najlepsza pora na pogawędki.
- Wiem, ale proponuję ci pomoc. Jestem wykwalifikowaną instruktorką aero-
biku. Jeśli chcesz, mogę poprowadzić ten kurs.
- Naprawdę jesteś instruktorką aerobiku?
Zabrzmiało to tak, jakby oświadczyła, że jest kosmitą.
- W innym wypadku nie proponowałabym ci tego.
Wyrazna ulga złagodziła napięcie na jego twarzy, a usta wykrzywił dziwny
uśmieszek.
- Wspaniale. Czyli poprowadzisz kurs, a ja będę ci coś winien!
- Nic nie będziesz mi winien - zaprotestowała szybko.
- Ależ tak - zapewnił.
Do licha, jak to się stało, że chciała wyświadczyć mu przysługę, a wpakowała
się w kolejne kłopoty? Z tym uśmieszkiem i żarem widocznym w jego oczach wy-
glądał tak pociągająco, że dla własnego dobra powinna rzucić wszystko i zmykać
stąd jak najdalej.
- Słuchaj, zapomnijmy o tym - próbowała się wycofać.
- Nie ma mowy. Ratujesz mnie przed tymi harpiami i tylko to się liczy. Na-
przód, wyciśnij z nich ostatnie poty. Powodzenia, a jak skończysz, wpadnij do mo-
jego biura. - Wyprostował się, jakby nagle odzyskał wigor.
Zanim wyszedł z sali, dotknął jej ramienia.
- Tak? - spytała, odwracając się.
- Jeszcze jedno. Dla twojej wiadomości, zawsze spłacam długi.
Zciągnęła włosy w kucyk i przejrzała się w wypolerowanej tabliczce na
drzwiach gabinetu Zaca. Miała zmierzwioną fryzurę, zaczerwienioną twarz i cała
była mokra od potu. Specjalnie przyszła tu zaraz po treningu, by podkreślić, że nie
R
L
ma zamiaru robić na nim wrażenia. A nawet przeciwnie, z całych sił będzie próbo-
wała narzucić między nimi bezpieczny dystans.
Zapukała i po chwili pchnęła drzwi. Widok, który ją powitał, zapierał dech w
płucach.
Widziała już wiele jego wcieleń - Zac marynarz, olśniewający w swoim
mundurze, Zac wyśmienity tancerz, doskonały towarzysz przy kolacji, ale widok
Zaca siedzącego za dużym biurkiem, rozmawiającego przez telefon, jedną ręką
klikającego w klawiaturę, a drugą robiącego jakieś notatki, był absolutną nowością.
Niezwykle imponującą nowością.
- Oddzwonię - kończył rozmowę. - A w tym czasie popraw te harmonogramy.
- Odłożył słuchawkę, odrzucił długopis i rozparł się w fotelu z rękoma splecionymi
za głową. - Proszę, proszę, nasza Jane Fonda! - powitał z uśmiechem Lanę.
Wzruszyła ramionami i opadła na fotel naprzeciwko niego.
- Jane Fonda? Z jakiego jesteś pokolenia? Nie ma już sprzętu, na którym
można by odtworzyć jej kasety.
Zaśmiał się.
- No i jak poszło? Jeszcze raz dziękuję, że przejęłaś ten kurs.
- Hm, nie ma za co - mruknęła, nie patrząc na niego.
- A skoro już tu jesteś, powinniśmy ustalić pewne kwestie.
- Jakie? - zdziwiła się.
Wskazał dokumenty leżące na biurku i odparł:
- Chodzi o twoje zatrudnienie, oczywiście.
R
L
ROZDZIAA PITY
- Co takiego? - zdumiała się.
Sięgnął po dokumenty.
- To umowa dla ciebie, musisz mi tylko podać swoje dane.
- %7łartujesz, prawda? Jestem przecież na wakacjach.
Rzucił papiery z powrotem na biurko i pochylił się nad nią.
- Rozumiem cię, ale naprawdę potrzebuję twojej pomocy. Miałabyś tylko
dwie lekcje dziennie, a w zamian dobrą pensję i mam nadzieję, że wcale ci to nie
przeszkodzi w odpoczynku. Lubisz chyba swoją pracę, prawda?
- Moją pracę? - powtórzyła zaskoczona. - Czemu?
Zmarszczył brwi.
- Powiedziałaś przecież, że jesteś instruktorką aerobiku...?
- Bo jestem. - Tyle że jej prawdziwa praca polegała na katalogowaniu arte-
faktów, sporządzaniu harmonogramów dyżurów i organizowaniu wystaw. Oczywi-
ście była też instruktorką fitness, ale nie traktowała tego w kategoriach zarobko-
wych. - Pokaż mi to.
Nie udało mu się ukryć uśmiechu triumfu, gdy podawał jej dokumenty.
- Skontaktowałem się z armatorem, wyjaśniłem mu sytuację i zaakceptowali
czasowy kontrakt dla ciebie, zwłaszcza kiedy usłyszeli, że na pokładzie są państwo
Rock.
W milczeniu czytała umowę. Niemal zbladła, gdy doszła do punktu omawia-
jącego wynagrodzenie. Było równe jej miesięcznej pensji w muzeum, i to za nędz-
ne dwie lekcje dziennie.
- Co o tym myślisz? - spytał.
- Myślę, że to szaleństwo, ale czemu nie? - Sięgnęła po długopis i podpisała
dokumenty.
R
L [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
muzeum w wyprawie do Egiptu, przeżyła jedno z największych upokorzeń swojego
życia. Mianowicie dyrektor niedwuznacznie dał jej do zrozumienia, że nie takiej
twarzy poszukuje muzeum".
Zrozumiała, co chciał powiedzieć. Miała zbyt dużo rezerwy, była zbyt po-
ważna i konserwatywna. Dlatego szybko awansowała na głównego kustosza, nie
nadawała się jednak do tego, by reprezentować muzeum na szerszym polu. Rzecz-
nikiem została jej stażystka o większych oczach, większych piersiach, lepiej ubrana
i niestroniąca od żartów. To bolało, i to bardzo.
Praca stanowiła treść jej życia. To była jedyna dziedzina, w której odczuwała
osobistą satysfakcję, dlatego długo nie mogła się pozbierać po tamtej rozmowie.
Odrzuciła bolesne wspomnienia i zastanawiała się, co powinna zrobić. Mo-
głaby przecież pomóc Zacowi wyplątać się z tej sytuacji...
Kilka razy ścisnęła i rozwarła dłonie, próbując uspokoić skołatane nerwy. Te-
raz albo nigdy.
Odetchnąwszy głęboko, podeszła do Zaca McCoya i spytała:
- Mogę wtrącić słowo?
R
L
Potarł czoło dłonią, a po sali przebiegał szum. Po raz pierwszy Zac wyglądał
na wytrąconego z równowagi.
- Chyba to nie najlepsza pora na pogawędki.
- Wiem, ale proponuję ci pomoc. Jestem wykwalifikowaną instruktorką aero-
biku. Jeśli chcesz, mogę poprowadzić ten kurs.
- Naprawdę jesteś instruktorką aerobiku?
Zabrzmiało to tak, jakby oświadczyła, że jest kosmitą.
- W innym wypadku nie proponowałabym ci tego.
Wyrazna ulga złagodziła napięcie na jego twarzy, a usta wykrzywił dziwny
uśmieszek.
- Wspaniale. Czyli poprowadzisz kurs, a ja będę ci coś winien!
- Nic nie będziesz mi winien - zaprotestowała szybko.
- Ależ tak - zapewnił.
Do licha, jak to się stało, że chciała wyświadczyć mu przysługę, a wpakowała
się w kolejne kłopoty? Z tym uśmieszkiem i żarem widocznym w jego oczach wy-
glądał tak pociągająco, że dla własnego dobra powinna rzucić wszystko i zmykać
stąd jak najdalej.
- Słuchaj, zapomnijmy o tym - próbowała się wycofać.
- Nie ma mowy. Ratujesz mnie przed tymi harpiami i tylko to się liczy. Na-
przód, wyciśnij z nich ostatnie poty. Powodzenia, a jak skończysz, wpadnij do mo-
jego biura. - Wyprostował się, jakby nagle odzyskał wigor.
Zanim wyszedł z sali, dotknął jej ramienia.
- Tak? - spytała, odwracając się.
- Jeszcze jedno. Dla twojej wiadomości, zawsze spłacam długi.
Zciągnęła włosy w kucyk i przejrzała się w wypolerowanej tabliczce na
drzwiach gabinetu Zaca. Miała zmierzwioną fryzurę, zaczerwienioną twarz i cała
była mokra od potu. Specjalnie przyszła tu zaraz po treningu, by podkreślić, że nie
R
L
ma zamiaru robić na nim wrażenia. A nawet przeciwnie, z całych sił będzie próbo-
wała narzucić między nimi bezpieczny dystans.
Zapukała i po chwili pchnęła drzwi. Widok, który ją powitał, zapierał dech w
płucach.
Widziała już wiele jego wcieleń - Zac marynarz, olśniewający w swoim
mundurze, Zac wyśmienity tancerz, doskonały towarzysz przy kolacji, ale widok
Zaca siedzącego za dużym biurkiem, rozmawiającego przez telefon, jedną ręką
klikającego w klawiaturę, a drugą robiącego jakieś notatki, był absolutną nowością.
Niezwykle imponującą nowością.
- Oddzwonię - kończył rozmowę. - A w tym czasie popraw te harmonogramy.
- Odłożył słuchawkę, odrzucił długopis i rozparł się w fotelu z rękoma splecionymi
za głową. - Proszę, proszę, nasza Jane Fonda! - powitał z uśmiechem Lanę.
Wzruszyła ramionami i opadła na fotel naprzeciwko niego.
- Jane Fonda? Z jakiego jesteś pokolenia? Nie ma już sprzętu, na którym
można by odtworzyć jej kasety.
Zaśmiał się.
- No i jak poszło? Jeszcze raz dziękuję, że przejęłaś ten kurs.
- Hm, nie ma za co - mruknęła, nie patrząc na niego.
- A skoro już tu jesteś, powinniśmy ustalić pewne kwestie.
- Jakie? - zdziwiła się.
Wskazał dokumenty leżące na biurku i odparł:
- Chodzi o twoje zatrudnienie, oczywiście.
R
L
ROZDZIAA PITY
- Co takiego? - zdumiała się.
Sięgnął po dokumenty.
- To umowa dla ciebie, musisz mi tylko podać swoje dane.
- %7łartujesz, prawda? Jestem przecież na wakacjach.
Rzucił papiery z powrotem na biurko i pochylił się nad nią.
- Rozumiem cię, ale naprawdę potrzebuję twojej pomocy. Miałabyś tylko
dwie lekcje dziennie, a w zamian dobrą pensję i mam nadzieję, że wcale ci to nie
przeszkodzi w odpoczynku. Lubisz chyba swoją pracę, prawda?
- Moją pracę? - powtórzyła zaskoczona. - Czemu?
Zmarszczył brwi.
- Powiedziałaś przecież, że jesteś instruktorką aerobiku...?
- Bo jestem. - Tyle że jej prawdziwa praca polegała na katalogowaniu arte-
faktów, sporządzaniu harmonogramów dyżurów i organizowaniu wystaw. Oczywi-
ście była też instruktorką fitness, ale nie traktowała tego w kategoriach zarobko-
wych. - Pokaż mi to.
Nie udało mu się ukryć uśmiechu triumfu, gdy podawał jej dokumenty.
- Skontaktowałem się z armatorem, wyjaśniłem mu sytuację i zaakceptowali
czasowy kontrakt dla ciebie, zwłaszcza kiedy usłyszeli, że na pokładzie są państwo
Rock.
W milczeniu czytała umowę. Niemal zbladła, gdy doszła do punktu omawia-
jącego wynagrodzenie. Było równe jej miesięcznej pensji w muzeum, i to za nędz-
ne dwie lekcje dziennie.
- Co o tym myślisz? - spytał.
- Myślę, że to szaleństwo, ale czemu nie? - Sięgnęła po długopis i podpisała
dokumenty.
R
L [ Pobierz całość w formacie PDF ]