[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chcieli wiedzieć, czyje jest teraz Asmundrud.
Ole czekał. Ciekaw był, jak Ashild zareaguje, gdy się dowie. Może i
dobrze, że dowie się teraz, będzie miała parę tygodni na przyzwyczajenie się
do tej myśli, zanim wrócą do domu.
- Asmund pożyczył pieniądze pod warunkiem, że wierzyciel przejmie
gospodarstwo w dniu, w którym dłużnik nie będzie chciał albo nie będzie już
mógł tam dalej mieszkać. - Lensman spojrzał na Ashild uważnie. - Majątek
należy teraz do złotnika z Valdres, Jorna Vanga.
- Oooo - westchnęła ciężko Ashild - więc Asmund... zafundował nam na
koniec jeszcze jedną gorzką pigułkę.
- To wszystko - lensman skłonił się lekko. - Muszę zawiadomić złotnika,
niech zadecyduje, co będzie z gospodarstwem.
- Dziękujemy za wiadomość - Ashild podkasała zapaskę i wdrapała się na
kozioł. - Tośmy się dowiedzieli.
Ole kiwnął głową, a lensman miał mocne podejrzenie, że gospodarz wcale
nie jest zdziwiony. Oczywiście, że wiedział: dlatego zachęcił go do
przeszukania domu, zanim zawiadomi wdowę o spuściznie.
- Przyjemnej drogi w góry - powiedział lensman i wyjechał z obejścia
pierwszy. Cieszył się, że nie będzie musiał sprawdzać papierów w banku i u
gospodarzy. Reszta nie należała już do niego.
- I co teraz będzie? - Ashild przytuliła się do Olego na kozle. - Chyba się tu
nie przeprowadzi?
- Nie, przecież nie zostawi swojego warsztatu.
- Może go przenieść do Hemsedal. - Ashild wiedziała, że jeżeli Jorn,
pożyczając Asmundowi pieniądze, miał jakiś ukryty cel, nie było dla niego
przeszkód.
- Nie jest już najmłodszy i zdziwiłbym się, gdyby się chciał
przeprowadzać. - Lejce spoczywały luzno na kolanach Olego. Koń znał drogę
i sam wiedział, dokąd ma iść.
- To może zostawi sobie gospodarstwo tylko po to, żeby, jeśli zechce, być
blisko nas. Wie, że się go obawiamy i że nas złości, więc sprawi mu to
przyjemność.
Ole pomyślał, że Ashild może mieć sporo racji. Jorn chciał budzić strach.
To jego zemsta za doznane upokorzenie, za to, że nie poślubił Ashild. Był
ponurym, zgorzkniałym i mściwym człowiekiem.
- Niech sobie robi, co chce, ale niech się trzyma z dala od Rudningen -
odpowiedział Ole. - Nie musimy mieć żadnych kontaktów z gospodarzem z
Asmundrud. - Cieszył się, że Ashild tak spokojnie przyjęła wiadomość.
Wyglądało, jakby po prostu miała dosyć tego całego zamieszania wokół
majątku brata.
Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, poddając się kołysaniu wozu.
Im wyżej byli, tym chłodniejszy stawał się wiatr i Ole okrył ich pledem.
Myślał o Asmundrud. Czy Jorn wydzierżawi je komuś, czy będzie chciał od
razu sprzedać? A jeśli gospodarstwo będzie na sprzedaż, ma je dokupić do
Rudningen? Zrodków miał dosyć, a ziemia nie traciła na wartości.
Przy moście, gdzie Grondola zakolem wpływała do głównej doliny, z
naprzeciwka wyjechał na nich wóz. Powożący nim mężczyzna zwolnił i
uniósł czapkę na ich powitanie. Jedną rękę miał przywiązaną szmatą do
tułowia. Ramię tej ręki obwisało i z jego twarzy widzieli, że cierpi. Wyglądał
na wędrownego kupca.
- Jedziecie na drugą stronę gór? - spytał obcy i zatrzymał się. Ole zobaczył
teraz, że ma zraniony policzek.
- Nie, jedziemy tu zaraz, do letniej zagrody. A pan skąd, z Laerdal?
- Tak, wczoraj próbowałem przejechać góry... - mężczyzna pokazał brodą
swoje ramię - ale napadli na mnie zbóje i musiałem nocować w Bjobergo.
- Coś takiego - Ole zacisnął gniewnie usta. - Dawno już w tej okolicy nic
takiego się nie zdarzyło. A więc niebezpiecznie przejeżdżać samemu przez
góry... Ilu ich było?
- Widziałem dwóch. Zagrozili mi nożem, kazali zejść z wozu. Bez gadania
oddałem im woreczek z monetami, ale chcieli więcej.
- Biliście się?
- Tak. Jeden mnie obalił i stanął mi na ręce, drugi przeszukiwał wóz. Kiedy
próbowałem wstać, kopnął mnie tak, że chyba wyłamał ramię...
- Znalezli coś? - Ole widział, że wóz jest wyładowany, i więc napadnięty
wszystkiego nie stracił.
- Zabrali parę potrzasków na lisy, cztery skórki wydry i sztucer. Beczki ze
śledziami i bele materiału zostawili. - Kupiec uśmiechnął się krzywo. - Ale
banknotów nie znalezli, bo przywiązałem sakiewkę do łydki pod nogawką.
- Dobrze, że pan uszedł z życiem.
- Właśnie. Wiem, że miałem szczęście. - Kiwnął głową, by podkreślić
powagę sytuacji. - Ale kiedy oglądali sprzęt łowiecki, wskoczyłem na wóz i
zaciąłem konia - wyjaśnił.
- Dzięki za ostrzeżenie. Trzeba zawiadamiać wszystkich jadących w tę
stronę. Miejmy nadzieję, że łotry wyniosą się gdzie indziej. - Ole uniósł
czapkę na pożegnanie.
- Czy ci rabusie mieli konie?
- Widziałem jednego.
Jechali dalej, a Ole siedział z głęboką zmarszczką między brwiami.
Rabusie w górach to poważne zmartwienie. Jak się rozbestwią, trzeba będzie
zebrać ludzi i ich przepędzić. Już to parę razy robili. Odwrócił się do Ashild,
uśmiechnął się do niej i pogłaskał po policzku.
- Któregoś dnia będziemy musieli pójść w góry i nazbierać mchu, przyda
się na zimę.
- Teraz to mówisz, kiedy w górach czają się zbóje? - otrząsnęła się Ashild.
- Eeee tam, zaręczam ci, że ci goście buszują przy drogach. Zawsze
spotkają tam kogoś, kogo można obrabować z towaru. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •