[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Molly pokiwała głową i uśmiechnęła się.
- A nie morderczym robotem?
Molly pokręciła głową.
- Przybył, by spełnić świąteczne, bożonarodzeniowe życzenie jednego dziecka.
- Jakby nic się nie stało? - spytał chłopca anioł.
- Tak! - potwierdził Josh.
- Ups - powiedział anioł.
Molly podeszła bliżej i położyła rękę na ramieniu anioła.
- Razjel, spieprzyłeś sprawę. Naprawisz to?
Anioł popatrzył na nią i wyszczerzył się w us miechu. Miał idealne zęby, choć trochę
ostre.
- Niech tak będzie - powiedział. - Chwała na wysokości Bogu, a na Ziemi pokój
ludziom dobrej woli.
Rozdział 22
DOSKONAAE ZWITA DLA SAMOTNYCH
Archanioł Razjel unosił się przed wielkim witrażem Kaplicy Zwiętej Róży, patrząc
przez kawałek różowego szkła, będący policzkiem świętej Róży. Uśmiechnął się na widok
swojego dzieła, a potem załopotał skrzydłami i odleciał, by poszukać jakiejś czekolady na
drogę powrotną.
%7łycie to syf. Każdy kawałek mógłby pasować do układanki, każde słowo mogłoby
być miłe, a każde wydarzenie radosne, tyle że tak nie jest. %7łycie to syf. Ludzie, ogólnie
biorąc, są do dupy. W tym jednak roku na świątecznym przyjęciu dla samotnych w Pine Cove
panowały radość, zarazliwa dobra wola i pogoda ducha, które biły z gości wypucowanym
blaskiem - to nie był syf.
- Theo? - zapytała Molly. - Możesz wziąć pozostałe rondle z lazanią?
Sama niosła dwa podłużne stalowe rondle. Ostrożnie ugięła kolana, stawiając je na
stole, by tył jej krótkiej koktajlowej sukienki pozostał w sferze przyzwoitości. Była to mocno
wydekoltowana MCS (mała czarna sukienka), którą pożyczyła od Leny tylko na przyjęcie -
pierwszy mocno wydekoltowany ciuch, jaki nosiła od lat.
- Właściwie to można było zrobić grilla - stwierdził Tłieo.
- Powiedziałam wam, dupki, że burza skręci na południe - warknęła Mavis Sand,
odcinając nożem koniuszek bagietki, jakby dokonywała obrzezania olbrzyma. (Z niektórych
dobra wola biła inaczej niż z innych). Molly odstawiła lazanię i odwróciła się, by wpaść w
ramiona przypominającego modliszkę męża.
- Ej, marynarzu, Wojownicza Laska ma robotę.
- Chciałem ci tylko powiedzieć - rzekł Theo - zanim wszyscy przyjdą, że wyglądasz
absolutnie oszałamiająco.
Molly przesunęła dłonią po dekolcie.
- Blizny tak nie robią, prawda? Nie znikają z dnia na dzień bez śladu, co?
- Dla mnie to nie jest ważne - odparł Theo. - Nigdy nie było. Poczekaj, aż zobaczysz,
co mam dla ciebie pod choinkę.
Pocałowała go w policzek.
- Kocham cię, chociaż masz pewne cechy mutanta. A teraz mnie puść, trzeba pomóc
Lenie przy sałatce.
- Nie, nie trzeba - odparła Lena, wychodząc z zaplecza z wielką misą sałatki. Tuż za
nią szedł Tucker Case, niosąc zestaw sosów.
- Och, Theo - powiedziała Lena. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, ale
Dale wpadnie dzisiaj w swoim stroju Mikołaja.
- Myślałem, że jesteście na wojennej ścieżce - odrzekł Tbeo.
- Byliśmy, ale nakrył mnie parę dni temu wieczorem, jak kradłam mu choinki. Wpadł
w szał i wtedy w pobliżu pojawił się Tucker i dał mu w mordę.
Tucker Case uśmiechnął się.
- Jestem pilotem, przywykłem do rozwiązywania trudnych sytuacji.
- Tak czy owak - ciągnęła Lena - Dale był pijany. Zaczął płakać, rozkleił się,
opowiadał, że ma kłopoty z nową dziewczyną, że wszyscy uważają go za podłego
dewelopera, więc go tu zaprosiłam. Pomyślałam, że jak zrobi coś dobrego dla dzieci, to może
poczuje się lepiej.
- Nie ma sprawy - powiedział Theo. - Cieszę sie, że się dogadujecie.
- Ej, Theo! - zawołał joshua Barker, biegnąc przez kaplicę w ich stronę. - Mama
mówi, że Mikołaj przyjdzie na przyjęcie.
- Wpadnie na chwilkę, Josh, ale potem musi lecieć dalej - powiedział Theo. Podniósł
wzrok na nadchodzącą Emily Barker i jej chłopaka/męża/kogośtam, Briana Hendetsona.
Brian miał na sobie czerwoną koszulkę z logiem Star Fleet Command.
- Wesołych świąt, TKeo - powiedziała Emily.
Theo uściskał ją i podał rękę Brianowi.
- Theo, widziałeś Gabe a Fentona? - spytał Brian. -
Chciałem mu pokazać koszulkę, myślę, że zrobi na nim wrażenie. Wiesz, solidarność
między odmieńcami.
- Był tutaj, ale potem przyszła Val Riordan i zaczęli rozmawiać. Nie widziałem ich od
dłuższej chwili.
- Może poszli na spacer. Piękny wieczór, nie?
- Nie - powiedziała Molly, stając przy Theo.
- Mówił, że jest dobry w zjawiskach pogodowych - przypomniał Narrator.
- Ciii - syknęła Molly.
- Słucham? - powiedział Brian.
Na zewnątrz, za kaplicą, także zmarli poczuli s wiąteczny nastrój.
- Zerżnie ją tutaj, na cmentarzu - powiedział Marty o Poranku. - Kto by pomyślał, że
psychiatra może tak jęczeć. Cielesna terapia krzykiem, co, pani doktor?
- Niemożliwe - odparła Bess Leander. - Ma sukienkę od Armaniego, nie będzie
chciała sobie zniszczyć takiego stroju.
- Racja - przyznał Jimmy Antalyo. - Trochę się poliżą, a potem skoczą do domu na
szybki seks. Ale skąd wiesz, że ma sukienkę od Armaniego?
- Wiesz co? - powiedziała Bess. - Nie mam pojęcia. To chyba przeczucie.
- Mam nadzieję, że zaśpiewają Dokąd tak spieszą Królowie - odezwała się Esther,
nauczycielka. - Uwielbiam tę kolędę.
- Widział ktoś kundla tego biologa? - spytał Malcolm Cowley, martwy antykwariusz. -
W zeszłym roku ten okropny pies trzy razy nasikał na mój nagrobek.
- Węszył tu jeszcze przed chwilą - odparł Marty o Poranku - ale wszedł do środka,
kiedy zaczęli wynosić jedzenie.
W środku Skinner siedział pod choinką i patrzył na najdziwniejsze stworzenie, jakie w
życiu widział. Wisiało na jednej z niższych gałęzi, ale nie wyglądało jak wiewiórka ani nie
pachniało jak jedzenie. Właściwie, patrząc na pysk, można by pomyśleć, że to inny pies.
Skinner zaskamlał i wciągnął nozdrzami powietrze. Jeśli to pies, gdzie jest jego tyłek? Jak
Skinner miał się przywitać, skoro nie mógł powąchać jego tyłka? Z wahaniem cofnął się o
krok, by przyjrzeć się stworowi.
- Na co się gapisz? - spytał Roberto.
I ZANIM SI OBEJRZELIZMY, ZNOWU BYAY ZWITA
Rok pózniej - rok po najlepszym świątecznym przyjęciu dla samotnych w historii - do
miasteczka przyjechał pewien przybysz. Nazywał się William Johnson i pracował w kabinie
wewnątrz wielkiej szklanej bryły w Dolinie Krzemowej, gdzie przez cały dzień przesuwał
jakieś kształty na monitorze. Mieszkał sam w mieszkaniu przy autostradzie i w każde Boże
Narodzenie brał dwa tygodnie wolnego, by pojechać do małego miasteczka, gdzie nikt go nie
znał, by oddawać się własnej, szczególnej tradycji świątecznej. W tym roku wybrał Pine Cove
i czuł spore podekscytowanie, miasteczko leżało bowiem najbliżej domu ze wszystkich, które
do tej pory odwiedził. Pozwolił sobie na nieostrożność, była to bowiem jego dwunasta
świąteczna wyprawa z rzędu - okrągły tuzin - i uznał, że zasługuje na nagrodę. Poza tym jego
urlop opóznił się o tydzień z powodu prac nad pewnym projektem, nie miał więc czasu na
poszukiwania, które zazwyczaj prowadził - nie mógł sobie pozwolić na długą podróż.
William nigdy nie zastanawiał się nad tym, dlaczego wybrał na swoje hobby właśnie Boże [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •