[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A potem krzyknął:
- Klaus! - I skoczył w stronę jasnowłosego. Już się nie skradał, atakował z
potwornym impetem. Eksplozja morderczej prędkości polującego kota czy
wilka.
138
Błyskawica trafiła go w trakcie skoku.
Bonnie wrzasnęła na ten widok, poderwała się na nogi. Zobaczyła
błękitny błysk rozgrzanego gazu i poczuła zapach spalenizny, a potem Damon
padł twarzą na ziemię i znieruchomiał. Bonnie zobaczyła unoszące się nad nim
cienkie smużki dymu, zupełnie jak z okolicznych drzew.
Oniemiała z przerażenia spojrzała na Klausa.
Szedł butnym krokiem przez polanę i wymachiwał okrwawionym
drzewcem jak kijem golfowym. Mijając Damona, pochylił się nad nim i
uśmiechnął. Bonnie znów zapragnęła krzyknąć, ale dech jej zaparło. Miała
wrażenie, że dokoła nie ma czym oddychać.
- Z tobą policzę się pózniej - syknął Klaus do nieprzytomnego Damona.
A potem podniósł wzrok na Bonnie.
- Ty - powiedział. - Najpierw rozprawię się z tobą. Dopiero po chwili
zrozumiała, że on patrzy na Stefano,
nie na nią. Te jaskrawo-błękitne oczy miał utkwione w je go twarzy.
Potem przeniósł wzrok na jego skrwawiony tors.
- Teraz cię zjem, Salvatore.
Bonnie była zupełnie sama. Tylko ona została i śmiertelnie się bała.
Ale wiedziała, co musi zrobić.
Pozwoliła kolanom ugiąć się pod nią i opadła na ziemię obok Stefano.
A więc tak się to wszystko skończy, pomyślała. Klękasz obok swojego
rycerz i spoglądasz w twarz wroga.
Popatrzyła na Klausa i przesunęła się tak, że zasłoniła sobą Stefano.
Chyba po raz pierwszy ją wtedy dostrzegł i zmarszczył brwi, jakby znalazł
pająka w sałatce. Blask ognia odbijał się pomarańczową czerwienią na jego
twarzy.
- Z drogi.
- Nie.
A tak ten koniec się zaczyna. Właśnie tak, po prostu, od jednego słowa,
po którym umierasz w taka letnią noc. W letnią noc, kiedy księżyc i gwiazdy
świecą, a sobótkowe ogniska płoną jak płomienie, którymi druidzi kiedyś przy-
woływali zmarłych.
- Bonnie, odejdz - wyszeptał Stefano. - Odejdz, póki możesz.
- Nie. Bonnie była spokojna. Wybacz mi, Eleno, pomyślała. Nie mogę go
uratować. Tylko tyle mogę zrobić.
- Z drogi - syknął Klaus przez zęby.
- Nie. - Mogła zaczekać i w ten sposób pozwolić Stefano umrzeć, a nie z
139
zębami Klausa zatopionym w jego gardle. Może to nie jest jakaś wielka różnica,
ale tylko to mogła mu podarować.
- Bonnie... - szepnął Stefano.
- Nie wiesz, kim jestem, dziewczyno? Jestem bratem diabła. Jeśli się
odsuniesz, pozwolę ci umrzeć szybko.
Głos odmówił Bonnie posłuszeństwa. Ale pokręciła głową.
Klaus wybuchnął śmiechem. Z ust wypłynęło mu trochę krwi.
- Dobrze - powiedział. - Jak chcesz. A więc umrzecie razem.
Letnia noc, pomyślała Bonnie. Noc letniego przesilenia. Kiedy linia
między światami jest taka cienka.
- Powiedz dobranoc" kochanie.
Nie ma czasu na trans, nie ma czasu na nic. Na nic poza tą jedyną
rozpaczliwą prośbą.
- Eleno! - wrzasnęła Bonnie. - Eleno! Eleno! Klaus się cofnął.
Przez chwilę wydawało się, że samo to imię ma taką moc wzbudzania w
nim strachu. Albo że on spodziewa się jakiejś reakcji na wołanie Bonnie.
Przystanął, nasłuchując.
Bonnie zebrała wszystkie siły, włożyła w ten krzyk ostatnie resztki
energii, zawarła w nim całą swoją potrzebę i wysłała ją w pustkę.
I... nie poczuła nic.
Nic nie zakłócało letniej nocy poza trzaskiem płomieni. Klaus obrócił się
znów w stronę Bonnie i Stefano. Uśmiechnął się szeroko.
A potem Bonnie dostrzegła podnoszącą się znad ziemi mgłę.
Nie, to nie mogła być mgła. To musiał być dym z płomieni. Ale to coś nie
zachowywało się jak mgła ani jak dym. Zataczało koła, wznosząc się w
powietrze jak niewielki wir powietrzny czy piaskowa burza. Przybierało kształt
jakby zbliżony do ludzkiego.
Niedaleko tworzył się kolejny. A potem Bonnie dostrzegła trzeci.
Wszędzie dokoła powstawały następne.
Mgła zbierała się nad ziemią, spływała z drzew. Tworzyła kałuże, osobne,
niezlewające się ze sobą. Bonnie, w milczeniu wytrzeszczając oczy, widziała
ich przejrzystość, mogła dostrzec przez nie płomienie, drzewa dębu, cegły [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
A potem krzyknął:
- Klaus! - I skoczył w stronę jasnowłosego. Już się nie skradał, atakował z
potwornym impetem. Eksplozja morderczej prędkości polującego kota czy
wilka.
138
Błyskawica trafiła go w trakcie skoku.
Bonnie wrzasnęła na ten widok, poderwała się na nogi. Zobaczyła
błękitny błysk rozgrzanego gazu i poczuła zapach spalenizny, a potem Damon
padł twarzą na ziemię i znieruchomiał. Bonnie zobaczyła unoszące się nad nim
cienkie smużki dymu, zupełnie jak z okolicznych drzew.
Oniemiała z przerażenia spojrzała na Klausa.
Szedł butnym krokiem przez polanę i wymachiwał okrwawionym
drzewcem jak kijem golfowym. Mijając Damona, pochylił się nad nim i
uśmiechnął. Bonnie znów zapragnęła krzyknąć, ale dech jej zaparło. Miała
wrażenie, że dokoła nie ma czym oddychać.
- Z tobą policzę się pózniej - syknął Klaus do nieprzytomnego Damona.
A potem podniósł wzrok na Bonnie.
- Ty - powiedział. - Najpierw rozprawię się z tobą. Dopiero po chwili
zrozumiała, że on patrzy na Stefano,
nie na nią. Te jaskrawo-błękitne oczy miał utkwione w je go twarzy.
Potem przeniósł wzrok na jego skrwawiony tors.
- Teraz cię zjem, Salvatore.
Bonnie była zupełnie sama. Tylko ona została i śmiertelnie się bała.
Ale wiedziała, co musi zrobić.
Pozwoliła kolanom ugiąć się pod nią i opadła na ziemię obok Stefano.
A więc tak się to wszystko skończy, pomyślała. Klękasz obok swojego
rycerz i spoglądasz w twarz wroga.
Popatrzyła na Klausa i przesunęła się tak, że zasłoniła sobą Stefano.
Chyba po raz pierwszy ją wtedy dostrzegł i zmarszczył brwi, jakby znalazł
pająka w sałatce. Blask ognia odbijał się pomarańczową czerwienią na jego
twarzy.
- Z drogi.
- Nie.
A tak ten koniec się zaczyna. Właśnie tak, po prostu, od jednego słowa,
po którym umierasz w taka letnią noc. W letnią noc, kiedy księżyc i gwiazdy
świecą, a sobótkowe ogniska płoną jak płomienie, którymi druidzi kiedyś przy-
woływali zmarłych.
- Bonnie, odejdz - wyszeptał Stefano. - Odejdz, póki możesz.
- Nie. Bonnie była spokojna. Wybacz mi, Eleno, pomyślała. Nie mogę go
uratować. Tylko tyle mogę zrobić.
- Z drogi - syknął Klaus przez zęby.
- Nie. - Mogła zaczekać i w ten sposób pozwolić Stefano umrzeć, a nie z
139
zębami Klausa zatopionym w jego gardle. Może to nie jest jakaś wielka różnica,
ale tylko to mogła mu podarować.
- Bonnie... - szepnął Stefano.
- Nie wiesz, kim jestem, dziewczyno? Jestem bratem diabła. Jeśli się
odsuniesz, pozwolę ci umrzeć szybko.
Głos odmówił Bonnie posłuszeństwa. Ale pokręciła głową.
Klaus wybuchnął śmiechem. Z ust wypłynęło mu trochę krwi.
- Dobrze - powiedział. - Jak chcesz. A więc umrzecie razem.
Letnia noc, pomyślała Bonnie. Noc letniego przesilenia. Kiedy linia
między światami jest taka cienka.
- Powiedz dobranoc" kochanie.
Nie ma czasu na trans, nie ma czasu na nic. Na nic poza tą jedyną
rozpaczliwą prośbą.
- Eleno! - wrzasnęła Bonnie. - Eleno! Eleno! Klaus się cofnął.
Przez chwilę wydawało się, że samo to imię ma taką moc wzbudzania w
nim strachu. Albo że on spodziewa się jakiejś reakcji na wołanie Bonnie.
Przystanął, nasłuchując.
Bonnie zebrała wszystkie siły, włożyła w ten krzyk ostatnie resztki
energii, zawarła w nim całą swoją potrzebę i wysłała ją w pustkę.
I... nie poczuła nic.
Nic nie zakłócało letniej nocy poza trzaskiem płomieni. Klaus obrócił się
znów w stronę Bonnie i Stefano. Uśmiechnął się szeroko.
A potem Bonnie dostrzegła podnoszącą się znad ziemi mgłę.
Nie, to nie mogła być mgła. To musiał być dym z płomieni. Ale to coś nie
zachowywało się jak mgła ani jak dym. Zataczało koła, wznosząc się w
powietrze jak niewielki wir powietrzny czy piaskowa burza. Przybierało kształt
jakby zbliżony do ludzkiego.
Niedaleko tworzył się kolejny. A potem Bonnie dostrzegła trzeci.
Wszędzie dokoła powstawały następne.
Mgła zbierała się nad ziemią, spływała z drzew. Tworzyła kałuże, osobne,
niezlewające się ze sobą. Bonnie, w milczeniu wytrzeszczając oczy, widziała
ich przejrzystość, mogła dostrzec przez nie płomienie, drzewa dębu, cegły [ Pobierz całość w formacie PDF ]