[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak twój lud ginie?
- Nie, ale... - zaczął Tjahzi.
- Pozwól temu chłopcu działać, Tjahzi - rozległ się nagle kobiecy głos.
- Podoba mi się jego odwaga.
Dwaj towarzysze podnieśli głowy. Przed nimi pojawił się nagle
ogromny miecz wbity w skalistą ziemię.
- Kim... kim jesteś? - wyjąkał Thorgal, nie spuszczając miecza z oka.
- Jestem bogini Frigg - odpowiedział głos. - A ten miecz to prezent
ode mnie. Wstań, mały człowieku, i wez go. On da ci siłę, która nie
przeminie.
Thorgal wstał zahipnotyzowany widokiem miecza. Tjahzi wyciągnął
rękę, próbując go zatrzymać, ale po chwili ją opuścił. Thorgal położył
dłonie na rękojeści miecza. Miecz był tak duży jak on sam. Chłopcem
wstrząsnął dreszcz. Każdą cząstkę jego ciała przenikało drżenie, a on
ze zdumieniem poczuł, że jego dłonie stają się dłońmi dorosłego
mężczyzny, ramiona rozrastają się, nogi wydłużają, a barki
poszerzają. Nie wypuścił miecza, ale teraz mógł już go trzymać jedną
ręką. Bogini Frigg zmieniła go w mężczyznę, który będzie w stanie
przeciwstawić się wężowi. Zmiało, przepełniony odwagą, która dodała
mu sił, ruszył w stronę dwunastu ogonów Nidhogga.
Ledwo zrobił pierwszy krok, ostrze węża zaatakowało. Thorgal
uchylił się zaskoczony, że potrafi być tak szybki. W jego ręku miecz
wydawał się lekki. Uniósł go nad głowę i solidnie się zamachnąwszy,
uciął pierwszy ogon węża, który bezszelestnie upadł na ziemię, czemu
towarzyszył głuchy metaliczny odgłos miecza odbijającego się od
skały. Thorgal nie miał jednak czasu, żeby delektować się tym
wyczynem. Jeden z ogonów węża usiłował podciąć mu nogi, a drugi
przebić pierś. Thorgal, uchylając się, uniknął ataków. Uderzał
mieczem w lewo i w prawo, ale ogony wiły się przed nim, powoli go
osaczając.
- Tjahzi, biegnij! - krzyknął Thorgal.
Krasnolud wyskoczył z kryjówki. Chłopiec musiał pochylać się, to
znów prostować i atakować, żeby uniknąć uderzeń ostrzy Nidhogga.
Jednocześnie Thorgala trafiły trzy miecze, których ciosy
odparowywał, wytężając wszystkie siły.
Tjahzi dobiegł do wejścia prowadzącego do krainy krasnoludów.
Thorgal cofnął się, potknął o jeden z ogonów Nidhogga i stracił
równowagę. Tjahzi zawahał się, ale nie mógł nic zrobić, ruszył więc
dalej.
*
Wszystkie krasnoludy zgromadziły się w największej podziemnej
pieczarze w górach Hardanggevidda. A ich król Ivaldir, siedząc na
tronie, wpatrywał się w horyzont przez otwór wychodzący na wschód.
Słońce nieubłaganie zachodziło. Należało przyjąć ponurą prawdę, że
nie ma już żadnej nadziei. Misja Tjahziego się nie powiodła. Zresztą
czy mogło być inaczej? Wąż Nidhogg wkrótce będzie świętował swój
triumf nad krasnoludami. Jego ciało ginęło gdzieś w krętych górskich
korytarzach.
- Na co jeszcze liczysz, Ivaldirze?! - wrzasnął. - Myślisz, że uda ci się
zatrzymać spojrzeniem ostatnie promienie słońca? Cha, cha, cha!
Właśnie kończy się tysiąclecie i twoje imię od tej chwili należy do
mnie.
Słowa, które odbijały się echem w całej jaskini, sprawiły, że
Zgromadzone w niej krasnoludy zadrżały.
- O, nie!
Ivaldir i Nidhogg odwrócili się jednocześnie zaskoczeni.
We wschodnim wejściu do jaskini stanął nikomu nieznany krasnolud.
Miał na głowie tradycyjną stożkowatą czapkę i siwą brodę, a za pasem
zatknięty oskard i... pierścień, niemal tak duży jak jego głowa.
Czerwone oczy Nidhogga zapłonęły wściekłością, a w czarnych
oczach Ivaldira pojawił się wyraz ulgi. I właśnie wtedy wszyscy
rozpoznali Tjahziego. Tysiąc lat, które właśnie dobiegały końca,
odcisnęło na nim swoje piętno, ale jego nieustraszone spojrzenie
pozostało takie samo. Tjahzi odpiął pierścień od pasa i uniósł go.
- Mam klejnot z metalu, który nie istnieje! - oświadczył. - Nidhoggu,
przegrałeś!
- Na Odyna! - zasyczał wąż, otwierając potężną paszczę.
*
W tej samej chwili przed wejściem do wnętrza gór jeden z ogonów
Nidhogga zaciskał się wokół piersi Thorgala. Chłopiec, którego
magiczne zabiegi bogini Frigg przemieniły w mężczyznę, uniósł
miecz, ale wąż był szybszy i zagłębił jedno ze swoich ostrzy w jego
piersi. Thorgal poczuł silne pieczenie. Potężna trucizna szybko
zaczęła się rozchodzić po jego ciele. Pod jej wpływem stracił
wszystkie siły i wypuścił broń z ręki. Nidhogg wbił mu w pierś jego
własny miecz, z rany wypłynęła struga krwi. Thorgal resztką sił
przyłożył dłoń do serca. Wiedział, że umiera, ale też widział, jak
ogony węża jeden po drugim znikają, zmieniając się w zielony ginący
gdzieś dym. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
jak twój lud ginie?
- Nie, ale... - zaczął Tjahzi.
- Pozwól temu chłopcu działać, Tjahzi - rozległ się nagle kobiecy głos.
- Podoba mi się jego odwaga.
Dwaj towarzysze podnieśli głowy. Przed nimi pojawił się nagle
ogromny miecz wbity w skalistą ziemię.
- Kim... kim jesteś? - wyjąkał Thorgal, nie spuszczając miecza z oka.
- Jestem bogini Frigg - odpowiedział głos. - A ten miecz to prezent
ode mnie. Wstań, mały człowieku, i wez go. On da ci siłę, która nie
przeminie.
Thorgal wstał zahipnotyzowany widokiem miecza. Tjahzi wyciągnął
rękę, próbując go zatrzymać, ale po chwili ją opuścił. Thorgal położył
dłonie na rękojeści miecza. Miecz był tak duży jak on sam. Chłopcem
wstrząsnął dreszcz. Każdą cząstkę jego ciała przenikało drżenie, a on
ze zdumieniem poczuł, że jego dłonie stają się dłońmi dorosłego
mężczyzny, ramiona rozrastają się, nogi wydłużają, a barki
poszerzają. Nie wypuścił miecza, ale teraz mógł już go trzymać jedną
ręką. Bogini Frigg zmieniła go w mężczyznę, który będzie w stanie
przeciwstawić się wężowi. Zmiało, przepełniony odwagą, która dodała
mu sił, ruszył w stronę dwunastu ogonów Nidhogga.
Ledwo zrobił pierwszy krok, ostrze węża zaatakowało. Thorgal
uchylił się zaskoczony, że potrafi być tak szybki. W jego ręku miecz
wydawał się lekki. Uniósł go nad głowę i solidnie się zamachnąwszy,
uciął pierwszy ogon węża, który bezszelestnie upadł na ziemię, czemu
towarzyszył głuchy metaliczny odgłos miecza odbijającego się od
skały. Thorgal nie miał jednak czasu, żeby delektować się tym
wyczynem. Jeden z ogonów węża usiłował podciąć mu nogi, a drugi
przebić pierś. Thorgal, uchylając się, uniknął ataków. Uderzał
mieczem w lewo i w prawo, ale ogony wiły się przed nim, powoli go
osaczając.
- Tjahzi, biegnij! - krzyknął Thorgal.
Krasnolud wyskoczył z kryjówki. Chłopiec musiał pochylać się, to
znów prostować i atakować, żeby uniknąć uderzeń ostrzy Nidhogga.
Jednocześnie Thorgala trafiły trzy miecze, których ciosy
odparowywał, wytężając wszystkie siły.
Tjahzi dobiegł do wejścia prowadzącego do krainy krasnoludów.
Thorgal cofnął się, potknął o jeden z ogonów Nidhogga i stracił
równowagę. Tjahzi zawahał się, ale nie mógł nic zrobić, ruszył więc
dalej.
*
Wszystkie krasnoludy zgromadziły się w największej podziemnej
pieczarze w górach Hardanggevidda. A ich król Ivaldir, siedząc na
tronie, wpatrywał się w horyzont przez otwór wychodzący na wschód.
Słońce nieubłaganie zachodziło. Należało przyjąć ponurą prawdę, że
nie ma już żadnej nadziei. Misja Tjahziego się nie powiodła. Zresztą
czy mogło być inaczej? Wąż Nidhogg wkrótce będzie świętował swój
triumf nad krasnoludami. Jego ciało ginęło gdzieś w krętych górskich
korytarzach.
- Na co jeszcze liczysz, Ivaldirze?! - wrzasnął. - Myślisz, że uda ci się
zatrzymać spojrzeniem ostatnie promienie słońca? Cha, cha, cha!
Właśnie kończy się tysiąclecie i twoje imię od tej chwili należy do
mnie.
Słowa, które odbijały się echem w całej jaskini, sprawiły, że
Zgromadzone w niej krasnoludy zadrżały.
- O, nie!
Ivaldir i Nidhogg odwrócili się jednocześnie zaskoczeni.
We wschodnim wejściu do jaskini stanął nikomu nieznany krasnolud.
Miał na głowie tradycyjną stożkowatą czapkę i siwą brodę, a za pasem
zatknięty oskard i... pierścień, niemal tak duży jak jego głowa.
Czerwone oczy Nidhogga zapłonęły wściekłością, a w czarnych
oczach Ivaldira pojawił się wyraz ulgi. I właśnie wtedy wszyscy
rozpoznali Tjahziego. Tysiąc lat, które właśnie dobiegały końca,
odcisnęło na nim swoje piętno, ale jego nieustraszone spojrzenie
pozostało takie samo. Tjahzi odpiął pierścień od pasa i uniósł go.
- Mam klejnot z metalu, który nie istnieje! - oświadczył. - Nidhoggu,
przegrałeś!
- Na Odyna! - zasyczał wąż, otwierając potężną paszczę.
*
W tej samej chwili przed wejściem do wnętrza gór jeden z ogonów
Nidhogga zaciskał się wokół piersi Thorgala. Chłopiec, którego
magiczne zabiegi bogini Frigg przemieniły w mężczyznę, uniósł
miecz, ale wąż był szybszy i zagłębił jedno ze swoich ostrzy w jego
piersi. Thorgal poczuł silne pieczenie. Potężna trucizna szybko
zaczęła się rozchodzić po jego ciele. Pod jej wpływem stracił
wszystkie siły i wypuścił broń z ręki. Nidhogg wbił mu w pierś jego
własny miecz, z rany wypłynęła struga krwi. Thorgal resztką sił
przyłożył dłoń do serca. Wiedział, że umiera, ale też widział, jak
ogony węża jeden po drugim znikają, zmieniając się w zielony ginący
gdzieś dym. [ Pobierz całość w formacie PDF ]