[ Pobierz całość w formacie PDF ]

siÄ™ 13 pazdziernika 1944 roku, kiedy to Karl Dönitz11 zapewniÅ‚ Hitlera, że pierwsze
jednostki będą gotowe w styczniu 1945 roku (na luty zaś przewidziano eksploatację
typu XXI). Jednakże już w listopadzie 1944 roku te plany uległy opóznieniu -
wybudowano zaledwie dwadzieścia pięć okrętów (z planowanych stu czterdziestu
jednostek). Program budowy U-Bootów otrzymał 26 stycznia 1945 roku najwyższy
priorytet. Niemieckie łodzie podwodne prowadziły działania wojenne do 4 maja, potem
na rozkaz Dönitza - wtedy już gÅ‚owy paÅ„stwa - zaprzestaÅ‚y wszelkich dziaÅ‚aÅ„, choć
dzisiaj wiemy, że nie wszystkie jednostki posłuchały tego rozkazu12. Na jesieni 1945
roku rozpoczęła się wspomniana operacja  Deadlight , czyli zatopienie niemieckich
okrętów podwodnych przeznaczonych do zniszczenia na wodach północnego
Atlantyku13. Jednakże w chwili zakończenia wojny okręty znajdujące się w bazach
zatapiały najczęściej ich własne załogi. Te znajdujące się na morzu wpłynęły do
portów państw neutralnych, między innymi dwa popłynęły do Argentyny, pięć zaś do
Japonii. Ciekawe, że flota podwodna była pod koniec wojny trzonem Kriegsmarine. U-
Booty z braku wsparcia i rozpoznania lotniczego prowadziły własną wojnę na morzu.
W sumie Niemcy wybudowali w czasie wojny tysiÄ…c sto siedemdziesiÄ…t jeden U-
11 Admirał niemiecki (1891-1980), od 1943 r. naczelny dowódca marynarki wojennej; 30 kwietnia
1945 r. wyznaczony przez Hitlera prezydentem Trzeciej Rzeszy; w 1946 r skazany za zbrodnie
wojenne na 10 lat więzienia.
12 7 maja 1945 r. U-2303 i U-2306 zatopiły ostatnie statki alianckie.
13 Trwała do 20 stycznia 1946 r.
55
Bootów wszystkich typów, z czego prawie trzy czwarte zniszczyli alianci.
- Co tam wyszperałeś? - zainteresowała się Nina, przerywając mi lekturę.
Zakręciła termos i dla bezpieczeństwa wstawiła go do zlewu, gdyż  Oleander trochę
kołysał się na fali.
- Próbuję dowiedzieć się czegoś więcej o U-Bootach - odpowiedziałem.
I odczytałem z ekranu krótką notkę o niemieckich łodziach typu XXIII. Typ XXIII
był jednostką jednokadłubową, wzorowaną na większej jednostce typu XXI. Ich
produkcja była szybka i tania, stąd ich rola w ostatnich miesiącach wojny miała być
atutem. Aodzie były małe, szybkie i ciche, a czas zanurzania był rekordowo krótki, to
jest zaledwie dziewięć sekund. Z tego powodu mogły łatwo umykać przed atakami
samolotów wroga. Te uzbrojone w dwie torpedy okręty o długości nie przekraczającej
35 metrów (niemal dwukrotnie mniejszej od łodzi typu XXI) posiadały załogę złożoną
z dwóch oficerów i dwunastu marynarzy. Nie mogły zatem służyć w operacjach
dalekomorskich, a ich przydatność ograniczała się głównie do strefy przybrzeżnej.
Posiadały jednak nowatorski napęd, oparty na silnikach elektrycznych. Niektóre okręty
zostały nawet pokryte specjalną folią firmy Buna o grubości 4 mm, która utrudniała ich
wykrycie przez alianckie eskortowce.
Ostatecznie wyprodukowano sześćdziesiąt trzy takie okręty. Na innej stronie
internetowej odszukałem informację, że jedna łódz tego typu została wydobyta w 1957
roku na Bałtyku przez polskich marynarzy (wspomniany już wcześniej U-2344,
staranowany przez swoją  koleżankę ). Kolejny polski akcent w tej historii.
- Jedno wydaje się dziwne - odwróciłem wzrok od ekranu laptopa. - Jakim cudem tak
mała jednostka znalazła się na dnie oceanu? Obecność wraków okrętów typu XXIII na
Bałtyku, ewentualnie w przybrzeżnej strefie Morza Północnego, nie może nikogo
specjalnie dziwić. Ale dlaczego jeden z takich U-Bootów porwał się na rejs przez
Atlantyk?
Andreas zasępił się.
- Aódz XXIII posiadała oprócz silników elektrycznych - próbował wyjaśnić - jeden
wysokoprężny silnik spalinowy.
- Tak, Andreas - kiwnąłem głową - ale okręt tego typu miał zasięg niewiele większy
niż tysiąc dwieście mil morskich. To za mało na rejs przez Atlantyk.
- Może gdzieś po drodze zatankował i naładował akumulatory?
- Gdzie? Teren Morza Pomocnego w tamtym okresie wojny był dla U-Bootów
niezwykle niebezpieczny.
- Na to dzisiaj nie odpowiemy - wyręczyła go Nina. - Twoje rozumowanie jest
jednak słuszne. Zgoda, to ciekawe spostrzeżenie, ale musimy już opuścić pokład
 Oleandra . Czeka nas wyprawa do Nordby.
Marko wytrzasnął skądś samochód dostawczy marki dodge, który domagał się pilnie
remontu, ale na potrzeby naszej misji nadawał się znakomicie, gdyż mógł pomieścić
więcej niż pięć osób. Przede wszystkim jakimś cudem ten gruchot był na chodzie.
Prowadził kapitan  Matrixa , miejsce obok niego zajęła Nina, pozostali zaś uczestnicy
nocnej wyprawy tłoczyli się z tyłu w części bagażowej na twardych, rozkładanych
siedzeniach. Od szoferki oddzielała nas metalowa ścianka z wmontowanym szerokim
okienkiem, przez które obserwowaliśmy drogę przed nami.
Kierowca dodge'a w trakcie jazdy prowadził z wnuczką Jorgensena ożywioną
56
rozmowę, przerywaną od czasu do czasu rzutem oka na mapę; my z tyłu zaś
milczeliśmy jak grób, a jedyną oznaką życia były świecące białka naszych oczu.
Reflektor starego samochodu rozpraszał ciemność królującą niepodzielnie na wyspie
wraz z wiatrem. Silniejsze podmuchy wiatru nie tylko waliły wściekle w bok
samochodu, ale podwiewały nasze skurczone ciała przez nieszczelną plandekę z płótna.
Nawet gdybyśmy chcieli uciąć sobie w tym gronie miłą pogawędkę, to zawodzący na
zewnątrz wiatr uniemożliwiał konwersację. Wiatr zaczął dookoła nas dosłownie
świszczeć, co oznaczało, że jechaliśmy na otwartym terenie - wąską szypułką łączącą
korpus wyspy z jej północnym cyplem. Kiedy podmuchy atlantyckiego wiatru nieco
ucichły, domyśliłem się, że oto zbliżamy się ku Nordby.
Ta przecudnie prezentująca się za dnia osada - otoczona starymi wzgórzami jakby
żywcem pochodzącymi z legend o wikingach - leżała blisko wschodniego brzegu
Kattegatu, nieomal w sąsiedztwie dwóch kempingów ulokowanych nad klifem, a
charakteryzował ją szczególny układ dróg. Mniejszy krąg pokrętnych uliczek
skupionych wokół centrum otaczał drugi, zewnętrzny wieniec. Spacerując nimi za dnia
turysta podziwiał stare chałupy wykonane z bali i kryte słomą, których tutaj było coś
ponad setkę, spokój uwięziony w każdym zaułku, pięć kamiennych studni i tchnący
idyllicznym spokojem staw; lecz nasza szóstka nie była grupą zwyczajnych turystów i
nie przybyliśmy tutaj na zwiedzanie. Poza tym noc uniemożliwiała podziwianie
uroków tego najpiękniejszego miejsca na wyspie. Pomimo ciemnicy wieś tętniła tu i
ówdzie życiem, jako że każdego roku latem nawiedzał ją tłum turystów. Nic dziwnego,
że mogliśmy spotkać spacerowiczów wydeptujących kocie łby alejek i większe
skupiska ludzi pod karczmÄ….
Nasz dodge szybko odszukał drogę do położonego po zachodniej stronie osady
kościoła. Zatrzymaliśmy się przy pustym i posępnie prezentującym się w nocy
cmentarzu i szybko minęliśmy sporej wielkości studnię z kamienia. Tutejszy kościół
nie wyróżniał się niczym szczególnym z punktu widzenia architektonicznego. Ot,
biały, wysoki budynek kryty czterospadowym dachem, z przyległą do niego kaplicą i
wyrastającą z południowego końca wieżą. Stał samotnie na osłoniętej przestrzeni, w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •