[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ach tak, pomyślał Hans, aluzje do dziecka. Były dni, kiedy
wcale o nim nie myślał, a kiedy indziej towarzyszyło mu jak wielki
ból, niewypowiedzialna męka, dla której nie znajdował nazwy.
Popatrzył na księdza i powiedział:  Tak, owszem  ale to nie było
moje dziecko...
 Niemniej żyje pan z jego matką we wspólnocie, w
najściślejszej ludzkiej wspólnocie.
%7łe dziecko jest w niebie, było dla niego oczywiste. Nie wątpił, że
sześciotygodniowe niemowlę trafia natychmiast do nieba. Szkoda
słów  wydało mu się jednak głupotą głosić, że tak mała istotka
może być jego orędownikiem.
Starannie umieścił niedopałek w puszce na tytoń i zapytał: 
Czy to z tego powodu prosił ksiądz, abym wpadł któregoś dnia?
Kapłan skinął głową.  Musi mi pan wybaczyć... bądz co bądz
czuję się odpowiedzialny.
Hans podniósł się z westchnieniem i przystanął przy piecyku. 
Czy ma ksiądz kłopoty z opałem?  zapytał spokojnie.
 O, tak  odparł ksiądz i odwrócił się, by mogli siebie widzieć.
 Jest bardzo drogi...
 Wobec tego przyniosę trochę...
 Och, myśli pan...
 Nie musi ksiądz płacić, brykiety nic mnie nie kosztują.
 Otrzymuje je pan służbowo.
Hans zaśmiał się. Zmiał się długo, sprawiał wrażenie, jakby po
raz pierwszy od długiego czasu śmiał się serdecznie i swobodnie;
śmiał się tak energicznie, że aż się zakrztusił i zaczął mocno kasłać.
Natychmiast jednak, ujrzawszy głupawe, uśmiechnięte spojrzenie
kapłana, zaśmiał się ponownie...
 Proszę mi wybaczyć  powiedział...  ale określenie służbowo
jest naprawdę nie na miejscu.
 Nie rozumiem  kapłan wydał się nieco urażony  przecież to
możliwe.
 Właśnie  powiedział Hans i nagle ogarnął go smętek,
zatęsknił do Reginy, chciałby wyciągnąć się obok niej i słyszeć jej
głos.  Owszem  rzekł  mam z tym do czynienia zawodowo, kradnę
węgiel i z tego żyję...
 Ach tak  powiedział ksiądz i zaśmiał się krótko  to zapewne
niemały wysiłek?
 Nie taki straszny, to dosyć proste. Trzeba tylko znać miarę 
kiedy ma się w torbie trzydzieści sztuk, nikt nic człowiekowi nie
zrobi, ja jednak noszę trzy razy dziennie po trzydzieści sztuk, jest to
regularne, codzienne zajęcie, mam wyposażenie jak kolejarz, torbę i
latarkę  a nawet rozkład jazdy. Zjawiam się na stanowisku z
punktualnością urzędnika. Moje umiarkowanie najwyrazniej
wywołuje u policjanta szacunek. Przyniosę księdzu trochę
brykietów...
 Chętnie zapłacę...
 Nie, nie, sprawi mi ksiądz przyjemność, jeżeli...  urwał i
spojrzał niespokojnie na kapłana. Po raz pierwszy odczuł coś w
rodzaju sympatii, która chyba nie odnosiła się do tego człowieka.
Spojrzeli na siebie, a Hans poczuł, że twarz mu się zapadła, że
zmęczenie wyżarło ostatnie elastyczne włókna z jego skóry, miał
poczucie, że jest owinięty w obwisłą, skóropodobną powłokę, nie
mającą z nim samym związku. Powiedział cicho:  Chciałbym się
wyspowiadać...
Kapłan zerwał się tak szybko i gwałtownie, że Hans drgnął. 
Prędko, prędko  zawołał  niech pan tu siada. Jego twarz wyrażała
radość i obawę, a także odrobinę nieufności; ruszał się tak gorliwie i
nerwowo, jakby biegł do piecyka, by odstawić kipiące naczynie.
 Niech pan tu usiądzie  zawołał. Sam zerwał z wieszaka stułę,
odsunął filiżanki po kawie i wsparł się na łokciach, a sposób ukrycia
profilu za wysuniętą dłonią miał w sobie coś profesjonalnego, coś
zarazem wystudiowanego i nieświadomego; szepnął:  W imię Ojca i
Syna i Ducha Zwiętego.
Hans powtórzył te słowa zacinając się i dodał:  Amen.
 Nie wiem, kiedy spowiadałem się po raz ostatni.
 Może sobie pan jednak przypomni...
 Jaki mamy teraz rok?
 Tysiąc dziewięćset czterdziesty piąty  odparł ksiądz, wcale
nie zdziwiony.
 Cóż, wiem na pewno, że spowiadałem się w czterdziestym
trzecim w zimie, przed bitwą...
 Zatem rok, dwa lata temu.
 Tak  Hans zaciął się. Jego wzrok ześliznął się z ręki księdza,
która była nieco pobrudzona od brykietów, i wpił w talerz po chlebie,
który był beznadziejnie pusty, w puste filiżanki z czarnym osadem
po kawie, w szarą serwetę na stole.
 Przeważnie się nudziłem  powiedział cicho.  Nie oddawałem
czci obcym bogom i nie oszukiwałem żony, póki żyła...
 Pan miał żonę?
 Tak... nudziłem się  powiedział Hans  bezgranicznie się
nudziłem... żadnych sakramentów... żadnej mszy... ostatni raz msza
przed rokiem. Tak  przed rokiem  zgrzeszyłem przeciwko szóstemu
przykazaniu, kilka razy  kradłem, często kradłem na wojnie  a
teraz te brykiety... no i żyję z Reginą... ale ona jest moją żoną 
dodał nieco pewniej.
Zerknął spomiędzy palców, które nieco rozchylił, gdyż zmęczyły
się od kurczowego zaciskania, i spostrzegł, że kapłan uśmiecha się,
nie wiedząc, że jest obserwowany.
 A modlitwy?  zapytał ksiądz.
 Nie wiem...
 Proszę sobie przypomnieć.
 Dawno się nie modliłem... ostatnio w lazarecie, chyba dwa
lata temu... no i te brykiety...
 Hm  mruknął ksiądz  a ile ich pan bierze? Więcej niż tylko
dla siebie?
 Tak, wymieniam je na chleb i papierosy...
 A darowuje je pan czasem?
 Tak.
 To dobrze... nie wolno się panu na nich wzbogacić... a żyć
przecież trzeba, prawda?
 Tak.  Hans milczał.
 Czy to wszystko?  zapytał cicho ksiądz.
 Tak.
Ksiądz chrząknął.  Nuda nie przychodzi od Boga  powiedział.
 Proszę o tym zawsze pamiętać. Być może bywa pożyteczna, tak jak
zło może w tajemniczy sposób służyć dobru, musi służyć, rozumie
pan. Niemniej nuda nie jest czymś, co przychodzi bezpośrednio od
Boga. Proszę to przemyśleć. I proszę się modlić, kiedy ogarnia pana
nuda, i nawet jeżeli początkowo wyda się to panu jeszcze
nudniejsze, niech się pan modli i modli. Słyszy pan? Pewnego dnia
poskutkuje. Wciąż się modlić  i pobierzcie się. Przyjmijcie
sakramenty, są one naszym pokarmem na ziemi. I proszę pamiętać,
że nie jest pan też bez zasług. Bo to pycha uznawać się za takiego
grzesznika, który już nie zasługuje na zmiłowanie. Bardzo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •